wtorek, 30 października 2018

Od Anon - c.d. Alharisa


Trzymałam w dłoni ten jakże ciekawy i piękny naszyjnik. Migotal, czułam jego ciepło naplywajace. Gdy otworzyłam oczy, przez parę chwil byłam sama, słyszałam krzyk, blagania o pomoc. Spojrzałam na boki, po czym wznioslam się nieco, aby usiąść na krawędzi klifu, jeśli można to tak nazwać. Ponownie spojrzałam na wisiorek i przejechałam palcem po jego powierzchni. Po czym zobaczyłam coś.. Tak jakby w tym magicznym artefale było coś ukryte. Może to klątwa, a może też coś zupełnie innego.. Jednakże mimo to, wciąż miałam to dziwne przeczucie jakby ktoś nas obserwował, bądź tylko mnie, albo jego. Gdy tylko wypłynął, przestałam nad tym główkować i zaczęłam czyścić skrzydła. Bo i tak nie mam, co ciekawszego robić. Były prawie czyste, ale wciąż coś było nie tak. Ten głos z tego naszyjnika był taki znajomy. Taki dziwny, wolał, ale mimo to wciąż czułam jakby ktoś ją obserwował. Patrzyłam na boki, ale nie widziałam nic. Dopiero gdy pojawił się smok, poczułam się nieco lepiej. 
- Wiesz co, gdy dotknęłam tego kamienia, wpatrywałam się w niego. Usłyszałam krzyk, jakieś głosy oraz coś jeszcze. To było takie dziwne. - powiedziałam. Schowałam skrzydła i wtulilam się w smoka, aby odpocząć troszkę. Jego futerko, jeśli można je tak nazwać jest mięciutkie.. 
- Mam wrażenie, że coś nas obserwuje. - dodałam.  

<Alharis? >

niedziela, 28 października 2018

Od Mavericka CD Anon

-Czym jestem...- powtórzyłem, zakładając ręce na piersi i wpatrując się w leżącą istotę spokojnie.- Cóż, jestem poszukiwaczem własnej drogi, wędrowcem tracącym siły przez nieustanną burzę towarzyszącą mu w podróży. Jestem kurzem popychanym przez wiatr, osaczonym zającem, otoczonym przez zdziczałe psy, szybującym w powietrzu sokołem z ciągnącą ku ziemi oznaką zniewolenia zawiązaną u nogi. Tkwiącym w klatce tygrysem, gotowym rzucić się z wściekłością na śmiejących się za kratą sprawców niedoli. Jeżeli jednak jesteś naprawdę ciekawa, to powiem ci. Jestem człowiekiem złączonym ze zrodzonym z gwiazd pradawnym wilkiem, a imię moje brzmi Maverick.- skończywszy ostatnie słowo ukłoniłem się lekko, po czym wyprostowałem i obrzuciłem nieznajomą spokojnym spojrzeniem.
-Wiedz, że jesteś tu bezpieczna, a twoje rany goją się szybko. Z tego co widzę, miałaś najwidoczniej bliskie spotkanie z tymi..-tu zatrzymałem się i zaciskając szczękę dokończyłem- naukowcami, lecz udało ci się wyswobodzić z ich parszywych łapsk. Ujrzałem cię leżącą bez życia, więc przyniosłem tutaj, do mojej tymczasowej kwatery abyś mogła w spokoju powrócić do zdrowia.- zamilkłem uświadamiając sobie, że od dawna nie wypowiedziałem na raz tak wielu słów. Kobieta sunęła po mnie spojrzeniem w ciszy, nieco nieufnym i zdezorientowanym. Nie dziwiłem się jej, sam dobrze pamiętałem ten mroczny czas w moim życiu, gdzie gościłem w podziemnym królestwie tych barbarzyńskich tyranów. Na samą myśl o nich i o tym, co mogli zrobić tej pannie zacisnąłem pięści i przekląłem ich w myślach. Póki co postanowiłem nie mówić obcej, leżącej w moim łóżku o moich dawnych przeżyciach z naukowcami, a już zupełnie postanowiłem przemilczeć szczegóły. Nie ujawniłem ich dotąd nikomu, był to straszliwy sekret dzielony między mnie, a Teptisa, który nie miał prawa wydostać się kiedykolwiek z moich ust, a przynajmniej teraz, kiedy rany w duszy były jeszcze tak świeże...
Odwróciłem się gwałtownie z zamiarem wyjścia i pozostawienia istoty w spokoju i ciszy aby z powrotem mogła pogrążyć się w uzdrawiający sen, kiedy zatrzymał mnie jej słaby głos.
-Czy mogłabym posilić się i wypić choć trochę wody?
-Ach, ależ głupiec ze mnie. To pewne, że jesteś głodna i spragniona.- skierowałem się do drugiego pokoju, w którym mieściła się ,,kuchnia". Na talerzu leżał kawałek chleba i część zimnego mięsa, które wczoraj w nocy razem z Awrasem złowiliśmy na polowaniu. Chwyciłem naczynie i zaniosłem do leżącej, która widocznie ucieszyła się na widok niesionych przeze mnie artykułów spożywczych. Wręczyłem jej talerz i zawróciłem po kubek, po czym podążyłem w stronę drzwi.
-Poczekaj chwilę, przyniosę ci wody.- nie czekając na reakcję wyszedłem pewnym krokiem z domu i ruszyłem w stronę toczącego się wartko strumienia, usytuowanego niedaleko. Zaczerpnąwszy napoju, zwróciłem się ku domowi. Przekroczywszy próg parę minut później podszedłem do istoty i wręczyłem jej kubek. Była już na tyle silna, że zdołała go utrzymać, mimo to stałem obok w pogotowiu i obserwowałem każdy jej ruch. Kiedy skończyła się pożywiać i wypiła wszystko zabrałem od niej naczynia i na powrót udałem się w kierunku drzwi.
-Śpij, to dobrze ci zrobi. Wrócę niebawem.- rzuciłem przez ramię, po czym nacisnąłem klamkę i wyszedłem na zewnątrz.

