sobota, 24 marca 2018

Od Coeli- c.d. Rohusayego ,,Przybycie na Wyspę"


Z głębokich rozmyślań wyrwał mnie cichy głos Kity Homasza:
-Jesteśmy na miejscu.
Słysząc to, zeskoczyłam lekko z jego grzbietu i zaczęłam rozglądać się uważnie po plaży, na którą mnie przywiódł. Pierwszym, co rzuciło mi się w oczy były liczne skały o różnorakich kształtach i rozmiarach pokryte miejscami przez różnorodne pnącza. Mieszanka ta wraz z wielometrowymi palmami oraz niemal krystalicznie czystym morzem szumiącym raźnie zaledwie kilka metrów dalej sprawiało wrażenie miejsca zapomnianego przez wszystkich, a przez to okrytego tajemnicą. Niestety jak do tej pory nigdzie nie udało mi się ujrzeć niczego, co nadawałoby się na moje nowe mieszkanie. Zrezygnowana spojrzałam pytająco na ogiera.
-To gdzie niby, według Ciebie, miałabym się tu osiedlić?
-Miałem nadzieję, że jesteś bardziej spostrzegawcza.- to mówiąc, wskazał mi łbem jakąś ledwie widoczną pośród zakrzaczeń budowlę. 
-Faktycznie, coś tam jest...-stwierdziłam i podeszłam do nie powoli.
Ku swojemu całkowitemu zaskoczeniu odkryłam, że jest to swego rodzaju ogromna, kremowo-brązowa muszla z otworem wejściowym i oknami z kolorowych witraży. 
-I jak Ci się podoba?
-Jest wspaniała!- odparłam, nie próbując nawet kryć przed nim swojej radości.- Tylko...gdzie Ty będziesz spał?
-Oczywiście na zewnątrz, zresztą tak jak zwykle. 
-Nigdy na to nie pozwolę!- wykrzyknęłam oburzona.- Jutro wybuduję Ci solidną zagrodę. 
-Nie sądzę, aby...-zaczął, ale ja przerwałam mu tylko machnięciem ręki. 
-Nie ma dyskusji. 
Następnie weszłam do środka.

***

Kolejnego ranka obudziło mnie głośne, zaniepokojone rżenie. Natychmiast zerwałam się ze swojego prowizorycznego łóżka i odruchowo sięgnęłam po szablę, po czym wybiegłam jak strzała na zewnątrz.  Wolałam bowiem mieć jakąś broń w obliczu nieznanego zagrożenia. Moja zapobiegliwość była tym razem w ogóle nieuzasadniona, gdyż okazało się, że powodem tego całego zamieszania był słaniający się na nogach jegomość mego gatunku okryty krwiścieczerwoną, poszarpaną, szatą poprzedzany przez samca wojownika zbrojnego. Widząc to, uśmiechnęłam się łagodnie i, podszedłszy do konia, zaczęłam szeptać do niego uspokajająco. Gdy wreszcie udało mi się ukoić jego emocje, przeniosłam całą swoją uwagę na przybysza. Dopiero teraz odkryłam, że, aby nie upaść, musi się wspierać na mieczu. Trzeba przyznać, że ciekawiło mnie kto i z jakiego powodu doprowadził go do takiego stanu. Zdawałam sobie jednak doskonale sprawę z tego, że wszelkie pytania muszę pozostawić na później, bo inaczej najprawdopodobniej się wykrwawi. Czym prędzej, więc podeszłam do niego i przyłożyłam dłoń do pierwszej rany, sprawiając, iż po chwili się zasklepiła. Tak samo postąpiłam z kolejnymi. Po ukończeniu swojej pracy, rzekłam:
-Jesteś już bezpieczny.
-Dziękuję, Coelo.- usłyszałam w odpowiedzi.
Przez kilka następnych minut patrzyłam tylko na niego bez słowa, a kiedy wreszcie się otrząsnęłam, spytałam:
-Skąd znasz...moje imię?
-Nie chcesz chyba powiedzieć, że nasi rodzice zataili przed Tobą informację, że masz starszego brata?
-Owszem, coś mi wspominali, ale w wiosce wszyscy myśleli, że dawno poległeś w jakiejś bitwie, bo nie pisałeś żadnych listów.- wyjawiłam, czując, że łzy napływają mi do oczu.
-Nie miałem na nie czasu, nawet nie wiesz jak dużo dzieje się w królewskich oddziałach...- westchnął, wyraźnie coś przede mną zatajając. 
Postanowiłam nie naciskać.
-Być może, ale teraz możemy znów stać się prawdziwym rodzeństwem.
-Czyli mi przebaczasz?
-Jasne!- wykrzyknęłam i się do niego przytuliłam, co zostało przez niego odwzajemnione, 

<. Rohusaya? Przepraszam, że nie poruszyłam akcji do przodu, ale nie wiedziałam za bardzo jak wprowadzić do fabuły Enrique.> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz