czwartek, 31 maja 2018

Dwie ankiety

W związku z konkursem na stronie Saloniku Howrse, do którego planuję zgłosić nasz blog, prosiłabym o zamieszczenie w komentarzu pod tym postem imienia i nazwiska postaci według Was:
a) najładniejszej,
b) o najciekawszym formularzu
Jako, że chciałabym, aby wyniki były jak najbardziej obiektywne, prosiłabym o niegłosowanie na własnych bohaterów.

Z góry dziękuję.
Główna administratorka. 

PS. Głosowanie trwa do 15.06. godz. 24:00. 

Od Jegen CD Arietes


Już po kilkunastu krokach pewna byłam jak mało czego w swoim życiu, że jaskinie to zdecydowanie nie teren dla mnie. Nie dość, że musiałam nieść tę obrzydliwą tkankę stwora, to jeszcze co i rusz zahaczałam głową o jakieś stalaktyty czy tam stalagmity - kogo obchodzi, jak to cholerstwo się nazywa? - ślizgałam się po mokrym od Soth-wie-czego podłożu i wpadałam na Arietes, która jak na jelenia po skałach chodziła zgrabnie niczym kozica. Na szczęście nie komentowała mojego stanu, gdy raz po raz z westchnieniem pomagała mi się podnieść z powrotem na nogi, dzięki czemu moja wściekłość narastała powoli - choć mimo wszystko wciąż rosła i pewna byłam, że w końcu wybuchnę. Miałam tego wszystkiego powyżej uszu. Po co ja się na to zgadzałam? Nie mój problem, jeśli to coś zamierza wszystkich wybić. Po drzewie raczej nie wlezie i mnie nie dorwie. Kopnęłam ze złością jakiś kamień, ale okazał się być jednak częścią jakiejś większej skalnej narośli, która ani drgnęła w zetknięciu z moimi szponami. Syknęłam więc tylko pod nosem i zaczęłam rozmasowywać stopę wolnym skrzydłem, rzucając pod nosem kilka soczystych przekleństw, jakby miało to zmniejszyć ból. Nie pomogło, a tylko bardziej jeszcze rozsierdził mnie fakt, że nawet te kopane kamienie muszą udawać coś, czym nie są i jeszcze w dodatku mają czelność stawiać mi się i nie lecieć gdzieś w ciemność, gdy im tak każę. Na szczęście dla mnie - bo jaskinia mój wybuch gniewu raczej przełknęłaby bez żadnego problemu - Arietes zauważyła, że zaczynam się pieklić coraz bardziej i wyciągnęła rękę, aby położyć mi ją na ramieniu. Chyba chciała mnie uspokoić, ale zaraz przypomniała sobie jak ostatnim razem spróbowałam ją na odlew walnąć, nawet nie zadając sobie trudu sprawdzenia, kto za mną stoi. Teraz bym jej nie uderzyła, nie miałam na to miejsca, a poza tym nie chciałam jej robić krzywdy, ale widząc moją gniewną minę pani centaur sama zdecydowała, że lepiej mnie nie dotykać. A jednak mimo wszystko udało jej się mnie uspokoić. Nieco zdumiona tym faktem przystanęłam. No proszę, zaczęłam tylko rozmyślać i gniew mnie opuścił. A może to Arietes, jej dumny wygląd i ta szlachetność, która od niej biła? Nie wiedziałam. Kiedy byłam dzieckiem zawsze podziwiałam istoty jej pokroju, wydawały mi się piękne i wspaniałe. Może to nad tym warto się zastanawiać, a nie nad rzeczami, które doprowadzają mnie do szewskiej pasji...
Po tej jakże zatrważającej konkluzji wzruszyłam ramionami i skrzywiłam się, czując bardzo wyraźnie jak mało miejsca jest w tej grocie. Akurat to przejście było tak ciasne, że nie mogłam rozprostować skrzydeł. Jedno z nich szorowało o chropowatą ścianę, a drugim starałam się nie zbić z nóg ostrożnie stąpającej obok Arietes. Czaszka na mojej głowie także zahaczała o sufit, wydając raz po raz potworne zgrzyty, które przewiercały mi mózg i sprawiały, że miało się ochotę samemu włożyć sobie strzałę Arietes w oko. Nie mogłam jednak nic poradzić, byłam za wysoka, mimo iż i tak starałam się iść na ugiętych nogach.
Razem przeszłyśmy tak spory kawałek. Jaskinie to znów stawały się tak wielkie, że same nasze kroki wywoływały echo odbijane tysiące razy po całej grocie, innym zaś razem ledwie mogłyśmy stanąć obok siebie i musiałyśmy decydować, która z nas idzie na pierwszy ogień. Drgające teraz dla mnie obrzydliwie ślady cały czas prowadziły w takie miejsca, które na szczęście nie groziły utratą zdrowia czy też nawet życia. W największą jednak dezorientację wprowadziła nas jedna z komnat. Była dużo większa niż pozostałe, a przy tym i śladów było znacznie więcej. Coś dziwnego było w niej, jednak ja i Arietes w tej chwili nie mogłyśmy dojść do wniosku, co to takiego. Wreszcie centaur otworzyła szeroko oczy i zerknęła na mnie ze zrozumieniem.
- Jegen... Światło...! - wyszeptała, ruchem głowy wskazując na pochodnie na ścianach. Rzeczywiście, wcześniej cały czas szłyśmy w kompletnych ciemnościach, zdając się na wyczuwane przeze mnie drgania, teraz jednak niewątpliwie trafiliśmy do jaskini, która była odwiedzana przez kogoś - coś? - regularnie. Podeszłam do jednej z pochodni na ścianie. Żagiew paliła się jasnym światłem. Umieszczona była w metalowym krużganku, a samo drewno owinięte było jakąś szmatą, przypuszczalnie nasączoną czymś łatwopalnym. Skoro jednak wciąż się paliły, ktoś musiał tu być...
- Arietes... - spróbowałam zwrócić na siebie uwagę towarzyszki, a gdy ta na mnie spojrzała, dałam jej znak dłonią. Zbliżyła się. - Przeszukajmy to miejsce, może się czegoś dowiemy. I... Arietes? Krzycz w razie czego.
Pokiwała głową i posłała mi lekki uśmiech.
- Ty także. Idź z lewej. Ja pójdę z prawej.
- W porządku. Jeśli coś zauważę, drganiami dam ci znać. Będziesz wiedziała o co chodzi.
Spojrzałyśmy na siebie po raz ostatni, skinęłyśmy sobie głowami i rozdzieliłyśmy się.

<Arietes?>

poniedziałek, 28 maja 2018

Od Coeli - c.d. Rohusayego ,,Przybycie na Wyspę"


Po tej krótkiej wymianie zdań udaliśmy się już w całkowitej ciszy do miejsca, gdzie z powodu ogromnej ilości zwierzyny należącej do różnych gatunków najłatwiej zawsze było zdobyć coś do jedzenia, a mianowicie Krainy Wiecznego Rozkwitu. Gdy tylko zagłębiliśmy się pomiędzy rosnące tam, kilkusetletnie drzewa, spośród których do naszych uszu dochodził śpiew wydobywający się z milionów ptasich gardeł snujących każde swoją własną, niepowtarzalną historię, przymknęłam na chwilę oczy, próbując chociaż na chwilę dać sobie ułudę, że wciąż znajduję się w rodzinnej Elyne otoczona przez inne, dobrze znane mi elfy oraz jednorożce oraz inne, nieznane w tym miejscu, magiczne istoty. Niestety nie było mi dane zbyt długo rozkoszować się tymi snami na jawie, gdyż zaledwie po kilkunastu sekundach poczułam, że coś szturcha moje ramię, a gdy tylko otworzyłam oczy obraz dziewiczej puszczy zmienił się na śnieżnobiały, koński pysk. 
- Kita, co Ty tutaj robisz?! - spytałam, głaszcząc go po szyi.
- Spożywałem właśnie śniadanie, bo Ty najwidoczniej o nim zupełnie zapomniałaś. - odparł lekko urażony.
- Miałam ważniejsze sprawy na głowie, a zresztą przecież w okolicy masz pełno smacznych roślinek.
- Na całe szczęście. - stwierdził, łapiąc zębami jakąś wiszącą nad nim gałąź. - A tak właściwie kim jest ten osobnik? - tu obrócił się w stronę mego towarzysza. 
- Poznaj Enrique, mojego starszego brata. 
Ogier w odpowiedzi uchylił nieznacznie głowę.
- To natomiast jest mój nowy wierzchowiec, Kita Homasz. - przestawiłam konia. 
- Powinienem się tego domyślić. - zaśmiał się elf. 
- Nie wiesz może, gdzie można znaleźć coś do jedzenia? - zwróciłam się znowu do rumaka.
- To zależy od tego, czy pasują Wam same owoce. 
- Jasne! - potwierdziłam mimo tego, że podświadomie wyczuwałam się memu krewniakowi ten pomysł zbytnio się nie spodobał. Prawdę powiedziawszy chciałam bowiem ja najszybciej go zbyć, by móc w spokoju przygotować się do misji.
On chyba to zauważył, bo oświadczył:
- W takim razie ja pójdę poszukać czegoś bardziej wymagającego.
To mówiąc odszedł w swoją stronę. 