<Anon?>

środa, 24 października 2018

Od Alharisa CD Anon

-Niestety, nie mam takiej wiedzy.- odparłem, przyglądając się naszyjnikowi z zaciekawieniem, spoglądając ponad ramieniem Anon, która raz po raz przerzucała go z jednej ręki do drugiej.
-Może jest to potwierdzenie czyjejś miłości, zgubione w głębinach bądź wyrzucone z powodu złamanego serca? Lub skradzione prawowitemu właścicielowi i ukryte wśród wody aby nie móc dać mówić prawdzie? Albo narzędzie czyjejś zguby, ciała, któremu za grób służy rzeczne koryto? Wiedzieć na pewno możemy tylko jedno: jest to zdecydowanie przedmiot pilnie strzegący tajemnicy swojej przeszłości, której rąbka zapewne nie dane nam będzie uchylić.- dokończyłem, bez mrugnięcia wpatrując się w dziwny obiekt.
-Jest piękny.- szepnęła moja towarzyszka, gładząc palcem po krwistoczerwonym kamieniu tkwiącym w naszyjniku, odbijającym jasne promienie słoneczne, które zaraz kierował w oczy oglądających go, jakby zawstydzony. A przyznać trzeba, że nie miał się czego wstydzić. Był to widocznie kamień rodziny szlachetnej, królewskiego rodu, którego los wplątał w dzieje owego znaleziska, dotąd leżącego na dnie.
Anon chwyciła mocniej za ów przedmiot i wstała, unosząc głowę ku słońcu, z przyjemnością przymykając oczy. 
-Może uda nam się to wyjaśnić.- mruknęła cicho, z delikatnym uśmiechem na ustach, nadal z opadniętymi powiekami. Wydmuchałem odrobinę pary koloru ciemnożółtego i bezmyślnie wpatrywałem się w to, jak rozwiewa ją wiatr. Opuściłem głowę, kładąc ją na nieco wilgotnej ziemi i również zamykając ślepia, ciesząc się przyjemnym ciepłem słonecznym i dotykiem lekkiego wiatru na mojej skórze. Z braku innych rozrywek postanowiłem ponownie zanurzyć się w wodzie, co też prawie od razu uczyniłem. Zanurkowałem aby obejrzeć energiczny taniec promieni pod powierzchnią. Zawsze intrygował mnie ten widok i wywoływał dziwny spokój i pewność, co do lepszego jutra, która, szczerze mówiąc, malała z każdym dniem życia na tej wyspie, z dala od dawnych przyjaciół i rodziny. Weź się w garść. Mruknąłem do siebie, po czym wypłynąłem z powrotem na powierzchnię. 

<Anon?>

niedziela, 21 października 2018

Od Coeli - c.d. Alharisa ,,Przybycie na Wyspę"

POPRZEDNIE OPOWIADANIE

Musiałam przyznać sama przed sobą, że oglądanie zaintrygowanych min pozostałych spowodowanych niezliczoną ilością zgromadzonych przeze mnie niejednokrotnie z narażeniem własnego życia przedmiotom pochodzących, jak się właśnie dowiedziałam,z różnych planet, sprawiało mi ogromną przyjemność, choć starałam się tego zbytnio nie okazywać. Kiedy po upływie około godziny wszyscy zaopatrzyli się w potrzebne im sprzęty, klasnęłam w dłonie by skupić na sobie ich uwagę i oświadczyłam:
- Myślę, że lepiej będzie jeśli wyjdziemy stąd inną drogą niż przyszliśmy na wypadek, gdyby naukowcy zdecydowali się nas zaskoczyć w miejscu, w którym zniknęliśmy. 
- Faktycznie nie warto ryzykować. - potwierdził ze zrozumieniem mój brat, próbując za wszelką cenę odkryć jak największą liczbę funkcji trzymanej w prawy ręku fosforyzującego, puchatego narzędzia kształtem przywodzącym na myśl walec. 
- To w którą stronę idziemy? - chciał wiedzieć Shavi.
- Proponuję najbardziej wysuniętą na północ drogę. - odrzekłam, kierując się powoli w jej stronę. - Co prawda jest ona nieco dłuższa i trudniejsza od pozostałych, lecz jeszcze nigdy nie napotkałam na jej końcu ani jednego szpiega ludzi, toteż sądzę, że warto wybrać właśnie ją.


<Alharis/Rohusaya? Wybacz długość, ale jestem chora i brak mi weny.> 


sobota, 20 października 2018

Od Anon

To właśnie ten czas, gdy myślałam, iż wszystko się ułoży. To właśnie wtedy, gdy wiedziałam, iż że gorzej być już nie może. Nie wiedziałam, jeszcze wtedy, że naukowcy się na mnie szykują, że ich testy doprowadza mnie na skraj życia i śmierci. Kto by się spodziewał, że spróbuję uciec? Kto by mógł się spodziewać, że spotkam kogoś, kto mnie uratuje. Gdy mój świat gasł, ujrzałam go...

