niedziela, 15 lipca 2018

Nieobecność głównej administratorki

Chciałabym poinformować, że w dniach 11-22.08. będę nieobecna z powodu wyjazdu, więc wszelkie wiadomości dotyczące bloga proszę wysyłać w tym czasie do pozostałych administratorów.
Postaram się jeszcze o tym przypomnieć, ale nie obiecuję, że mi się to uda. 

Z poważaniem,
główna administratorka (WTSW/Howrse, SZOG/Doggi)

czwartek, 12 lipca 2018

Od Anon - c.d. Alharisa


Wczesnym rankiem, nim słońce wstało, już byłam na nogach. Spojrzałam na wodę, po czym jej dotknęłam. Znalazłam się wysoko wśród chmur, tym razem moje włosy były jaśniejsze, tak samo jak skrzydła i cała sylwetka, jak i ubranie. Pozwoliłam, by wiatr mnie unosił. Zamknęłam oczy i leciałam, trzymając w dłoniach klejnot. Niepowtarzalną energię, która po dotknięciu ze mną rozeszła się wszędzie. Wyglądało to jak błysk różnych barw.
W pewnym momencie wiatr mnie zatrzymał, a skrzydła się rozłożyły. Śnieżnobiałe jak u anioła. Rozłożyłam ręce, po czym wyciągnęłam dłonie przed siebie.

Wylądowałam zgrabnie na ziemi, po czym przykryłam się skrzydłami, gdy pojawił się smok. Głaskałam pióra i patrzyłam na smoka.
- Złap mnie, jeśli potrafisz. - powiedziałam. Po czym wyskoczyłam do wody. Wynurzyłam się w Rajskim Kanionie. Znalazłam nawet łódź. Weszłam do niej, po czym czekałam i mąciłam stopami w wodzie. Czekałam, aż mnie znajdzie. Spojrzałam na niebo, jednak nie dostrzegłam go. Wzbiłam w powietrze wodny wir, który rozbłysnął. Krople zaczęły spadać, tworząc przy tym wielobarwną tęczę. Jednakże on nadal nie przybył. Westchnąłem jedynie, po czym wzbiłam się wysoko w powietrze. Skrzydła ruszały się rytmicznie. Wtedy dostrzegłam smoka. Usiadłam na pobliskim klifie i czekałam.
Gładziłam swe skrzydła i patrzyłam czy są całe i zdrowe, zanim wyruszę dalej.

<Alharis?>

środa, 11 lipca 2018

Od Alharisa CD Anon


Postanowiłem, póki jeszcze noc była młoda, nie kierować się jeszcze w stronę Krainy Wiecznego Rozkwitu, ale polecieć nad okrytą ciemnością ziemią, wśród przyjaznego mi mroku, pod okiem księżyca i jaśniejących delikatnym blaskiem gwiazd. Kochałem takie nocne wycieczki, w ciszy i spokoju, nie będąc zauważonym przez nikogo. Może jedynie przez jakichś miłośników nocnych wędrówek, do których zresztą sam należał, o bystrym wzroku, umiejącym przejrzeć panującą czerń nocy. 
Wzniosłem się wysoko, przebijając wilgotne chmury przetaczające się dość szybko, pchane silniejszymi podmuchami chłodnego wiatru i na parę chwil zawisnąłem bez ruchu przyglądając się wyglądającym na uśpione lasom, rzekom i jeziorom. Wiedziałem, że jest to jedynie złudzenie. Rozłożyste korony drzew, olbrzymie skały i ciemne wody zakrywały tętniące życie, nawet mimo upłynięcia czasu nazywanego dniem. To właśnie po zmroku dla wielu sworzeń rozpoczynało się prawdziwe życie. 
Na mej skórze pojawiły się krople, które prawie od razu ześlizgiwały się po niej i spadały w dół bez najmniejszego dźwięku. Wysunąłem język i posmakowałem nim powietrza, po czym potrząsnąłem głową pozbawiając się wody cieknącej po pysku. Napiąłem mięśnie ciągle tkwiąc w bezruchu, by po chwili jakby skoczyć w dół, z postawy kamiennego posągu przechodząc w szybki lot przecinający ze świstem powietrze. Po drodze kręciłem swym ciałem jak wstęgą rzuconą na pastwę powiewom, w akrobacjach, które wykonywałem niegdyś wraz z Krastacjatą. Mknąłem po niebie ciesząc się przypomnieniem dawnych, dobrych czasów. 