<Rohusaya/ Alharis?>

sobota, 26 maja 2018

Od Rohusayego CD Enrique de Rascon Y Cornejo ,,Przybycie na wyspę"


Po parudziesięciu minutach drogi wylądowałem w zacienionym wnętrzu obszernej jaskini, z której widać było wodospad, przy którym spotkałem Alharisa. Chociaż go nie wiedziałem, byłem pewny, że to był on. Nawet nie wziąłem pod uwagę możliwości zasadzki, co zazwyczaj zawsze przed podążeniem za czymś lub kimś robię. Przy spotkaniu z niewidzialnym smokiem czułem wokół siebie podmuchy niosące delikatne zapachy kwiatów, które zachwycały oko mieszkańców tylko jednej planety- Darmy. Po za tym, czułem w sercu dziwną radość, tak jakbym po wielu latach rozłąki spotkał mojego najlepszego przyjaciela albo członka rodziny.
Złożyłem skrzydła, które dotąd miałem szeroko rozpostarte i rozejrzałem się po wnętrzu jaskini. Sklepienie wisiało wysoko, a całe miejsce było wielkości jednej z większych komnat w Teskariotolisie. Wnętrze znajdowało się niżej niż poziom gruntu, dlatego panował przyjemny półmrok zapewniany także przez rosnące przy wyjściu pnącza. Spojrzałem za siebie, rzucając okiem na szeroki otwór, przez który wleciałem. Aby wyjść trzeba było po prostu wylecieć lub wspiąć się po paru głazach bujnie pokrytych bluszczem. Istoty nieposiadające skrzydeł miałyby zapewne pewne problemy, lecz dla smoka wylecieć na powietrzny ocean nie byłoby najmniejszym problemem. W całym pomieszczeniu czuć było ten piękny, lecz delikatny, towarzyszący smokowi zapach kwiatów Deletrius, najpiękniejszych z roślin, które widziały moje oczy, a ze wszystkich stron dobiegało ciche śpiewanie leśnych ptaków.
Po bardziej dokładnych oględzinach stanąłem przy wejściu czując przyjemne powiewy wiatru zapuszczające się do środka owej spokojnej, ukrytej jaskini i spojrzałem w jej głąb czując, że zaraz Alharis ujawni w pełni swoją obecność. I nie myliłem się. Parę sekund później do wnętrza wtargnął mocny podmuch i przysiągłbym, że towarzyszył mu cichy szept w języku, którego nie zrozumiałbym, nawet gdybym usłyszał wszystkie słowa. Wiatr ten niósł w sobie jednocześnie przyjemnie ciepły i orzeźwiająco chłodny oddech, a gdy uderzył w moją skórę, poczułem jakąś błogość i poczucie, że znalazłem się w miejscu, w którym powinienem. Trwało to zaledwie chwilę, ale wydawało mi się jakby czas zwolnił, a wszystko działo się o wiele wolniej. Nie zauważyłem nawet, że tajemnicze szepty umilkły, zahipnotyzowany tym co działo się przed moimi oczami. Widziałem ten podmuch, ale sam nie wiem czy dzięki wzrokowi czy w swojej wyobraźni. Widziałem jak leciał w stronę środka jaskini i krążył wokół początkowo niewidzialnego stworzenia. Nagle przede mną stał dostojny smok, którego ciało przez chwilę wydawało się być tylko śnieżno-granatowym dymem, a zaraz potem przybrało formę żyjącej istoty. Całe to zjawisko naprawdę trwało niewiele ponad siedem sekund, lecz mnie wydawało się, że trwało co najmniej dziesięć minut. Alharis spojrzał na mnie swoimi łagodnymi, lśniąco białymi oczami, lekko uderzył ogonem w ziemię i skłonił głowę.
-Witaj Rohusayo.- nie zdziwiłem się wcale, że znał moje imię. Każdy smok żyjący w Wietrznym Królestwie wiedział o wszystkich strażnikach pilnujących dzień i noc Teskariotolisu. Nawet o tym, który złożył przysięgę wierności minutę wcześniej. W czasie, gdy to się działo, smoki już wiedziały, nie wiadomo jakim sposobem, ale tak. Docierało do nich wszystko, co działo się na Darmie.
Głos Alharisa był cichy, a jednak słyszałem go doskonale. Przywoływał mi na myśl płynące po niebie pierzaste chmury, które cieszyły oczy przybierając kształty odpowiadające wyobraźni oglądającego. Smok wyglądał niezwykle dostojnie, stojąc z wysoko podniesioną, zakończoną smukłymi rogami głową i spoglądając na mnie przyjaznym, spokojnym spojrzeniem. Trafiłem na pierwszą odsłonę jego osobowości, co szczerze mi odpowiadało. Ukłoniłem się, rozkładając skrzydła w pozdrowieniu, po czym wyprostowałem się i odrzekłem.
-Alharisie, musimy porozmawiać.

<Shavi, Coela, Enrique?>

piątek, 25 maja 2018

Od Enrique de Rascon y Cornejo - c.d. Rohusayego ,,Przybycie na Wyspę"


Po wyjściu z jaskini  naszego gospodarza, zwróciłem się do siostry:
- Wiesz już od jakiego miejsca zamierzasz zacząć dzisiejsze szpiegowanie?
- Cóż...jeszcze tego do końca nie przemyślałam, ale sądzę, że najlepszym sposobem, aby zdobyć o nich najpotrzebniejsze informacje i jednocześnie nie wzbudzić ich podejrzeń będzie zakradnięcie się jak najbliżej bram internatu. - odparła, wyraźnie myśląc o czymś zupełnie innym, co można było łatwo wywnioskować po jej lekko zamglonym spojrzeniu i szybkości udzielania odpowiedzi.
- Wydaje mi się, że coś Cię trapi... - zauważyłem, starając się, aby nie czuła się zmuszana do zwierzeń.
Coela, usłyszawszy to, rzuciła mi zaskoczone i jednocześnie wściekłe spojrzenie, które tylko potwierdziło moje wcześniejsze obawy i, ze źle maskowaną obojętnością, wypaliła, szturchając mnie łokciem w bok:
- Daj spokój, nic mi nie jest! Po prostu staram się obmyślić jakiś plan działania, który w razie niepowodzenia nie ściągnąłby gniewu naukowców także na głowy magicznych stworzeń spoza naszego więzienia.
- Sądzisz, że są aż tak bezwzględni i mało inteligentni, aby mścić się za nasze małe grzeszki również na innych, bogu ducha winnym, istotach, nie mający nawet możliwości na skontaktowanie się z nami? - zaindagowałem ze sceptycyzmem. 
- W tej chwili nie dysponuję dostateczną ilością danych, aby móc potwierdzić lub odrzucić takową tezę, więc wolę się zabezpieczyć najlepiej jak to w tych warunkach możliwe. 
- I tak nie uda Ci się przewidzieć wszystkich zastawionych przez nich pułapek, bo nie wiesz praktycznie nic o sposobie myślenia, czy funkcjonowania naszego wroga, co w każdej, nawet najbardziej błahej, bitwie jest jednym z najważniejszych czynników mogących poprowadzić do zwycięstwa.
- Przypominam Ci, że raczej nie walczymy z nimi na śmierć i życie, a jedynie o ewentualną możliwość odzyskania wolności i powrócenia na nasze rodzinne planety.
- O ile jest jeszcze do czego w ogóle wracać... - westchnąłem ciężko.
- Musi być! - zakrzyknęła walecznie. - Przecież nawet, jeśli wyniszczyli całkowicie tamtejsze populacje , to zawsze można próbować odbudować wszystko od nowa!
- Z tym, że to zajęłoby wiele wieków i na pewno nie zdarzyłoby się za naszych czasów.
- Masz rację, ale już nasi prawnukowie mieliby szansę na życie w miarę normalnych warunkach.
- Fakt, jest to jakieś pocieszenie.
- Właśnie, a teraz może lepiej będzie znaleźć coś do jedzenia nim padniemy z głodu, a potem wyruszyć do pracy. - zaproponowała.
- Jestem jak najbardziej za.