Zacznijmy może od momentu, w którym to się zaczęło.

Jak co dzień latałam sobie to tu, to tam, w poszukiwaniu ciekawości świata. Jednakże tym razem znaleźli mnie naukowcy, próbowałam uciekać, jednak mimo iż się starałam, oni mnie odnajdywali. Złapali mnie, po czym przetransportowali do swojej placówki. Nie rozumiałam, czemu, czego oni chcą. Moje jedwabiście czyste skrzydła zmieniły swą barwę. Ci niszczyciele miażdżyli moje czułe, choć silne skrzydła. Zamknęłam oczy, by nie czuć. By przywołać moc. Gdy już prawie się uwolniłam, wtedy zostałam zamroczona.. Padłam na ziemię i już się nie podniosłam.
Słyszałam jedynie, co oni robią, co mówią, czułam. Choć ból przeszywał, już go przestałam czuć. Jedynie me idealne skrzydła, cierpiały. To mój jedyny skarb, o który się martwiłam.. Udało mi się w ostatnich chwilach schować, po czym me serce zaczynało zwalniać. Choć gdy próbowałam się poruszyć, czułam ból. Naukowcy nie przestawali. Mimo iż prosiłam, próbowałam się uwolnić.Gdy myślałam, iż to koniec poczułam ukłucie, przez co moje serce się zatrzymało. Zaczęłam odpływać.

Przecież nie wadziłam nikomu. Byłam posłuszna, to czemu mnie to spotkało? Dopiero gdy zaczynałam widzieć tunel na końcu drogi, zaczęłam do niego podchodzić, nie chciałam. Za mną jednak nie było, żadnej innej drogi. Wtem miałam właśnie złapać za dłoń, czułam bijące ciepło, wiedziałam, iż znam te osobę.
Ktoś zaczął wołać mnie po imieniu. Stanęłam, gdyż głos był mi nieznany taki głęboki, a zarazem straszny. Przenikają, właśnie wtedy poczułam coś. To było, takie nieznane i dziwne. Ruszyłam dalej, lecz zostałam zatrzymana. Nie mogła, iść dalej.. Jakby moje stopy były przyklejone do podłoża. Wtedy pojawiła się przepaść tuż pod mymi nogami i zaczęłam spadać.
***
Ponownie słyszałam wszystko. Moje serce biło, czarna dziura otula moje ciało. Choć czułam ciepło, było też coś jeszcze. Przyzwyczaiłam się do nowego, ponownie wszystko dotarło do mnie. Wszystko przeleciało mi przed oczami.
Po kilku godzinach, próby w końcu otworzyłam oczy. Jednakże szybko je zamknęłam. Musiałam się przyzwyczaić do światła, stanowczo za jasno, było. Delikatnie poruszałam głowa, na boki. Chciałam zobaczyć, gdzie jestem, potem zaczęłam ruszać palcami u rąk i nóg. Wszystko jest sprawne. Wtem zobaczyłam jakiegoś lekarza. Zbliżył się do mnie. Miałam dość tych naukowców już. Uniosłam się powoli i zaczęłam te wszystkie kable zabierać z ciała. Zauważyłam, że zaczyna się zbliżać i wołać. Dotknęłam wody, przez co mogłam się przenieść gdzieś indziej. Moje oczy otworzyły się na nowo, jak ktoś mnie niósł, po czym ponownie się zamknęły. Nie miałam, już siły.

Przekręciłam się na bok, moje oczy powoli się otworzyły, a ja czułam się o wiele lepiej.
- Obudziłaś się w końcu. - powiedział. - Mam nadzieję, że czujesz się lepiej. - dodał.
Mrugnęłam, gdyż w gardle miałam Sahary. Uniosłam się, aby napić się oraz przekąsić trochę. Czułam głód, doskwierała mi senność. Musiałam nabrać siły, gdy ponownie się pojawił, teraz mogłam dokładniej mu się przyjrzeć. Dobrze zbudowany, ciemne oczy. Jego oczy miały dziwną barwę.
- Czym jesteś? - spytałam.

 
<Maverick?>

czwartek, 11 października 2018

Od Alharisa CD Shavi'ego ,,Przybycie na wyspę"