***

Kiedy sen opuścił moje ciało, pierwsze co usłyszałem, to lekko przytłumiony śpiew ptaków. Uniosłem szyję przeciągając się i ziewnąłem ukazując różowy język i długie zęby. Odgoniłem mgłę z oczu i wyjrzałem z dna mojej jaskini przez jej szeroki, lecz dobrze ukryty otwór na budzące się słońce. Po niebie rozlewały się kolory od jasnej żółci po ciemny granat. Gwiazdy blakły, a księżyca ujrzeć z tej strony nie zdołałem.
Wróciłem do mojego mieszkania późno w nocy, ale i tak byłem wyspany, dzięki mojej smoczej istocie. Wypełzłem z jaskini kierując się do płynącej w pobliżu rzeki, a kiedy tam dotarłem opłukałem się wodą i poleciałem na umówione spotkanie z Anon. 

<Anon?>

wtorek, 10 lipca 2018

Od Coeli - c.d. Rohusayego ,,Przybycie na Wyspę"


- Przepraszam, że tak późno przybyłem, ale nie jestem przyzwyczajony do przebywania na dworze w czasie, gdy światło słoneczne oświetla jeszcze spragnioną go ziemię, więc ostatnimi czasy mój zegar biologiczny nieco się rozregulował. Udało mi się jednak dzięki temu zdobyć kilka cennych dla nas informacji. 
- Skoro jesteśmy już wszyscy, to może dla ścisłości przedstawię jeszcze raz członków naszego skrytego ugrupowania. - przejął głos Enrique, a nie usłyszawszy z naszej strony ani słowa sprzeciwu, zaczął wskazywać każdego z osobna lekkim kiwnięciem głowy i wymieniać jego imię.
- Dobrze, a teraz, skoro wszyscy już się znamy, sądzę, że najlepiej będzie, jeśli każdy z nas podzieli się wszelkimi informacjami, jakie wykradł naukowcom od czasu naszego ostatniego zebrania. Proponuję, aby działo się to zgodnie z ruchem wskazówek czasomierza. - przejęłam od niego pałeczkę.
- W takim razie wychodzi na to, że to ja powinienem zacząć. - stwierdził posłaniec snów, sadowiąc się wygodnie na jakimś kamieniu. - Otóż zwiedziłem dokładnie główne centrum ich dowodzenia i znalazłem tam mapę wszystkich należących do nich obiektów na całej Wyspie. Mogę Wam teraz przedstawić jej kopię za pomocą iluzji. To znaczy o ile jesteście tym zainteresowani.
- Jak najbardziej. - odparł za nas wszystkich sfinks.
Małemu smokowi nie trzeba tego było dwa razy powtarzać, toteż naszym oczom parę minut później ukazał się wyraźny plan naszego przymusowego miejsca pobytu.
- Całkiem tego sporo. - zauważył Alharis.
- Ale i tak nie wiecie najgorszego. - oświadczył gad. - Otóż w ich centrali odkryłem gabinet, w którym robią badania na naszych zarodkach i przechowują informacje dotyczące rozwoju każdego odkrytego przez nich magicznego gatunku. Aż boję się pomyśleć, do czego może być to przez nich wykorzystywane. Bo co będzie, jeśli zaczną w niego ingerować i przy okazji zrobią z naszych przyszłych pobratymców jakieś potwory?!
- Musimy im z tym całą pewnością przeszkodzić! - wykrzyknęłam z tak silnym oburzeniem, że aż nieświadomie poderwałam się na równe nogi. - Pytanie tylko w jaki sposób.