<Rohusaya/Alharis?>

czwartek, 24 maja 2018

Od Rohusayego CD Shavi' ego ,,Przybycie na wyspę"

POPRZEDNIE OPOWIADANIE

Spoglądałem w dół, na ziemię oddaloną o kilkaset metrów, miarowo uderzając skrzydłami powietrze. Dotarłem już nad Krainę Wiecznego Rozkwitu i próbowałem dostrzec gdzieś smoka, lecz póki co poszukiwania nie dawały żadnych rezultatów. W zasięgu mojego wzroku właśnie pojawił się wysoki wodospad, którego szum już dolatywał do moich wyczulonych uszu. Silna, spieniona woda z dużą szybkością wystrzeliwała w powietrze aby po sekundzie spaść w otchłań i uderzył o niespokojne jezioro u stóp wodospadu. Otoczenie stanowiły bujne lasy typowe dla tej niezwykłej, pięknej krainy. Wiedziałem, że mieszkanie Alharisa znajduje się gdzieś w zasięgu wzroku od owych niesamowitych okolic, jednak obszary moich poszukiwań mogłyby być niezwykle olbrzymie. Smok mógłby być wszędzie, ponieważ wiedziałem jakie otrzymał stanowisko na tej wyspie. Możliwe było również, że akurat wybrał się na zwiedzanie naszego wspólnego więzienia. Możliwości było naprawdę sporo, ale na razie nie zawracałem sobie nimi głowy, tylko wypatrywałem blasku łusek w słońcu czy jakiegokolwiek innego znaku bytności poszukiwanego.
Zbliżyłem się do wodospadu mając go po swojej lewej stronie i zawisłem w powietrzu machając mocno skrzydłami aby utrzymać się w jednym miejscu i nie spaść w dół. Huk zagłuszał większość odgłosów, z czego oczywiście nie byłem zadowolony, więc oddaliłem się po wcześniejszym obrzuceniu otoczenia wzrokiem. Spojrzałem w górę mrużąc mocno powieki. Słońce stało w zenicie, co oznaczało, że przebywałem w powietrzu już wiele godzin, bo łapy oderwałem od ziemi godzinę przed wschodem. Całe szczęście nie czułem jeszcze ani głodu ani pragnienia ani zmęczenia.
Kiedy już chciałem oddalić się z miejsca, w którym aktualnie się znalazłem, moją uwagę przykuł cichy syk, gdzieś spode mnie. Od razu spojrzałem w dół, lecz moje oczy nie ujrzały nic podejrzanego, jedynie małe z tej odległości drzewa. Niektórzy pewnie zignorowali by to lub stwierdzili, że się przesłyszeli, lecz ja już wiedziałem.
-Alharisie, gdzie jesteś?- zawołałem w powietrze czując, że jest w pobliżu. Mimo, że przez chwilę nic się nie działo, nadal czekałem. Skupiłem się tylko i otworzyłem na zmysły. Nagle poczułem szybki ruch tuż obok, a moje ciało owiał delikatny powiew wiatru. Trwało to zaledwie kilka sekund, ale w duchu uśmiechnąłem się, ponieważ znalazłem jedyną zamieszkują tę wyspę istotę, której bliska była Darma. Wiedziałem, że skoro jeszcze mi się nie pokazał, ale powiadomił o swojej obecności, to zapewne nie chce rozmawiać na otwartej przestrzeni, w powietrzu.
-Chcę porozmawiać.- wyjaśniłem nadal nie widząc nic. Doszedłem do wniosku, że smok jest niewidzialny. Nagle mój wzrok przykuło nagłe światło parę metrów przede mną. Po sekundzie zniknęło aby pojawić się znowu poniżej i znowu, coraz bardziej oddalając się ode mnie. Zakładałem, że to odbijające się promienie słoneczne w pojedynczych przezroczystych łuskach na ciele niewidzialnego smoka, który pozwolił niektórym częściom swojej skóry na odbijanie słonecznych promieni. Podążyłem za jego śladami obniżając lot coraz bardziej aby w końcu lecieć tuż nad poziomem drzew. Nie mogłem doczekać się na rozmowę z tą legendarną istotą, pochodzącą z rodu władców panujących nade mną i moja planetą. Miałem tylko nadzieję, że zgodzi się na dołączenie do planujących bunt przeciw naukowcom stojącym za oderwanie od wszystkiego co kochaliśmy.

<Shavi, Coela lub Enrique?>

Od Coeli - c.d. Raphel'a


Kiedy tylko usłyszałam ostrzeżenie mężczyzny, mające mnie najprawdopodobniej nieźle nastraszyć, ukryłam twarz w w materiale spowijającego mą głowę, grafitowego kaptura noszonej przeze mnie zwykle szaty, obawiając się, że zupełnie przeciwstawne do tego uczucie rozbawienia wypełznie mi także na usta, zdradzając przed nim to, co naprawdę grało teraz na dnie mej duszy i udałam lekki kaszel. Na moje szczęście nic niepodejrzewający właściciel sklepiku nie zwrócił na ten fakt najmniejszej uwagi i jak gdyby nigdy nic udał się zwyczajnie na zaplecze, aby po paru minutach wrócić stamtąd, dźwigając kilka pudeł, które następnie umieścił na dzielącym nas stole, mówiąc:
- Mam nadzieję, że coś z tego się pannie spodoba.
Zamiast mu odpowiedzieć, zaczęłam zaglądać ciekawie do każdego z nich osobna, aż w końcu mój wzrok padł na idealny do moich celów zestaw składający się z technicznego szkicownika zbliżonego wielkością do stojącej w mojej pracowni sztalugi technicznej i paru rodzajów ołówków. Szybko je wyciągnęłam i oświadczyłam:
- W takim razie poproszę jedynie to. 
- Jest pani pewna? - spytał, wpakowując wszystkie przedmioty do jednej z papierowych toreb wiszących na małym haczyku tuż za nim.
- Oczywiście. - potwierdziłam, odpinając jednocześnie sakiewkę z monetami od pasa. - Ile płacę?
Sprzedawca wymienił pewną kwotę, a gdy tylko ta znalazła się w jego wyciągniętej dłoni, rzucił:
- Życzę miłego dnia i polecam się na przyszłość.
- Nawzajem. - odparłam, kierując się do wyjścia. 


THE END

środa, 23 maja 2018

Od Shavi'ego - c.d. Rohusayego ,,Przybycie na Wyspę"


Chwilę po tym wypatrzyłem uchylone nieznacznie okno na drugim piętrze stojącego przede mną wielkiego, kamiennego, złoto-brązowego budynku laboratorium wyróżniającego się spośród wielu pozostałych swoimi kunsztownymi ozdobami oraz ogromną wielkością i wzleciałem w jego stronę, aby niedługo później znaleźć się w wyłożonym czarno-białymi kaflami pokoju. Na jego przeciwległej ścianie znajdowała się wielka mapa całego obiektu i wszystkich pozostałych wraz z ich podpisami oraz rozmieszczeniem wszystkich mieszczących się w nich gabinetów. Pod tym, którym najbardziej mnie zaintrygował zamieszczono nazwę: Embriologia i neonatologia istot magicznych. Wpatrywałem się w swoje odkrycie z pewnością kilka ładnych minut, próbując domyślić się jakim cudem tutejsi naukowcy w tam krótkim czasie poznali tak głęboko skrywany przez nas sekret, jak wiedza o naszych zarodkach i całego rozwoju? Przecież z tego, co było mi do tej pory wiadomo, potrzeba do tego celu wielu lat badań, a oni zajmowali się nami zaledwie parę wiosen, spędzając na każdej odkrytej planecie po góra kilkanaście dni! Czyżby byli w takim razie jeszcze bardziej rozwinięci technologicznie niż ktokolwiek z nas przewidywał nawet w swoich najgorszych koszmarach? 
Nim zdążyłem dokończyć swoje rozważania, z podwórka doszedł mnie ledwie słyszalny dźwięk dzwoneczków umieszczonych u wejścia do budynku, co było najlepszym sygnałem do tego bym, jeśli chciałem dalej pozostać przez nikogo niezauważony, czym prędzej stąd uciekał, co też uczyniłem. Co prawda mogłem spróbować uśpić potencjalnego wroga za pomocą magii, ale mój wewnętrzny instynkt i tak podpowiadał mi, że zaraz nastanie nowy dzień, na którego czas powinienem zaszyć się z powrotem w miłym mroku i zimnie swej chatki. 

<Rohusaya, a może Alharis?>

poniedziałek, 21 maja 2018

Od Raphel'a cd Coeli


Udawałem niewzruszonego całym tym zajściem. Spojrzałem jeszcze na wiszącą, na ścianie broń. Była to moja jedyna pamiątka po Uriahu. Była to broń głowy królewskiej armii, ponieważ takie właśnie stanowisko miał przyjąć mój brat. Jednak w momencie, kiedy postanowiłem się wynosić, podarował mi go, ponieważ uważał, że to broń, która jest ściśle związana z moim panowaniem. Tak więc Ameden, jak to Urlih postanowi nazwać ową broń, ma być przy mnie, dopóki dopóty nie postanowię powrócić do naszego domu.
- Dama wybaczy, ale nie mogę jej podarować Amedena, ponieważ nie do końca należy on do mnie. - powiedziałem, po czym pociągnąłem kolejny łyk z kubka. - Natomiast szkicownik i ołówki jestem w stanie załatwić. Poczekaj tu na mnie chwilę, a je przyniosę. - powiedziałem, ruszając na zaplecze. Po chwili jednak przystanąłem.
- Spróbuj jednak ruszyć Ameden ze ściany, a gorzko tego pożałujesz. - dodałem, lekko sycząc. Nie zależało mi na kapowaniu, jednak nie pozwolę zabrać mi czegoś bliskiego sercu. Tak więc użyłem trochę mojego mroku, płynącego z bycia po części wampirem. Po chwili zniknąłem na zaplecze w poszukiwaniu szkicowników i ołówków, aby dziewczyna wybrała takie, jakich potrzebuje. Pogrzebałem chwilę po szafkach, aby wyciągnąć szkicownik różnej wielkości, gramatury oraz faktury. Położyłem je na stole, po czym zacząłem szukać różnego rodzaju ołówków. Kiedy miałem już wszystko, wróciłem do pomieszczenia, gdzie czekała na mnie nowo poznana kobieta.