-No, no...-mruknąłem pod nosem wchodząc do wnętrza głazu jako ostatni.- Niezłe cacka.- Coela, widocznie zadowolona, uśmiechnęła się delikatnie i machnęła ręką w kierunku stojących pod ścianami sprzętów.
-Coś powinno się znaleźć dla każdego.- rzuciła, po czym podeszła do ściany, przy której stały stojaki na przeróżne bronie, od zwykłych małych noży do wymyślnych, świecących mieczy czy innych katan.
-Sama je stworzyłaś, czy zgromadziłaś?- zapytał Enrique muskając czubkami palców jelce mieczy.
-I to i to.- odparła jego siostra podnosząc długi nóż o cienkim ostrzu, po czym skierowała się na drugą stronę jaskini i wyjąwszy mały woreczek wyszywany ciemnozieloną nicią wrzuciła do niego kilka małych przypominających kule przedmiotów.
-Osłona dymna.- wyjaśniła starannie wiążąc woreczek i po wykonaniu owej czynności odwróciła się ku nam i mrugnęła zawadiacko.
-Z niespodziankami. A teraz rozejrzyjcie się, wytłumaczę wam wszystko.- po kolei podchodziliśmy do każdego przedmiotu, a Coela wyjaśniała nam w razie potrzeby co to jest i jak się tym posługiwać. Każdy wziął przynajmniej jedną rzecz, która mu odpowiadała. Ja sam póki co nie znalazłem nic, co mogłoby pomóc mi wykonać zaplanowaną czynność podczas ataku na bazę. W końcu jednak dotarliśmy do przypominającego bransoletę kształtu, ale o wiele większą. Ów przedmiot zbudowany był z przylegających do siebie czarnych, matowych płytek.
-Co to jest?- spytałem z zaintrygowaniem przyglądając się mu ze wszystkich stron. Coela skrzywiła się lekko.
-Jeszcze nie wiem. Nie udało mi się dotąd odkryć jeszcze paru sprzętów, a to jest jeden z nich.- przekrzywiłem głowę i złapałem delikatnie w zęby obiekt mojego zainteresowaniem. Czułem coś dziwnego, coś co przyciągało mnie do niego, a w głowie jakby kreowała mi się instrukcja włączenia go. Olśniło mnie. Przecież już to widziałem!
Opuściłem przedmiot na ziemię i chuchnąłem na niego gorącym powietrzem, topiąc go w nim całego. Odsunąłem głowę i czekałem, a inni patrzyli na mnie z zaciekawieniem.
-Co robisz?- zapytał Rohusaya podchodząc.
-Sami zobaczcie.- mruknąłem z uśmiechem. Leżąca rzecz z szybkością błyskawicy rozwinęła się i trzasnęła metalowym ogonem o ziemię, wywinęła się w paru splotach, po czym podpełzła ku mnie błyskając złotymi, okrągłymi ślepiami, lśniącymi jak diamenty.
-Metalowy smok pochodzący z Darmy. Nieraz, nie dwa ja i moi bracia się nimi posługiwali. Można kontrolować je poprzez czytanie w myślach i wysyłanie poszczególnych poleceń. Nie zorientowałem się z początku, ponieważ ten tutaj ma inny kształt. Myślę, że będzie dla mnie odpowiedni. Może zrobić naprawdę wiele i myślę, że bez problemu poradziłby sobie z tymi komputerami.
-W takim razie bierz go.- powiedziała Coela, a ja przesunąłem ogonem po leżącym bez ruchu robocie, a ten zwinął się i powrócił do stanu przed obudzeniem.

<Coela, Enrique, Shavi, Alvheid?>

wtorek, 18 września 2018

Od Shavi'ego - c.d. Rohusayego ,,Przybycie na Wyspę"


W odpowiedzi wszyscy niemal jednocześnie kiwnęli pewnie głowami.
- Doskonale. - rzucił Rohusaya, muskając ledwie zauważalnie ogonem piasek. - Ile czasu potrzebujesz by zdobyć dla nas odpowiednie środki komunikacji? - przeniósł całą uwagę na mnie.
Milczałem przez kilka minut zastanawiając i próbując przewidzieć wszelkie ewentualne pułapki, które mogłyby na mnie czekać w miejscach ich przechowywania oraz możliwości ich ewentualnego rozbrojenia, po czym odrzekłem, wypuszczając niewielki kłąb dymu z pyska:
- Sądzę, że jeden, góra dwa dni, a właściwie noce, jeśli wszystko dobrze pójdzie i nie natknę się na zbyt wielu uzbrojonych strażników.
- Dobrze, w takim razie spotkamy się następnym razem na wzgórzu w pobliżu ich centrali około południa za trzy doby. - zarządził sfinks. - Wszyscy się zgadzają?
- Jasne. - odarło każde z nas.
- To znakomicie, weźcie również jakąś dodatkową broń na wypadek, gdyby nasze wrodzone moce okazały się niewystarczające.  
- I tak mamy raczej marne szanse, jeśli zastosują przeciwko nam swoje urządzenia. - stwierdził powątpiewająco Enrique. 
- Chyba, że pomożecie i wybrać do walki którąś ze stworzonych przeze mnie w tajemnicy maszyn. - wtrąciła się jego siostra ku naszemu zdziwieniu.
- Chcesz powiedzieć, że przez ten cały czas tuż koło nas znajdowała się pracownia z zakazanymi wynalazkami i nikt oprócz Ciebie o tym nie wiedział?! - wykrzyknął z niedowierzaniem wojownik.
- Owszem. - potwierdziła elfka nawet nie spuszczając wzroku. - Wiesz przecież równie dobrze jak ja, że pewne rzeczy w tym miejscu trzymać w sekrecie jak najdłużej. 
- Faktycznie, masz rację. - westchnął. - Ale teraz nas chyba tam zaprowadzisz? 
- Ma się rozumieć. - zapewniła i, podniósłszy się zaczęła się powoli kierować w stronę czegoś przypominającego litą skalną ścianę. Kiedy jednak kobieta położyła na nim swoją dłoń, głaz rozbłysnął jasnym pomarańczowym światłem i odsunął się powoli na bok ukazując ogromne pomieszczenie wypełnione różnymi dziwnymi przyrządami.