<Alharis/Rohusaya? Jednak udało mi się oczyścić moje konto już dzisiaj.>

Od Rohusayego CD Coeli ,,Przybycie na wyspę"

POPRZEDNIE OPOWIADANIE

-Kim jest ta dama, którą przyprowadziłaś?- spytał z ciekawością przyglądając się stojącej za nią heroinie przyglądającej się każdemu uważnie przez parę sekund.
-Bracie, przedstawiam ci Alvheid, heroinę oraz córkę bogini Tefnut i egipskiego urzędnika. Niestety jest niemową.- Enrique skłonił się lekko, po czym błysnął zębami w uśmiechu.
-Moje imię brzmi Enrique de Rascon y Cornejo.- rzucił obracając się w stronę dziewczyny.- po tych słowach zapadło milczenie i każdy zajął się sobą, ponieważ nie było sensu opowiadać o znalezionych informacjach bez jednego z członków naszego tajnego ruchu oporu. Ja oddaliłem się o parę kroków aby mieć więcej miejsca i opadłem na piasek czując słabnące ciepło promieni słonecznych na grzbiecie. Skierowałem głowę w stronę zachodzącego słońca wystawiając zmęczoną twarz na światło, zmrużyłem powieki i rozluźniłem mięśnie szczęki. Dopiero w tym momencie zorientowałem się, że miałem je przez cały czas zaciśnięte. Przyglądałem się spokojnemu morzu, wyrzucającemu na brzeg niewielkie fale, które z rzadka pokrywały się pianą i pierzastym obłokom przetaczającym się leniwie po niebie. Byłem już tym wszystkim wyczerpany. Jedyne czego w tej chwili pragnąłem to położyć się w cieniu Teskariotolisu i usnąć abym następnego dnia mógł wstać gotowy do warty. Niestety nie wiedziałem czy kiedykolwiek jeszcze ziści się to moje marzenie. Mogłoby wydawać się to śmieszne. Przez prawie całe moje życie robiłem to, o czym teraz marzę. Jednak wtedy tak aż tego nie doceniałem. Tak to już jest. Pewne rzeczy stają się ważniejsze i milsze, gdy się je straci.
Wbiłem pazury w ziemię i patrzyłem jak piasek wpada w pozostawione przez nie luki. Był przyjemnie wilgotny pod spodem, więc kiedy wydobyłem go na wierzch dość widocznie oddzielał się od tego suchego. Niby takie proste i nieskomplikowane, niby wiedzą o tym wszyscy, a jednak w pewien sposób ciekawe. Westchnąłem i przesunąłem ogonem po ziemi, po czym uniosłem go w górę i potrząsnąłem aby wyrzucić z sierści ziarenka piasku. Nagle usłyszałem cichy szelest ciała przesuwającego się w moją stronę i po paru sekundach w polu mojego widzenia pojawił się Alharis.
-Przybył Shavi.- mruknął cicho i zawrócił, a ja podniosłem się, otrzepałem i podążyłem za nim, ku stojących w luźnym kole mieszkańcom wyspy.