>Coela?<

niedziela, 20 maja 2018

Od Rohusayego CD Shavi' ego ,,Przybycie na wyspę"


Po opuszczeniu jaskini przez Coelę i Enrique stałem przez chwilę w ciszy rozmyślając o tym, co będę robić i stwierdziłem, że nie ma co czekać i, że od razu powinienem próbować znaleźć Alharisa.
Sam nie wiedziałem ile to potrwa, wyspa jest dość duża, a szybki smok, który potrafi zamienić swoje ciało w powietrze, może być przecież wszędzie. Przeczytane przeze mnie notatki, które znajdowały się w ukrytym pomieszczeniu mówiły, że jego jaskinia mieści się wśród bujnych lasów Krainy Wiecznego Rozkwitu, niedaleko jednego z większych wodospadów. Dzięki mapom odkrytym w Wielkiej Bibliotece miałem niejasne pojęcie, w którą stronę mam lecieć. Postanowiłem szukać smoka zdając się na skrzydła. Po pierwsze: będzie szybciej. Po drugie: ogarnę spojrzeniem większą przestrzeń, dzięki czemu zwiększą się szansę na ujrzenie szukanego. Po trzecie: on szybciej zobaczy mnie w powietrzu. Nie zamierzałem się kryć, byłem pewien, że nic mi nie zrobi, ponieważ wiedział o sfinksach, a także nie atakował bez powodu.
Zdecydowałem się na podróżowanie bez torby, bo gdybym ją miał wyglądało by zdecydowanie dziwnie i niepokojąco dla naukowców, zwłaszcza podczas lotu. Nie wiedziałem również, czy wyrobię się w dwa dni do zachodu słońca, ale cóż, zawsze warto spróbować. Nie wiedziałem jak zareaguje na moją obecność i na propozycję, którą mu złożę- o ile oczywiście go znajdę, ale miałem szczerą nadzieję, że weźmie udział w naszym spisku. Jego wsparcie byłoby niezwykle pomocne, tego byłem pewien.
Raczej nie powinno być problemów z wodą i pożywieniem. Na terenie prawie całej wyspy woda była dostępna i to w dużych ilościach. Jedzenia także nie powinno zabraknąć. Po skończonym posiłku oraz napiciu się wyszedłem z jaskini i rozpostarłem skrzydła. Nie zwlekając dłużej wzbiłem się w powietrze, dzięki paru mocnym ruchom moich skrzydeł. Zwiększając wysokość, stopniowo czułem coraz silniejsze i chłodniejsze powiewy mierzwiące włosy, brodę, futro i pióra. Lot pod nieskończonością wszechświata zawsze cieszył moje serce i napełniał myśli ukrytym szczęściem. Światło dwóch księżyców i lśniących gwiazd przypominał mi o moim dawnym życiu. Odpłynąłem w świat wspomnień wracając do dawnych chwil. Nagle stałem na wschodniej wieży Teskariotolisu obrzucając spojrzeniem spokojnie śpiące miasto, setki kilometrów pode mną. Znajdowałem się w cieniu największej z wież, najważniejszej i najpilniej strzeżonej. Prowadziła ona do zamkniętych, rzeźbionych ręką mistrzowską wrót, które otworzyć mogły tylko słowa sfinksów lub królewskich smoków. Wnętrze skrywało prastarą bibliotekę. Treść ksiąg i zwojów mogłaby doprowadzić zwykłego człowieka do szaleństwa tak wielką ilością informacji o wszystkich znanych dotychczas nam światach. Były tam ukryte losy tak wielu planet, że aby przeczytać wszystkie nie starczyłoby życia; powstawanie nowych, rozpad zmęczonych trwaniem. Darma, choć niewielka, należała do grona jednych z najstarszych. Jej mieszkańcy od dawien dawna szukali informacji o innych życiach poza nią. Przez wieki za potężnymi drzwiami, którym swojego drzewa użyczyło prześwietne Drzewo Istnienia, którego korzenie niegdyś oplatały całą Darmę, skrywały się informacje tak niesamowite, że każdy czytający w swoim mózgu widziałby dokładną drogę wędrowców spisujących wszystko, całe piękno dawnych lat i moc okrytych zapomnieniem istnień żyjących przed wiekami. Narodziny nowych światów, konanie starych i cała historia oplatająca je wszystkie. Taką treść zawierały nasze Księgi, których bronilibyśmy do śmierci. Sam nigdy nie przestąpiłem progu biblioteki, od wielu lat jej podwoje stały zamknięte. Dawno temu podjęto decyzję, która zabraniała wstępu. Uratowało to zapewne wiele istnień, żyjących na planetach, które nie chciały być odkryte.
Wieża ta znajdowała się po mojej prawej stronie, wnosząc się majestatycznie na tle nocnego nieba, wśród którego rozsiano gwiazdy. Mój stary przyjaciel- wiatr szalał wokół mnie, dotrzymując towarzystwa w samotności. Świat okryła ciemność, lecz nie taka, której niektórzy się boją. Ta ciemność przynosiła utęskniony odpoczynek i spokój. Z głębi lasu dochodził głośny śpiew nocnych ptaków, nienawykłych do światłą dnia. Ich głosy tworzyły doskonałą harmonię łącząc się we wspólnej pieśni. Czy ptaki nadal radują uszy niemogących spać? Czy nadal panuje spokój? Czy naukowcy wynieśli się z planety, zostawiając na niej życie?
W końcu wyrwałem się ze wspomnień i niepokoju zalewających moją głowę. Może Alharis udzieli mi jakichś informacji? Byłbym mu niezwykle wdzięczny. Póki co, musiałem go znaleźć. Machnąłem jeszcze raz skrzydłami, po czym wystawiłem się na działanie mocnych powiewów potrafiących nieść moje ciało, od czasu do czasu delikatnie korygując kierunek lotu.

<Shavi?>



poniedziałek, 14 maja 2018

Od Shu - c.d. Vladimira

Gdyby ktoś mnie zapytał, co myślę o swoim nowym domu, pokazałbym mu po prostu targ. To by wystarczyło w zupełności, aby wyrazić moje niezadowolenie w tej kwestii. Inny zapewne od razu zacząłby oponować, burzyć się i rzucać gniewnie, że mnie nigdzie, ale to przenigdzie nie pasuje, więc pewnie gdybym trafił do Nieba czy innego Asgardu, to bym marudził. Zupełnie jak ten Regulus, co właśnie próbował napić się z pozostawionego bez właściciela kufla. No ależ cóż może biedaczyna zrobić, skoro jest tylko biednym duchem?
Wodząc wzrokiem za barwnymi sylwetkami, snułem się między ludźmi, od czasu do czasu poprawiając swój długi płaszcz. Zależało mi na anonimowości, przynajmniej na samym początku. Nie mówiąc już o tym, że nie wyglądałem na ten moment zbyt atrakcyjnie. Więc, można uznać, że mój ubiór nie był o tyle nagłą fanaberią, co taktycznie przemyślaną decyzją.
Ktoś zawył, nazywając to śpiewem, ktoś inny próbował zaciągnąć dziewczynę w krzaki. Jakiś duch uporczywie domagał się zwrócenia na siebie uwagi. Nie zrobiłem tego, bo zdawałem sobie sprawę, jak cała sytuacja się zakończy. Dusza padnie przede mną na kolana i zacznie błagać o wskrzeszenie czy przekazanie wiadomości rodzinie. A ja będę mógł jedynie machnąć ręką, odesłać w niebyt i spróbować zapomnieć, że taka osoba kiedykolwiek istniała, walcząc z wyrzutami sumienia. Zabawne. Im dłużej zastanawiam się nad takimi rzeczami, coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, iż bliżsi są mi zmarli niż żywe istoty.
Nagle jednak wśród duchów zapanowało swoiste, niemrawe poruszenie. Pocztą pantoflową dotarło do mnie przez uwiązanego mieszkańca tamtej strony, że ktoś widział kogoś, co spotkał coś mające powiązania z czymś, co twierdzi, że widział demona. Jakimś cudem powstrzymałem się przed prychnięciem. Demon? Tutaj? Na widoku?
Oderwałem spojrzenie od bulgoczącej w kotle potrawy, od której samego widoku dziękowałem w duchu, iż nie muszę jeść tak jak ludzie, a następnie rozejrzałem się ukradkiem, na tyle, na ile kaptur mi pozwalał.
Jak dwie przeciwne strony magnesu coś przyciągnęło mnie w kierunku innej części targu. Uważnie mierząc wzrokiem twarze mijanych osób, szukałem potencjalnego przybysza z piekielnych otchłani.
Ostatecznie, zatrzymałem się przed jakimś niewielkim straganem, właśnie składanym przez ciemnowłosego młodziana. Kilka głębszych wdechów później, dotarło do mnie, że oto on, postrach dusz, koszmar duchów i wszystkiego, czego się da.
Wyglądał niezbyt imponująco. Ot, zwykły chłopak, którego można spotkać na ulicy, w pewnym stopniu zmuszający swoim wyglądem człowieka do pilnowania co cenniejszych rzeczy. Jednym słowem, pospolity złodziejaszek.
Nagle zauważył mnie, wyprostował się, odkładając pakowanie się na później.
— W czym mogę pomóc? — Odezwał się z wymuszonym uśmiechem. Po raz kolejny zmierzyłem go wzrokiem, a następnie wyciągnąłem z kieszeni lśniący kryształ, który dla odpowiedniego rzemieślnika byłby warty fortunę.
— Trudnisz się czarną magią, nieprawdaż? — Żachnąłem się, zdając sobie sprawę, jak głupio to zabrzmiało. Samo spojrzenie na ten, och losie, stragan wystarczyło, aby zrozumieć, że czary młodziana nie mają mieć pozytywnych efektów.
— Cóż ciekawego możesz zaoferować?