<Alharis/Rohusaya?>

piątek, 14 września 2018

Od Rohusayego CD Enrique de Rascon y Cornejo ,,Przybycie na wyspę"

-Świetnie.- miałem ochotę zatrzeć łapy z radości, ale się powstrzymałem.- Jeszcze tylko jedno pytanie: czy zna się ktoś na elektronice, komputerach, kamerach itd. i mógłby to wszystko wyłączyć na czas waszego pobytu w budynku?- przez chwilę panowała cisza, lecz zaraz Alharis przekrzywił głowę i rzucił:
-Myślę, że poradziłbym sobie z tym.- wszyscy spojrzeli na niego ze zdziwieniem.- Przez cały czas, odkąd tu jestem, starałem się możliwie jak najwięcej dowiedzieć się o tych maszynach i całym sposobie prowadzenia tej wyspy przez naukowców. Z darem niewidzialności nie było to takie trudne. Oczywiście nie wiem wszystkiego, ale i tak najwięcej z nas wszystkich.- odparł widząc nasze spojrzenia.
-Teraz ci ludzie przekonają się z kim naprawdę zadarli.- Coela z błyskiem w oku uśmiechnęła się przebiegle, zakładając ręce na piersi. Obok, jej brat bawił się pasmem trawy przekładając ją przez palce. W jego postawie widać było podekscytowanie i pewność. Shavi uniósł pysk ku niebu i wpatrywał się w nie zmrużonymi oczami.
-Proponuję takie składy: Shavi i ty, Enrique- tu zwróciłem się do elfa i małego smoka- poszlibyście przodem razem z Alharisem i wyrzucilibyście wszyscy trzej z gry strażników i tych naukowców, co staną wam na drodze. Starajcie robić się to po cichu, najlepiej nie zabijać, lecz szybko znokautować, byle na dłużej. Jeśli nie uda się uniknąć powiadomienia innych wiecie co macie robić. Potem razem z Coelą i Alvheid, które wejdą po oczyszczeniu terenu, udacie się do sali z informacjami o nas i zarodkami. Shavi poprowadzi jako, że zna drogę. Alharisie, ty, jeszcze zanim wejdą panie, udasz się do centrali i jak najszybciej spróbujesz powyłączać wszystko, zwłaszcza kamery i alarmy. Ja z zewnątrz będę otwierać wam wszelkie drzwi i przejścia.
-Jak to zrobisz nie wiedząc kiedy ma się to stać?- zapytał Alharis, którego długie wąsy uniosły się pod wpływem powiewu wiatru. Wyprostowałem się i machnąłem skrzydłem, lecz zanim zdążyłem odpowiedzieć Shavi wtrącił:
-Jak już mówiłem, postaram się sprawić nam jakieś urządzenia, dzięki którym będziemy mogli się komunikować.
-A jeśli nie, to i tak wyczuje to, kiedy będziecie potrzebować mojej interwencji.- dodałem.- Dobrze. Teraz wystarczy jeszcze ustalić dzień i godzinę. Ale zanim, czy wszyscy zgadzają się z ich rolami?

<Coela, Erique, Alvheid, Shavi?>

poniedziałek, 3 września 2018

Od Anon - c.d. Alharisa


Smok zjawił się znikąd. Dotknęłam dłonią jego ogona i pociągnęłam go za niego. Po czym pozwoliłam sobie spaść nieco na dół. Dopiero po dotknięciu stopami wody rozprostowałam skrzydła nagle. W moim odbiciu była też ona. Ta jasna strona. Miała w dłoni klejnot duszy, uśmiechała się do mnie tak jak ja. Gdy spojrzałam na smoka, ten spojrzał na moje odbicie i tak kilka razy to na mnie to na nią. To nawet nie wiedziałam, co miał i chciał zrobić. Zanurzył się w wodzie i zaczęłam pływać i łowić ryby. Uśmiechnęłam się i zachichotałam. Wyglądało to tak słodko. Zaczęłam iść po wodzie, gdy nagle moje ciało przybrało wodę. Hmm, wyglądałam jakby moje ciało, było całe z wody, gdy woda na mnie leciała, nic mi nie robiła, nikt nie mógł mnie zabić. Ogień czy jakaś siła tylko odbijałam te ruchy i siłę.
Zanurzyłam się, aby popływać i zanurzyć się nieco głębiej, w głębinach. Może bym znalazła, coś, czego nikt inny nie odkrył jeszcze. Pełno różnych rybek, jak i raf można znaleźć. Zakręcić się wokół nich.

Po kilku może minutach albo godzinach wynurzyłam się z dziwnym starym naszyjnikiem.
- Wiesz, co to jest? - spytałam smoka. Po czym usiadłam już w ludzkiej skórze na kamieniach i patrzyłam na ten dziwny medalik.

<Alharis?>

sobota, 1 września 2018

Upomnienia

Z powodu nienapisania ani jednego opowiadania od dwóch miesięcy poniższe postaci otrzymują upomnienia:

* Raphel - drugie,
* Vaessaria - drugie,
* Shu - pierwsze,

poniedziałek, 20 sierpnia 2018

Od Alharisa CD Anon



Leciałem co rusz rozglądając się w poszukiwaniu Anon, którą parę chwil temu straciłem z oczu w wodach rzeki nie mając bladego pojęcia gdzie mogła się pojawić. Zakładałem, że się gdzieś przeniosła, ponieważ skacząc w jej nurt raczej nie miała zamiaru się utopić, a kiedy przelatywałem nad tym miejscem i spojrzałem w przezroczystą wodę nie dostrzegłem zarysu jej sylwetki, więc nie ukrywała się tam przede mną. Wzniosłem się wyżej zwalniając aby w razie czego mieć większą szansę na ujrzenie dziewczyny. Prychnąłem wyrzucając w powietrze mały kłąb filetowego ognia i zarzuciłem ogonem nie tracąc przy tym kontroli nad lotem. W końcu mogłem się trochę rozerwać i to w dodatku z kimś kto żyje. Moje tymczasowa osobowość naprawdę tego potrzebowała.