<Coela/Enrique/Alvheid/Shavi?>

piątek, 6 lipca 2018

Od Jegen CD Arietes


Gdy rozdzieliłyśmy się, ruszyłam przed siebie, starając się trzymać blisko ściany, ale nie na tyle, by mój cień rzucany przez światło pochodni zdradzał moją pozycją każdemu potencjalnemu wrogowi w tej gigantycznej komnacie. Oczywiście nie miałam w ogóle pewności, że poza naszą dwójką w ogóle ktoś tu jeszcze się znajduje, ale nie przeszkadzało mi to, aby być ostrożną. Ile to ja się już nasłuchałam, że jestem lekkomyślna i bez najmniejszego pomyślunku wykonuję to, co mi pierwsze wpadnie do głowy... Zbyt dużo razy to słyszałam, a nie chciałam zawalić i tej... misji? Jeśli mogłabym to tak nazwać. Ostrożnie postąpiłam jeszcze kilka kroków, krzywiąc się ostentacyjnie, gdy ptasia czaszka na mojej głowie po raz któryś zahaczyła o nierówny sufit, w niektórych miejscach w komnacie opadający poniżej dwóch metrów, mimo iż w samym jej środku strop znajdował się tak wysoko, że wątłe światło pochodni tam nie sięgało. Poprawiłam szopę rudych włosów i ruszyłam dalej, nie chcąc zostać w tyle. Arietes tylko od czasu do czasu migała mi gdzieś po drugiej stronie komnaty. Nagle poczułam, że moje szpony wbijają się w coś mazistego zdecydowanie równie ohydnego co truchło tamtego stwora, którego kawałek wciąż dzierżyłam w lewej dłoni. Z obrzydzenia wydając z siebie cichy acz zduszony pisk, cofnęłam się. Pochyliłam się nad cieczą, starając się w tym samym czasie zetrzeć ją z siebie, ale była kleista i w tym celu musiałam najpierw złapać się ściany obydwoma skrzydłami i dopiero spróbować wytrzeć szpony o kamień. Zanim mi się to udało, wpadłam na pochodnię, która przekrzywiła się nieco, obsypując ziemię drobinami płonącego popiołu. Aż mnie zamurowało, gdy drobne światełka padły na ziemię.
To nie była tylko ciecz - w którą miałam oczywiście wątpliwą przyjemność wleźć. To było całe truchło stworzenia przypominającego to, z którym ledwie się uporałyśmy z Aretes tam, na górze. No, może nie całe, ponieważ było w dość zaawansowanym stadium rozkładu. Co z drugiej strony było dziwne, ponieważ oprócz kilku nietoperzy w poprzednich korytarzach, nie wiedziałam tu żadnych innych stworzeń. Co to miało zatem znaczyć? Kto zabił to coś? Zmarszczyłam brwi i rozejrzałam się, ale po Arietes nie było nawet śladu. Rzuciłam zatem ostatnie wrogie spojrzenie na stos pokrytych śluzem i dziwną krwią kości, po czym postanowiłam skontaktować się z centaur tak, jak się umawiałyśmy. Skoncentrowałam drgania. Nie zamierzałam przesyłać jej konkretnej wiadomości, bo i tak nie mogłam znaleźć słów na to, co tu znalazłam, więc tylko rozesłałam falę drgań w jej poszukiwaniu, a gdy już dotarła do mnie fala zwrotna, wysłałam drugą - tym razem przeznaczoną do zintegrowania się z jej drganiami, aby wiedziała, że mamy coś do obgadania. Tak jak myślałam natychmiast zrozumiała o co chodzi i niebawem stanęła już obok mnie.
- Właśnie miałam cię zawołać, ale mnie wyprzedziłaś. O co chodzi?
Oh, ona też coś znalazła? No cóż, poczeka chwilę, bo pewna byłam, że nie chodziło o kolejne zwłoki, w przeciwnym razie zaalarmowałaby mnie szybciej.
- Patrz na co prawie wpadłam. - wskazałam na paskudną plątaninę zielonkawych kości. - To chyba drugie takie coś, co my załatwiłyśmy na górze.
- Myślisz, że ktoś zabił to tutaj?
- Nie mam pojęcia. Jeśli tak, to może równie dobrze być gdzieś w pobliżu, a wtedy nie mamy zbytnio czasu, aby się tu rozglądać. Jest dość rozpaćkane, mogło zdechnąć dawno. Dziwne, że nie ma tu żadnych zwierząt... A ty co znalazłaś?
- Ślady, takie same jak u potwora na zewnątrz.
- Śluz?
- I krew. Czarno-zielona struga.
- Może to tego czegoś?
- Nie, było jej o wiele mniej... Wąski i dość krótki ślad, urywał się po kilku metrach.
Zamyśliłam się, nie odpowiadając Arietes. Centaur przestąpiła z nogi na nogę i rozejrzała się, ale czekała cierpliwie, najpewniej samemu także analizując to, co tu znalazłyśmy. Po kilku minutach mój wzrok spotkał się ze wzrokiem Arietes.
- Arietes?
- Tak?
- A nie myślisz może, że... Hm... - zająknęłam się, po raz pierwszy w życiu chyba nie wiedząc co powiedzieć. Jakoś nie za bardzo łączyło mi się to w jedną całość. Arietes najwyraźniej jednak wiedziała, co mam na myśli, nawet pomimo tego, że swoją wypowiedź urwałam w połowie.
- ...że to jest ich gniazdo? - dokończyła za mnie, a ja po krótkim namyśle pokiwałam głową.
- Może powinnyśmy sprawdzić czy w tym pomieszczeniu nie ma przejścia do jakiejś jaskini ponad tą komnatą. Ten śluz mógłby stamtąd wyciekać. Albo jakiś ranny osobnik się tu wczołgał i stąd nagle ten urwany ślad.
- Ale... - Arietes nagle jakby się zmartwiła. Przez chwilę nie reagowała na moje prośby - ta, raczej polecenia - aby mi wyjaśnić, o co chodzi. Dopiero po jakimś czasie uciszyła mnie i wyjaśniła mi, że słyszała głos tego stwora. Mówił o jakimś "panu". Czyli może to nie gniazdo, tylko... Siedlisko tego kogoś, kto tworzył te bestie? Podzieliłam się tym spostrzeżeniem z centaur. Obie zamilkłyśmy, starając się poukładać to w logiczny sposób - a jeśli tak się nie uda, to chociaż prawdopodobny. Nagle część pochodni po drugiej stronie komnaty zamigotało i zgasło, jakby je ktoś zdmuchnął. Również i ogień obok nas zatańczył i stracił nieco zapału, ale utrzymał się jakoś. Arietes dała mi znak, na który obie przypadłyśmy do ziemi, aby nasze wyprostowane sylwetki nie rzucały cieni na środek komnaty. Postanowiłyśmy poczekać w ciszy, aby przekonać się, co tym razem nas tu zastało.