< Vladimir? >

niedziela, 13 maja 2018

Ósmy mieszkaniec - Mroczny Żniwiarz Shu

Na naszą Wyspę został zesłany pierwszy przedstawiciel gatunku religijnego, a mianowicie Mroczny Żniwiarz przedstawiający się jako Shu. Eksperymentatorzy z racji jego skomplikowanego i złożonego charakteru przypisali mu stanowisko  najemnika.

https://img00.deviantart.net/5d0c/i/2015/148/e/e/coven___carlisle_by_las_t-d8v2h8z.jpg 

Powitajmy go z wszelkimi honorami należnymi osobistości, w której żyłach płynie boska krew.

Profil Mrocznego Żniwiarza - Shu

Wierzę w bunt jako najwyższą wartość młodości. Wierzę w bunt jako najwyższą formę nienawiści do terroru, ucisku i niesprawiedliwości i wierzę również w to, że nie ma buntu bez celu, chociaż w interesie świata, który kocha swych buntowników, leży to, aby ich zabić.
 Marek Hłasko 

https://img00.deviantart.net/5d0c/i/2015/148/e/e/coven___carlisle_by_las_t-d8v2h8z.jpg 

Imię: Jego prawdziwe imię brzmi Marco, lecz w tym świecie używa zamiast niego przezwiska Shu.
 Płeć: Mężczyzna
 Wiek: 230 lat. Ni mniej, ni więcej
Gatunek: Religijny
Rasa: Mroczny Żniwiarz
Głos: Sam Tsui
 Stanowisko: Oficjalnie określa się mianem najemnika do wszystkiego, z czego można mieć jakieś zyski.
 Tatuaż: Nie wygląda zbyt imponująco, gdyż nie ma taki być. Każda kreska jednak oznacza coś innego, a tego sekretu Shu strzeże niezwykle zazdrośnie.


Charakter: Ten młodzieniec jest określany przez wielu jako jedna wielka niewiadoma, którą nawet deltą nie rozwiążesz. Nie tylko dlatego, że ma tendencję do nagłego zmieniania tematu, jeśli ten zaczyna zbyt bardzo dotyczyć osoby Shu, co uniemożliwia dokładnie poznanie Żniwiarza. Przyczyną tego stanu rzeczy jest również to, że osobnik ten stroni od ludzi, podróżując samotnie po pustkowiach, zastanawiając się nad życiem i śmiercią.
Ci jednak, co jakoś zmusili samotnika do mówienia, otrzymali rzadką możliwość zagłębienia się w charakter Shu. A ten może niektórych zaskoczyć, zwłaszcza, jeśli dana osoba ma skłonności do myślenia stereotypowo. Bo w końcu, co można powiedzieć na temat pradawnej istoty, która lubi poezję i wszelkie aforyzmy? Z racji swojego częstego stanu zamyślenia, młodzieniec wplata w swoje filozoficzne wypowiedzi cytaty znanych osobistości.
Nie znaczy to, że sam nie ma nic do powiedzenia. Gdyby mu pozwolono, mówiłby jak najęty, o ile zna swojego rozmówcę na tyle dobrze, że go nie urazi, ponieważ jakąkolwiek obrazę drugiej osoby, czy to umyśle, czy przypadkowo, uważa za ujmę dla dumy. Dodatkowo cechuje się specyficzną pewnością siebie, która pojawia się, gdy Żniwiarzowi przypomną się dawne czasy. W takich momentach, staje się zapalczywy i narwany do tego stopnia, że nie jest w stanie usiedzieć w miejscu. Musi zrealizować swój plan. Teraz. Natychmiast. Nieważne, że jest samobójczy czy niedopracowany. Zdarza mu się szybciej robić niż myśleć.
Ze względu na swoją przeszłość, nienawidzi być ograniczony czy zniewolony. Jest to trochę ironiczne, gdyby spojrzeć na tę cechę przez pryzmat sytuacji, w jakiej się znajduje, lecz często pozory mylą. I tak jest w tym przypadku. Pomimo tej "niestabilnej" umowy, w głowie Shu już na samym początku zrodził się plan poprowadzenia powstania. No i oczywiście, zebrania dzięki temu jak najwięcej dusz do swojej małej, prywatnej armii.
W stosunku do innych, lubi żartować, najczęściej na tematy do tego nieprzeznaczone. Stroni również od przekleństw, gdyż "jest na świecie tyle pięknych słów, więc dlaczego z nich nie skorzystać?". W dodatku, przejawia wielkie pokłady spokoju, dzięki którym może powtarzać się kilkukrotnie, słuchać tej samej historii na okrągło czy pilnować małych dzieci. Nie znaczy to jednak, że nigdy nie wpada w złość. A jeśli już zostanie wprowadzony w stan furii, jest niczym tajfun. Niebezpieczny, niszczycielski i nie do zatrzymania.
Cechy fizyczne: Jaki Shu jest, każdy widzi. Szczupły, blady mężczyzna, mierzący prawie 181 centymetrów. Posiada czarne, rozwichrzone włosy, często ustylizowane na kontrolowany nieład. Szkarłatne oczy wydają się lśnić w ciemnościach i przyciągać do siebie innych. Wiele kobiet dzięki tej cesze wpadało w ramiona młodzieńca, lecz po byle szerszym uśmiechu, uciekały. Dlaczego? Żniwiarz jest obdarzony ostrymi kłami, które w razie potrzeby, mogą "rozrosnąć" się na pozostałe zęby. Niezwykle przydatna umiejętność przy pożywianiu się czy po prostu odstraszaniu natrętów.
Kolejną, uderzającą cechą młodziana są długie palce pianisty, często ukryte przez skórzane rękawiczki, gdyż tam również przejawiają się nieludzkie cechy bruneta, mianowicie paznokcie wiecznie są ciemne i nie poddają się żadnym próbą zmiany tego faktu.
Sprawa ubioru to kwestia sporna. Wszystko zależy od pogody, wilgotności, pory dnia czy nocy, humoru Shu i wielu, wielu innych czynników. Najczęściej są to płaszcze, podkreślające figurę chłopaka wraz z oficerkami. W luźniejszych chwilach, woli pozostawać w dresach czy za dużych koszulkach, dzięki którym może udać, że ktos go przytula.
Kiedy jednak poziom energii spada, a ostatni posiłek był już stosunkowo dawno, ciało ciemnowłosego ulega zmianie. Oczy przyjmują barwę przygaszonego wina, szare żyły stają się widoczne, a kręgosłup przebija się miejscami przez skórę, upodabniając Shu do jego drugiej formy Mrocznego Żniwiarza.
Moce: Najbardziej rozwiniętą zdolnością chłopaka jest nekromancja, której używa głównie do przywoływania z ziemi szkieletów, aby te pomagały mu w walce. Oczywiście, w tej kwestii jest w stanie zdziałać jeszcze więcej, lecz nadal sporo brakuje mu do poziomu mistrza tej sztuki. Dodatkowo panuje nad duchami, jest w stanie je do siebie przywiązać i wykorzystywać. Do tego możliwość przyjmowania alternatywnej formy Żniwiarza po osiągnięciu wysokiego poziomu energii (głównie poprzez pożywianie się mięsem, sercami czy prostej medytacji) i nieopanowana zdolność telekinezy.
Partner/ka: Nie posiada, gdyż, jak to określa Tacy jak on nie zasługują na miłość.
Rodzina: Ojcem nadnaturalnej części Shu jest Sarlic, bóg śmierci we własnej osobie, który niestety ostatnimi czasy pozostawił syna samego sobie. Do ludzkich rodziców, którzy sprowadzili Marco na świat, należy zaliczyć Bernadette i Pietro Castellano.
 Kraj pochodzenia: Mała wioska pod Rzymem we Włoszech w Wymiarze A - 01.E4, jak jest nazywany wśród tamtejszych mieszkańców. Czyli, innymi słowy, sąsiedni świat, zupełnie inny od aktualnego, w którym przebywa pod względem historii i toku, jaki ta przyjęła. Mianowicie w wymiarze A - 01.E4, Druga Wojna Światowa została wygrana przez państwa osi, co skutkowało utworzeniem Rady Krajów Zwycięskich, która ustala zasady panujące w poszczególnych, podległych krajach. Dzięki temu, kary śmierci czy eksperymenty na ludziach stały się codziennością, a według znawców, świat zmierza ku całkowitemu upadkowi bądź, w nieco lepszej sytuacji, do dystopii.
Zainteresowania: Interesuje się głównie sztuką i poezją, wielkim szacunkiem darząc Dostojewskiego oraz Van Gogha ( z którymi czasami pije herbatę w mieszkaniu). Kiedy ma więcej czasu, uczy się nowych języków i rozwiązuje zadania matematyczne. Dawniej bawił się w origami, jednak aktualnie nie ma do tego cierpliwości. Zajęciem, które zajmuje mu najwięcej czasu, jest obserwowanie demonów. Bo kto nie lubi ich ogonów i rogów?
 Pozamagiczne umiejętności: Z racji szkolenia u swojego drugiego ojca, jest w stanie walczyć za pomocą miecza oraz kosy (zwanej Diarmad, którą przywołuje z własnej krwi). Posiada też wiedzę w zakresie chirurgi, którą pozyskał w trakcie swoich posiłków na innych istotach. Nie lubi się do tego przyznawać, ale Shu ma wręcz wrodzony talent do gotowania, którym zdobywa nowych przyjaciół oraz kolejnych głodnych, którzy będą prosić go o kolejne posiłki. 
 Historia: Wszystko zaczęło się chyba tamtej nocy. Pamiętam to jak dziś, budzę się przez te wspomnienia w nocy. Nic nie pomaga. Czy to leki, czy naturalne metody, wymęczanie organizmu, nic. Dosłownie nic. Jednak znowu, jak zwykle, odbiegam od tematu. Wtedy właśnie zostałem porwany. Brzmi jak typowa historia z amerykańskiego filmu, nie?
Też takie wrażenie odnoszę.
Lecz mnie nie uratował bohater w srebrnym volvo.
Prowadzono na moim ciele badania naukowe, testowano nowe środki, próbowano zrozumieć zasadę, na której istnieję. Cały czas, te wszystkie miesiące, przepełniał ból, cierpienie i chęć zakończenia tego wszystkiego.
A potem, gdy wyrzucono mnie z podziemi do lasu, myśląc, że tam zdechnę, powrócił on. W glorii, chwale i czym tam jeszcze można było. Sarlic. Nie przejął się zbytnio tym, że zniknąłem na ponad rok, nie dając znaku życia. Po prostu stanął nade mną, doprowadził do względnego porządku i obwieścił, że ma dla mnie zadanie.
W ten sposób znalazłem się w innym wymiarze, w drodze na Wyspę. Zgodnie z radą ojca, powiedziałem, kim czy raczej czym jestem. Nie wierzyłem zbytnio, aby to cokolwiek zmieniło (bo w końću kto będzie słuchał byle nadnaturalnego?), lecz, po raz kolejny w życiu, przeżyłem szok. Jeden z nich wziął mnie na stronę. Zakazał zbliżania się komukolwiek, kto nie jest upoważniony.
Zawarliśmy umowę.
Świeże mięso i serca za informacje o możliwych buntach.
Zgodziłem się. Za plecami krzyżując jednak swoje palce. W głowie od razu narodził się plan zmienienia świata wokół mnie, czy to bez ofiar czy w krwawej wojnie, sprawiedliwość niosąc na ostrzu swej kosy.
Inne zdjęcia: 
1)
Upomnienia: 1/3
Towarzysz/ka: --
Pozostałe inf.:
- Jest biseksualny, lecz do tego nie przyznaje się otwarcie
- Śpiewa, kiedy nikt nie patrzy
- Boi się żab. Panicznie wręcz.
Właścicielka: Amicka [Howrse]