***

W oddali dojrzałem siedzącą na klifie Anon, gładzącą pióra ozdabiające jej skrzydła. Wyglądała jakby na mnie czekała. Była szybka i jej moce pomagały w ucieczce przede mną, więc postanowiłem spróbować przechytrzyć istotę. Kiedy odwróciła wzrok na parę sekund stałem się niewidzialny i dalej podążałem coraz szybciej nakazując wiatrowi ukryć moją obecność. Jej sylwetka rysowała się moim oczom coraz wyraźniej w miarę przebytych metrów. W końcu odwróciła wzrok w stronę, gdzie jeszcze parę sekund byłem, a kiedy mnie tam nie zobaczyła zmarszczyła delikatnie brwi i rozejrzała się daremnie szukając mojej osoby. Wstała i rozpostarła skrzydła, po czym zeskoczyła z klifu. Byłem tuż za nią i zanim ponownie zdążyła zniknąć wyprzedziłem ją i zatoczyłem niewielki krąg wokół jej ciała.
-Mam cię.- mruknąłem nisko, na tyle głośno aby mogła mnie usłyszeć i przejechałem końcem ogona po jej lewej dłoni. Ciągle nie ujawniając swojej obecności oddaliłem się odrobinę i zatrzymałem obserwując jej reakcję. Wydawała się lekko zaskoczona i zdezorientowana, lecz w jej oczach widać było wyraźnie błysk uśmiechu.
-Tutaj.- rzuciłem, powoli ujawniając swoją obecność.

<Anon?>

poniedziałek, 6 sierpnia 2018

Od Enrique de Rascon y Cornejo - c.d. Alharisa ,,Przybycie na Wyspę"


Przez kilka kolejnych minut, w trakcie których każdy z nas rozmyślał nad jak najlepszym wykorzystaniem swoich niezwykłych umiejętności podczas pierwszej naszej prawdziwej potyczki z naukowcami na należącej do nich ziemi, panowała niemal całkowita cisza przerywana tylko od czasu do czasu szumem wiatru w koronach drzew, czy szumem fal uderzających o nabrzeżny piasek. W końcu jednak udało mi się wymyślić jako pierwszemu zadanie, jakie mógłby się ewentualnie podjąć, więc wstałem z miejsca, by przyciągnąć do siebie uwagę wszystkich zgromadzonych i oświadczyłem:
- Sądzę, że w tym przypadku mógłbym wykorzystać swój dar  usypiania i pomóc Shaviemu w odsyłaniu tamtejszego personelu do Krainy Morfeusza, a w ostateczności zesłać nawet na nich deszcz zatrutych sztyletów i przeprowadzić prosto do Hadesu. Dodatkowo jestem w stanie zamienić się w człowieka i udawszy jednego z nich, wykraść potrzebne nam dokumenty lub unicestwić je na miejscu podczas zwykłego spalania. Zakładam, że gdybym tylko dostatecznie się postarał, to nawet nie zauważyliby, iż ktoś majstrował przy ich skrytkach.
- Ja dodatkowo byłbym w stanie zapewnić nam pomoc z zaświatów. - dorzucił Shavi. - Z tego, co słyszałem do tej pory o gatunku ludzkim, to część z jego przedstawicieli panicznie się boi wszelkich duchów i zjaw, a zresztą tylko one  potrafią przechodzić przez ściany całkowicie niezauważone.
- Ja z kolei spróbowałabym przejąć kontrolę nad tymi istotami, których jeszcze nie udało im się zbytnio zmodyfikować. Ponadto myślę, że zawsze moglibyśmy jeszcze prosić o pomoc bóstwa egipskie wykorzystując siły zaklęte w medalionie Alvheid. - tu moja siostra rzuciła porozumiewawcze spojrzenie heroinie, która w odpowiedzi ledwie zauważalnie kiwnęła głową.
- Skoro już wszystko ustalone, to pozostaje nam jeszcze dobrać się w grupy i zdecydować kiedy dokładnie miałaby się odbyć cała akcja. - stwierdziłem nie próbując nawet kryć uśmiechu zadowolenia, który wykwitł mi na twarzy na samą myśl o tym, że wreszcie będę mógł zemścić się na naukowcach, którzy tak perfidnie odebrali mi całą chwałę należną samemu obrońcy jednego z elfów należących do szanowanej rodziny królewskiej.


<Alharis/Rohusaya?>
 




Od Alharisa CD Coeli ,,Przybycie na wyspę"