<Arietes?> Wybacz, że tak długo mi to zajęło, jednak miałam kilka spraw do załatwienia. Teraz postaram się częściej wpadać.

czwartek, 5 lipca 2018

Od Anon - c.d. Alharisa


Stworek mnie zauważył. Podciągnęłam nogi do klatki piersiowej i patrzyłam na niego. Ciekawiła mnie jego osoba, a może jednak istota. Czy coś na kształt zwierzęcia? Nim zauważyłam, Kyubey znajdował się na głowie, a może pysku osobnika.. Przyglądałam się jak Kyubey, próbuje go jakoś zainteresować. Uśmiechnęłam się, gdyż to tak zabawnie wyglądało. W pewnym momencie wstałam i podeszłam do nich. Wyciągnęłam rękę, aby mój drogi przyjaciel do mnie wrócił. Zaczęłam głaskać go po pysku.
- Może zaśpiewasz coś? - spytałam. Nie musiałam długo prosić.

Samiec zaczął coś śpiewać, słuchałam, jednocześnie patrząc na niebo. Czułam się senna, nim zakończył swą pieśń. Zapadł mrok, który otaczał całe niebo. Gwiazdy migotały wysoko, choć nie wyglądały prawdziwie. Księżyc był w całej swojej okazałości. Wyciągnęłam dłoń ku niebu, próbując dosięgnąć to, co nieosiągalne.
- Alharis. - rzekł. Po czym spojrzałam na niego.
- Anon. - odpowiedziałam. Wzniósł się nieco w powietrze, spoglądałam na niego.
- Spotkamy się tu jutro. - powiedzieliśmy w tym samym czasie.
Wzniósł się wysoko w powietrze, po czym odleciał. Przytuliłam Kyubeya do siebie, po czym ruszyłam, aby iść do swojej jamy.
Znalazłam się w niej niebawem po kąpieli, ułożyłam się wygodnie w łożu, po czym przykryłam ciepłym kocem. Mały futrzak łaził po mnie, aż w końcu dokonał wyboru i się położył między rękami. Powoli zamknęłam oczy, aby udać się do krainy snów.
 
<Alharis?>

poniedziałek, 2 lipca 2018