sobota, 12 maja 2018

Od Vladimira

Tłum na targu wolno się przerzedzał. Zbliżał się mrok, dlatego niedługo wszystko miało tu być zamknięte. Zostało tylko kilkanaście straganów, z których ten z olbrzymią kadzią gotującej się potrawki, cieszył się największym zainteresowaniem. Na jednym stoliku stał bard, który co chwilę zwilżał gardło alkoholem. Nie był żadnym wirtuozem, jednak jego muzyka była idealna do kolacji lub piwa. Na pozostałych miejscach zgromadziły się niedobitki. Kilka kobiet rozmawiało także ze sprzedawcą biżuterii, który wyjątkowo dla nich został później. Reszta straganów podobnie jak mój była opustoszała. Parę właśnie składano. Zakończenie wszystkiego było kwestią godziny. Ja jednak nie mogłem tak łatwo wrócić do domu. Kończyły mi się własne pieniądze, a Chatka stwierdziła, że póki czegoś nie zarobię, nie otworzy mi skrzyni pełnej złota. Zostawił ją stwórca budowli i nadal wypełniona była w trzech czwartych swojej objętości monetami. Niestety rudera zauważyła, że skoro tylko zabieram stamtąd pieniądze, a nic nie donoszę, to szybko cała reszta zniknie. Tym sposobem byłem skazany na głodówkę. Westchnąłem, gdy znów zaburczało mi w brzuchu. Naciągnąłem kaptur szczelniej na głowę i opadłem na oparcie mego krzesła.
- Piękna elfka pokochała... - zawył znów głośniej śpiewak tak fałszywie, że aż ktoś kazał mu się zamknąć.
Myślałem, czy nie zebrać się do domu i nie spróbować jutro. Tego dnia szanse na jakikolwiek interes były bardzo nikłe. Mogłem także spróbować podkraść nieco gulaszu z kotła. Na pewno siedzący wśród balujących właściciel, nawet by nie zauważył. Zawsze mogliśmy też przeprowadzić się jakiś kawałek dalej. Na pewno prędzej czy później kogoś interesowałyby przedmioty wyłożone na stole przede mną. Wydawały się niepozorne, jednak bardziej czuła istota na pewno rozpoznałaby w nich wiele energii. Często także klienci łapali się na znak Czary, klątwy, uroki, zlecenia, usługi, konsultacje magiczne, który wisiał na moim stoisku. Rzadko jakiś pijany gbur podchodził, płacił trochę grosza i kazał przekląć swojego sąsiada. Nie kosztowało mnie to wiele energii, ale za to ile frajdy. Bijąca miotła lub mężczyzna plujący żabami. Nawet nie zdawali sobie sprawy z tego, że wcale nie blefuję. Liczyłem, że ktoś nareszcie zwróci raczej uwagę na drugą część znaku. Oczywiście sprzedawanie zaklęć było zabawne, ale i dawało nikły zarobek. Jakieś zlecenie na pewno pomogłoby na dłużej, a Chatka zdębiałaby z zaskoczenia. Kiedy wokół zapadł półmrok, a z kierunku paleniska dobiegły mnie kolejne śmiechy, dotarło do mnie, że nikt już nie przyjdzie. Wolno wstałem, zgarnąłem kawałek materiału z przedmiotami na nim i zawiązałem w tobołek. Kopnąłem w krzesło, a ono złożyło się, bym łatwiej mógł je nieść. Gdy już miałem zmniejszyć mój magiczny stragan, by znów stał się wielkości kilkucentymetrowej figurki, wyrosła przede mną zakapturzona postać. Przewyższała mnie wzrostem, jednak jej twarz skrywał mrok oraz kaptur, a figurę obszerna peleryna. Jako desperata i oszust nie mogłem narzekać na moją klientelę.
- W czym mogę pomóc? - zapytałem, siląc się na uśmiech.

<Ktoś/Coś?>

Profil towarzysza- żywy, zaklęty dom Chatka na wielu nóżkach

https://i.pinimg.com/originals/98/01/97/980197a8fa44cce13d3707f8ec540382.jpg 

Imię: Chatka na wielu nóżkach (po prostu Chatka)
 Płeć: Nieznana
Gatunek: Żywy, zaklęty dom
Krótka historia: Stworzono ją jeszcze przed przesiedleniami na Wyspę, została jednak porzucona przez pierwotnego właściciela. Tułała się z miejsca do miejsca. Zabiła także kilkoro nieuważnych wędrowców, którzy nie docenili jej mocy. Poszukiwała jakiegoś stałego mieszkańca, ponieważ w głębi ścian czuła się bardzo samotna. Pewnego burzowego dnia schronił się pod jej dachem pewien demon. Gdy uznała, że ma on odpowiednio dużą ilość mrocznej energii, postanowiła zmusić go do zamieszkania w jej wnętrzu. Na jej szczęście nie wystraszył się on nachalnej rudery, a przyjął dar mieszkania w niej z przyjemnością. Jest siedzibą bardzo wredną. Nie cierpi spóźnień i kłamstw. Potrafi za nie srogo karać, o czym szybko przekonał się nowy właściciel. Przynajmniej raz w tygodniu domaga się dokładnego sprzątania. Nie lubi obcych. Przesiąknięta jest w całości bardzo silną magią.
 Właściciel: Vladimir

Siódmy mieszkaniec - demon Vladimir

Na naszą Wyspę przybył kolejny mieszkaniec, a mianowicie sam syn pana podziemi imieniem Vladimir. Naukowcy, próbując nadać mu odpowiednie stanowisko, mieli ciężki orzech do zgryzienia, aż w końcu ktoś żartobliwie zaproponował posadę włóczykija. Reszta, nie mając innego pomysłu, przyklasnęła tej idei.

https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjWn2SJhjczcvLG3WfL9om5WwXgOgBCBwkJ_hyphenhyphenlRpz4gHDZ6Mrpy10jZKsoDw7EbO2qUDx83ixW2Qqw_KpNYOWpGF7mGpw1rKr_CTTyprKXnBfDfJuIYGRMM9upvCJfIns6wX731J3-jBZ2/s1600/e885e55c18681a4ae06c835015d18e3b-gray-eyes-yellow-eyes.jpg 

 Powitajmy go z wszelkimi honorami należnymi komuś tak niezwykłemu!