Przysłuchiwałem się z zainteresowaniem mowie małego smoka, a po jego ostatnich słowach zasyczałem z oburzeniem i wygiąłem szyję odsłaniając zęby. Czyżby ludzie mogli posunąć się w swoich działaniach aż tak daleko? Czy mogliby tworzyć według własnych upodobań potwory, pozbawione umysłów i serca? Trzymane w niewoli, dla eksperymentów lub wykonywania zadań powierzonych przez naukowców w celu zabijania? Prychnąłem wysyłając w powietrze nitkę bordowego dymu. 
Na zadane przez Coelę pytanie przez parę sekund nikt nie odpowiadał, wszyscy byli bowiem pogrążeni w oburzeniu i głęboko zastanawiali się nad odpowiedzią, w tym również ja. W jaki sposób...To oczywiste, że trzeba powstrzymać ową falę, która w przyszłości mogła nas zalać teraz, kiedy dopiero zaczęła się tworzyć. I chyba nie było innego sposobu jak tylko wejść do ich centrum dowodzenia, własnoręcznie pozbyć się wszelkich informacji o nas i naszych braciach innego gatunku oraz wykraść zarodki lub też się ich w ostateczności pozbyć. Bułka z masłem.
- Musielibyśmy wkraść się do owego pomieszczenia i wziąć sprawy w swoje ręce.- odparł zamyślony Shavi przechadzając się w tę i z powrotem po kamieniu.- Byłoby to jednak dość trudne.
-Raczej bardziej niż dość trudne.- mruknął Enrique. Niestety, ale miał rację. Wtem Alvheid, dotąd stojąca nieco w tyle postąpiła krok naprzód i zaczęła wykonywać rękami pewne gesty. Nie zrozumiałem z tego nic, jednak domyśliłem się, że w ten sposób się z nami komunikuje jako, że jest niemową. Coela uważnie obserwowała ruchy dłoni dziewczyny, a kiedy ta skończyła odwróciła się do nas.
-Alvheid mówi, że musimy coś z tym zrobić i to jak najszybciej, a ja się z tym zdecydowanie zgadzam.- przetłumaczyła, po czym dodała- Myślę, że należy obmyślić plan, który pozwoliłby nam na wejście do tego budynku i pozbycie się wszelkich informacji, które mogłyby posłużyć naukowcom w eksperymentach. Oczywiście nie będzie łatwo, a w dodatku mogą wszystkich mieszkańców spotkać różne nieprzyjemności, lecz nie mamy wyboru. Ale zacznijmy od tego czy wszyscy się z tym zgadzają. Jeśli ktoś jest przeciwny temu pomysłowi niech odejdzie, ale niech trzyma usta zamknięte.- nikt nie odszedł, za to wszyscy wydawali się podekscytowani czekającym ich zadaniem. Tak samo i ja.
-Świetnie.- rzucił Rohusaya zamiatając ogonem.- Wracając do owego planu; nierozsądnie byłoby pakować się tam w kupie demolując wszystko na swojej drodze. Lepiej podzielić się na grupy, najwyżej trzyosobowe i każdej z nich przydzielić jakieś zadanie, które ułatwiałoby posiadanie odpowiedniej mocy.
-Ważne aby podczas operacji jedna, a najlepiej dwie osoby wyłączyły ich systemy, kamery i alarmy, a także zajęły się strażnikami i pozostałymi problemami. Dobrze byłoby mieć ze sobą jakąś łączność, ale na to chyba nie możemy liczyć.- ciągnął Enrique z błyskiem w oku.
-Może udałoby mi się coś wykraść...-mruknął Shavi.
-Byłoby doskonale. Reszta mogłaby zająć się tym po co byśmy przyszli.
-Ja raczej nie będę się tam pakować. Nie z moimi rozmiarami.- powiedział Rohusaya.- Ale mógłbym otwierać wam wejścia nie wchodząc do budynku.
-Dobrze. Teraz tylko należy poprzydzielać role, wyznaczyć termin i przygotować się.