Profil demona, syna pana podziemi - Vladimir

 Życie to żart, tylko trochę nieśmieszny.
NN

 https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjWn2SJhjczcvLG3WfL9om5WwXgOgBCBwkJ_hyphenhyphenlRpz4gHDZ6Mrpy10jZKsoDw7EbO2qUDx83ixW2Qqw_KpNYOWpGF7mGpw1rKr_CTTyprKXnBfDfJuIYGRMM9upvCJfIns6wX731J3-jBZ2/s1600/e885e55c18681a4ae06c835015d18e3b-gray-eyes-yellow-eyes.jpg

Imię: Vladimir (Vlad)
Płeć: Silna
Wiek: 246 lat
Gatunek: Mitologiczny/Legendarny, coś pomiędzy
Rasa: Demon, syn pana podziemi
Głos: SIAMES
Stanowisko: Włóczykij, jeśli można to tak nazwać. Dorabia, czasem sprzedając magiczne przedmioty, przysługi i informacje, naciągając oraz kradnąc. Jeśli potrzebujesz się czegoś dowiedzieć, leć do niego, ale uważaj, by nie stracić portfela.
Tatuaż: Stwierdził, że zaszaleje, a co. Dlatego bardzo ironicznie zaproponował anielskie skrzydła. Jak już się dziarać to z przesłaniem i ironią! 

http://data.whicdn.com/images/16805165/soon-8g9vovg51-165925-500-333_large.jpg

 Charakter: Zacznijmy od tego, że Vlad stara się traktować wszystko jako żart. Chodzi tu o podchodzenie do wszystkiego lekko i z humorem. Nie odrzuca wcale od siebie prawdy. W końcu, w życiu lepiej śmiać się ze swojej niedoli, niż płakać nad niepowodzeniami. Wiecznie dobry humor pomaga mu bardzo zmierzyć się z ponurą rzeczywistością, a nawet znaleźć naiwne duszyczki, które wezmą go za miłego wędrowca i ugoszczą. Czy to jednak oznacza, że jest głupim gnojkiem? Na pewno sprawia takie wrażenie, ale trzeba tu podkreślić, że tak nie do końca jest. Demon ten jest bardzo przebiegły, inteligentny i posiada dużą wiedzę. Otrzymał od stwórcy dar szybkiej nauki i dostosowywania się do nowych warunków. Co więc powstrzymuje go przed zwianiem z tej beznadziejnej wyspy? Nie zabezpieczenia, nie ludzie, a przede wszystkim lenistwo. Do tego dochodzi także niechęć do poprzedniego życia oraz głęboko ukryte dobre serduszko, które nie pozwala mu bezkarnie mordować. Może stworzono go do czynienia zła, ale nie zamierza poddawać się tej konwencji. Kiedy tylko jego charakter zmieszał się z osobą, którą opętał, zmienił się w coś balansujące pomiędzy dobrem a złem. Oznacza to, że usposobienie ma jak najbardziej ludzkie, nad czym często ubolewa. Denerwują go niezmiernie huśtawki nastrojów i łatwa ich podatność na zmianę. Stroni od kontaktów z innymi, jest typem samotnika, mimo że w sumie niezbyt mu się to podoba. Podświadomość cicho mu podpowiada, że brakuje mu osoby, z którą mógłby napić się kakao w chłodny dzień pod kocem. Często oszukuje, jednak gdy już ktoś zaskarbi sobie jego sympatię, staje się jej wierny niczym pies. Co się tego tyczy, to ciężko zwrócić jego uwagę, czy też czymś go zaskoczyć. Zdarza mu się działać impulsywnie, a także za sprawą niekontrolowanych emocji. Ogólnie spotkanie go nie należy do przeżyć najprzyjemniejszych. Kto chciałby znaleźć się naprzeciw niestabilnego psychicznie oszusta ze zbyt dużą ilością energii?
Cechy fizyczne: Nie wyróżnia się zbytnio. Ma przeciętny wzrost, rozwiane w różnych kierunkach, ciemne włosy, typowy dla istot magicznych brak widocznych skutków okresu dojrzewania i dość niepozorną posturę. Mierzy nieco ponad 170 cm, a waży zaledwie 66 kg. Jego oczy mają bliżej niezdefiniowany kolor, owszem są ciemne, ale zmieniają odcienie w zależności od wielu czynników. M.in. jest to światło, samopoczucie właściciela, a nawet ważna jest sama osoba oceniająca barwę. Jednocześnie dwie osoby mogą widzieć co innego. Jest raczej szczupły i względnie dobrze zbudowany. Bardzo rzuca się w oczy jego charakterystyczny styl ubierania. Z jednej strony to typowy obdartus, który tylko chce każdego naciągnąć na oddanie mu nieco grosza, a z drugiej zawsze chodzi w starym fraku i dość drogich, aczkolwiek zniszczonych już butach.
 Moce: Już za lat dziecięcych nauczył się hipnozy, która często mu się przydaje, a co się z tym wiąże stwarzania iluzje oraz wchodzenia do czyjegoś umysłu. Potrafi być niewidzialny, niematerialny, a także przybrać formę czarnej mgły. Rani ona wszystkich, w niej przebywających, a jej opary są trujące. Można też tutaj dodać zmianę formy, w jego prawdziwe ja. Nie uznaje tego jednak za moc, a po prostu pewne przejście z jednego stadium do drugiego. Jako przedstawiciel rasy demonów posiada przyspieszoną regenerację ran, a jego kończyny mogą odrosnąć, jest również odporny na ludzkie choroby. Kolejną cechą charakterystyczną są wyczulone zmysły, głównie węchu i wzroku, dzięki nim rozpoznaje rasy innych. Ostatnio poznaje kontrolę nad krwią innych, ale ma z tym spore problemy. Cały czas się uczy, dużo czyta o magii i ćwiczy nowe, drobne sztuczki.
Partner/ka: Zdecydowanie brak
 Rodzina: Nie posiada dzieci, rodziców, czy bliskiego rodzeństwa. Jest spokrewniony z jednym czarnoksiężnikiem ciałem, mieszka on jednak w Rosji oraz z wieloma innymi demonami energią duszy. Nie ma natomiast nikogo bliskiego.
 Kraj pochodzenia: Teoretycznie Rosja, a przynajmniej jego materialna cząstka. Ta druga pochodzi prawdopodobnie z mrocznego wymiaru, zwanego także w niektórych religiach piekłem. 
Zainteresowania: Nie ma problemu z rozpoznaniem i wycenieniem wielu magicznych przedmiotów. Fascynuje się ich funkcjami, a w domu trzyma mnóstwo ksiąg na ten temat. Często rozpracowuje ludzkie technologie. Lubi poznawać nowe sztuczki i sposoby kantowania innych. Uwielbia zagadki i ich rozpracowywanie.
 Pozamagiczne umiejętności: Generalnie bez mocy jest bezużyteczny. Nie posiada żadnych specjalnych zdolności niemagicznych. Jedyne, co może się przydać w małym stopniu to szybkie przyswajanie informacji i nauka nowych rzeczy. Większość swojego życia skupia przy czarach. Widać czasem też jego dar przekonywania do swoich racji. Ma szeroką bazę słów, a także dużą wiedzę, często to wykorzystuje.
Historia: Pojawił się na świecie dużo wcześniej, niż wskazuje na to jego wiek. Początkowo był człowiekiem, potem zmarł wskutek morderstwa i zszedł do zaświatów. Pan podziemi przekształcił jego duszę w mały, niebieski płomyk, który płonął bardzo długo na oparciu jego tronu, nim został wykorzystany. Powrócił na Ziemię pod postacią niecielesnego demona. Jego zadaniem było wypędzenie z ciała jednej duszy, która miała być skazana na wieczną tułaczkę między światami. Niestety coś poszło nie tak. Poprzedni właściciel zmieszał się energią z nieproszonym gościem. Nie zaszło tutaj zamknięcie dwóch osobowości w jednym ciele, a zmieszanie się ich, dlatego zaobserwowanie rozdwojenia jaźni jest niemożliwe. Rodzina opętanego szybko zauważyła, że coś jest nie tak. Demon mimo kilku cech, nie dostał od razu w pakiecie wspomnień swojego poprzednika. Brat, ten związany z nim spokrewniony, znalazł sposób na przeniesienie się do miasta magii, gdyż sam się nią parał. Ród ten bowiem był zdradzieckimi czarnoksiężnikami. Mieszkali tam później wiele lat. Czarodziej z małą pomocą zorientował się, przynajmniej w pewnym stopniu, co przytrafiło się Vladowi. Tuż przed przesiedleniami Nikołaj zdecydował się na powrót do ojczystego kraju. Reszta historii nie powinna być niczym specjalnym. Zmiana otoczenia wyszła młodemu demonowi na dobre. Nigdy nie potrafił odnaleźć się w mieście. Dzięki kilku przypadkom także całkiem nieźle się ustawił. Znalazł robotę i mieszkanie, nic więcej do szczęścia nie potrzebował.
Inne zdjęcia:
*jako demon  
Upomnienia: Na razie brak
 Pozostałe inf.:
- Nie cierpi ryb, ich zapachu, a także smaku. W ostateczności przełknie tylko te sprawie spalone na węgiel.
- Podróżuje wraz ze swym domem u boku.
- Czuje pociąg raczej do płci tej samej, aczkolwiek często całkowicie go nie ma. Potrafi zabić tym najbardziej romantyczny nastrój.
- Żyje z ludźmi w pełnej zgodzie, ciągle ich okłamując. Mówi to, co chcą usłyszeć. Nie mają oni pojęcia, kim jest naprawdę, ani o jego faktycznych zdolnościach.
- Zwierzęta za nim nie przepadają, może poza kotami i innymi bardziej mrocznymi stworzeniami.
Właścicielka: karolina230301 (H) || Orange Mind #5703 (Discrord)

środa, 9 maja 2018

Zmiany w formularzach

Chciałabym poinformować, że w dniu dzisiejszym naniosła kilka zmian do formularzy:
*informacje o wadze i wzroście stały się nieobowiązkowe, ale można je zamieścić w cechach fizycznych,
*pola dzieci, rodzeństwo, rodzice zostały włączone do punktu rodzina,
*nazwa i usytuowanie mieszkania będą teraz umieszczane tam, gdzie jego zdjęcie,
*usunęłam stanowisko u młodzieży i dzieci,
*u towarzyszy zniwelowałam wiek

czwartek, 3 maja 2018

Profil towarzysza- harpia wielka Nika

http://dinoanimals.pl/wp-content/uploads/2013/01/Harpia-wielka1.jpg 

Imię: Nika
 Płeć: Samica
 Gatunek: Harpia wielka
Krótka historia: Kaleya i Nika są ze sobą od Wielkiego Festiwalu, który co roku odbywa się w Alagaesi. Elfka była zaczarowana wyglądem ptaka, dlatego wydała wszelkie oszczędności, by go kupić. Szybko stały się nierozłączne i nawet w czasie wojny Nika podążała za Kaleyą, od Alagaesi aż na Wyspę Magicznej Łuny.
Właścicielka: Kaleya

Szósta mieszkanka - elfka Kaleya

Na naszą Wyspę została przewieziona kolejna mitologiczna istota, a mianowicie elfka imieniem Kaleya złapana w magicznej, ziemskiej krainie zwanej Alageasią. Z racji jej mocy badacze nakazali uczyć się jej na stanowisko opiekunki zwierząt.

Znalezione obrazy dla zapytania http://i.imgur.com/j9D4ZxO.png

Powitajmy ją z całym szacunkiem należnym młodej, pięknej damie.

Profil elfki - Kaleya




 Jeśli mówią ci, że czegoś się nie da to to zrób.
własnego autorstwa

 Znalezione obrazy dla zapytania http://i.imgur.com/j9D4ZxO.png

Imię: Kaleya
 Płeć: Kobieta
Wiek: 110 lat
Gatunek: Mitologiczny
 Rasa: Elf
Głos: Madilyn Bailey
Uczy się na: Opiekunkę zwierząt 
Tatuaż:

 https://www.boska.pl/img/810/0/2014/04/maly-tatuaz-11657548.jpg

Charakter: Kaleya, mimo iż nie ma problemów z kontaktami oraz rozmową, zdecydowanie woli przebywać sama lub w towarzystwie zwierząt. Nie można powiedzieć, że jest nieśmiała. Wręcz przeciwnie. Jest pewną siebie elfką, która nienawidzi, gdy ktoś jej rozkazuje. Wtedy sprzeciwia się i na jaw wychodzą jej gorsze cechy: wredność i chamskość. Jest uparta i rzadko zmienia zdanie. Często jest uśmiechnięta i pełna energii. Mimo to woli zostawać na uboczu i nie pokazywać się przy większej publiczności. Bardzo nie lubi, kogoś, kto się wywyższa, poniża innych lub obraża. Dlatego właśnie zbierając całą swoją odwagę i tak jak jej rodzice zamierza walczyć o dobro wszelkich magicznych stworzeń i przeciwstawić się ludziom, by pewnego dnia uciec z wyspy.
Cechy fizyczne: Kaleya jest niezwykle piękna. Srebrno-białe włosy odziedziczyła po matce, a niebieskie oczy po ojcu. Posiada spiczaste uszy, co jest cechą większości elfów. Nigdy się nie maluje, gdyż nie czuje takiej potrzeby. Na czole ma charakterystyczny znak, który oznacza jej pochodzenie, czyli ród Tarn. Jest raczej niska, ale jej ciało jest proporcjonalne. Jest szczupła i wysportowana. Najczęściej ubiera się wygodnie, jednakże wciąż pozostaje delikatna i dziewczęca. Ozdabia się jeszcze drobnymi dodatkami, np. bransoletką czy wisiorkiem.
Moc: Niewiele elfów jest obdarzona mocami. Kaleya ma tylko jedną: kontrolę natury.Narzeczony: Nie ma narzeczonego. Jej chłopak został w jej rodzinnym mieście. Choć kto wie, czy w ogóle jeszcze żyje?
 Rodzina: Rodzice w osobach Oytany i Kirs'ego Tarn, zginęli w wojnie o Alagaesie. Wybuchła ona, gdy ludzie wkroczyli na terytorium miasta, by zabrać elfy na Wyspę Magicznej Łuny.
 Kraj pochodzenia: Alagaesia, przepiękny kraj, znajdujący się na malutkiej górzystej wyspie na Ziemi. Nie była ona znana ludziom, lecz wszelkie magiczne stworzenia ziemskie słyszały o niej. Kraj ten był niezwykle pokojowy i wszelkie stworzenia spotykały się tam co roku na Wielki Festyn, który słyną w całym świecie. Tuż po festynie kraina robiła się cicha i spokojna, dając dom magicznym zwierzętom.
Zainteresowania: Rysowanie i śpiew.
Pozamagiczne umiejętności: Dobrze rysuje i śpiewa, zna wiele języków, (także języki zwierząt), jest wspaniałą łuczniczką i jeźdźcem.
Historia: Urodziłam się w krainie zwanej Alageasia, na Ziemi. Moi rodzice od zawsze dawali mi pełno miłości i zrozumienia. Ale nie rozpuszczali mnie. Od kiedy pamiętam musiałam na wszystko zapracować sobie sama. Pewnego dnia zamarzyłam sobie zwiedzić cały świat. Więc co robiłam? Zbierałam pieniądze. Trochę kieszonkowych, dodatkowe prace, pomoc sąsiadom, zawody ma Wielkich Festynach... Och, Wielkie Festyny. Odbywały się co roku, a ja, chociaż miałam je od dziecka, wciąż mnie fascynowały. Od kiedy umiałam chodzić nie przegapiłam żadnego z nich. I tak żyłam. Spokojnie, pokojowo, bez stresu. Troszkę może zapracowana, ale to nic, prawda? Marzenia są warte dużej pracy. Pewnego jednak dnia na Wielkim Festynie dostrzegłam stworzenie, które tak mnie zafascynowało, że nie mogłam oderwać od niego wzroku. Popatrzyłam na niego, a on na mnie i poczułam z nim ogromną więź. Porzuciłam marzenia i podeszłam do sprzedawcy. Nika, bo tak nazwałam moją nową towarzyszkę, kosztowała więcej niż przypuszczałam, ale dziwnie czułam, że muszę ją kupić, nie zważając na nic. Okazało się, że zostałyśmy najlepszymi przyjaciółkami. Od tamtego czasu wszystko robiłam z nią. Aż pewnego dnia do miasta przybyli ludzie. Wszyscy spłoszyli się i pouciekali do domów. Ludzie poszli na rozmowę z królem. Chcieli nas zbadać i poddać jakimś eksperymentom. Król odmówił i kazał im odejść z Alagaesi, jednak oni nie zrobili tego. Wszyscy się bali, a ludzie zaczęli wyłapywać nas siłą. W końcu nasz lud nie wytrzymał. Pokojowy dotąd kraj zaczął sprzeciwiać się ludzkiej woli i tak wybuchła wojna. Moi rodzice zginęli na moich oczach, a ja... Zabrali mnie na Wyspę, jak się potem okazało Magicznej Łuny. Moim oczom ukazały się wszelkie magiczne stworzenia, których dotąd nigdy nie spotkałam. Ogarnął mnie strach. Usłyszałam świst i zobaczyłam ptaka lecącego w moją stronę. To Nika. Nie wiem jak się tu znalazła, nie wiem co to za wyspa, nie wiem co robić i co ze mną będzie. Ale wiem jedno. Nie poddam się. Nie poddam się i będę walczyć o dobro nas wszystkich. O dobro magicznych stworzeń.
Upomnienia: 1
Towarzyszka: Nika
Pozostałe inf.: Uwielbia jeść.
Właścicielka: Howrse: Tufi1, Doggi: hanulka1


Zaproszenie

Pragnę Was serdecznie zaprosić na mojego drugiego, nowo powstałego bloga o nazwie Wybrańcy Rio de Janeiro.

wtorek, 1 maja 2018