<Coela/Shavi/Enrique/Alvheid?>

piątek, 3 sierpnia 2018

Od Arietes CD Jegen


Przez parę nieznośnie długich chwil trwałyśmy w bezruchu, głęboko pochylone, z mięśniami napiętymi jak struny, gotowe na to aby w każdej chwili odbić się od ziemi i zaatakować przeciwnika naszą bronią, którą obie trzymałyśmy zbielałymi z napięcia palcami. Nic jednak nie zakłóciło dalszego spokoju komnaty, jedynie nikły płomień na pobliskich pochodniach niespokojnie rzucał się na boki, tworząc na pobliskich ścianach skaczące cieniste wstęgi. 
Minęło kolejnych kilka minut, podczas których ogień się uspokoił i powrócił do dawnej wysokości. Poza tym nic się nie wydarzyło. 
W tym samym momencie moje oczy spotkały się ze wzrokiem Jegen i przebiegła między nami nić porozumienia. Doszłyśmy do tego samego wniosku nie zamieniając ze sobą słowa. Odczekałyśmy jeszcze parę chwil, po czym z niezwykłą ostrożnością i bardzo powoli podniosłyśmy się na nogi. Ja, z moimi czterema jelenimi kończynami miałam z tym pewien kłopot, lecz po chwili udało mi się jakoś wstać i nie wywołać za dużo hałasu, który mógłby okazać się dla nas zgubny. Mięśnie dalej trzymałam w napięciu oczekując nagłego ataku, lecz moje spekulacje zawiodły. Jeśli coś się przed nami czaiło, to albo było chytre i zamierzało osłabić naszą czujność wyczekując odpowiedniej okazji do rzucenia się na nas, albo po prostu się bało, choć naprawdę wątpiłam w tę drugą opcję. Najprawdopodobniej jednak nie było w komnacie nikogo lub niczego poza mną i Jegen. Oczywiście ciągle żywego.
-Czy mogłabyś sprawdzić czy coś tam na nas czeka?- spytałam szeptem, dbając o to aby moje słowa dotarły jedynie do uszu do tego przeznaczonych. Moja towarzyszka nie spuszczając wzroku ze środka pomieszczenia skinęła delikatnie głową i zmrużyła oczy.
-Nic tam nie ma.- rzuciła po chwili i opuściła ramiona. Westchnęłam i rozejrzałam się ponownie czując lodowaty dreszcz na plecach. Stałyśmy tak parę kolejnych chwil niepewne i zdezorientowane, nie ruszając się z miejsca i próbując w myślach wytłumaczyć sobie nagłe zgaśnięcie większości pochodni.
-Ruszajmy dalej, może się na coś natkniemy.- zaproponowała harpia zaciskając szczęki. Skinęłam głową na znak zgody.- Tylko trzymajmy broń w pogotowiu.- jej głos brzmiał jakby była lekko zirytowana. W sumie, to jej się nie dziwiłam, a sama zaczynałam mieć po dziurki w nosie tej całej niepewności i niespodzianek na każdym kroku, mimo to nie żałowałam decyzji zbadania owej sprawy- wzywały mnie przygoda i tajemnica wyzierające z każdej cząstki badanej w chwili obecnej jaskini.
-Pójdę na drugą stronę.- rzuciłam.- W razie czego porozumiewajmy się tak jak ustaliłyśmy.- zaczęłam coraz bardziej oddalać się od ściany i niedługo potem byłam już przy przeciwległej ścianie. Podeszłam do najbliższej pochodni, na której ostał się płomień i dokładnie się jej przyjrzałam, a nie dostrzegłszy nic ciekawego ruszyłam wzdłuż ściany przejeżdżając po niej palcami. Minęłam ostatnią zapaloną pochodnię po mojej stronie, po czym powoli zanurzyłam się w widniejącą przede mną ciemność. Nie szłam za długo, bo zaledwie parę chwil po wstąpieniu w progi mroku owionął mnie niespodziewany, chłodny podmuch unosząc włosy i przyprawiając o gęsią skórkę z nagłego uczucia zimna. Zatrzymałam się gwałtownie i przekrzywiłam głowę z zaintrygowaniem. Co u diabła? Czyżby wyjście na zewnątrz? Oczywiście, że nie, przecież od dawna biłoby od niego światło. A może... W mojej głowie pojawiło się pewne przypuszczenie, które czym prędzej postanowiłam potwierdzić lub odrzucić, a żeby przekonać się o jego słuszności (lub nie), nie pozostawało mi nic innego jak ruszyć dalej. Po paru chwilach zauważyłam stopniową poprawę widoczności, a po kolejnych sekundach dostrzegłam słabe, błękitne światło wyzierające ze sporego, prostokątnego otworu poprzecinanego czarnymi paskami. W miarę stawiania kolejnych kroków temperatura obniżała się, a jasność zwiększała. Niedługo potem stałam przed ogromnym otworem zasłoniętym grubymi prętami. Przynajmniej w pewnej części, ponieważ na środku widniała duża dziura, spowodowana rozerwaniem części przeszkody przez ogromne cielsko ogarniętego furią i chęcią ucieczki stworzenia, a wykrzywione końcówki prętów świadczyły o przejściu przez nie w stronę odwrotną, do tej, z której przyszłam wraz z harpią. Przekrzywiłam głowę i poszukałam spojrzeniem śladów, choć byłam już pewna, że tą drogą nasz miły potwór wydostał się najpierw do komnaty, a później na powietrze zapewne czając się w okrytych mrokiem korytarzach. Najwyraźniej nie tylko on sądząc po wcześniej znalezionym przez Jegen trupie stwora. Kiedy natrafiłam wzrokiem na czarny szlam i zieloną ślinę, od której poczułam natychmiastowy wstręt uśmiechnęłam się zwycięsko i zawołałam harpię odchodząc nieco od otworu aby nikt z korytarza za nim nie mógł mnie zbyt dobrze usłyszeć. Po kilku chwilach miałam już obok siebie moją towarzyszkę i razem oglądałyśmy moje wcześniejsze odkrycie.
-Nie ulega wątpliwościom, że bestia wyszła tędy. I to nie sama. - rzuciłam, choć wiedziałam, że sama połączyła fakty i już się domyśliła.
-Najpewniej nasza była silniejsza i zmieniła tą drugą w trupa. Albo ktoś, kto ją tu trzymał dogonił ją i sam pozbawił życia.- mruknęła pod nosem, jednak na tyle głośno abym była w stanie ją usłyszeć.
-Nie wiemy czy nie wyszło więcej i czy nie czają się w korytarzach za nami.- powiedziałam. Obie instynktownie obejrzałyśmy się przez ramię. Wizja odcięcia drogi powrotnej przez krwiożercze potwory siedzące w ukryciu przyprawiła mnie o gęsią skórkę. Zdecydowanie nie chciałabym jeszcze kiedykolwiek w życiu walczyć z taką bestią, lecz miałam niezbyt miłe wrażenie, że to nastąpi i w dodatku dosyć prędko. Zacisnęłam usta w wąską kreską i powoli wypuściłam nagromadzone w płucach powietrze. Mało podobała mi się nasza obecna sytuacja, ale czułam również dziwną satysfakcję i zaintrygowanie. Uwielbiałam rozwiązywać zagadki i poznawać tajemnice, a tu kryje się jedna z największych z jakimi miałam kiedykolwiek do czynienia. Nie zrezygnowałabym nawet gdybym miała taki wybór. 
Przejechałam dłonią po rozerwanych stalowych prętach i wyczułam lepką maź. Czym prędzej wytarłam ją o sierść na grzbiecie wykrzywiając się ze wstrętu. 
-Wchodzimy?- spytałam harpię.
-Pewnie.- mruknęła niskim głosem i wyciągnęła przed siebie ostrze kosy. Ja za jej przykładem postąpiłam tak samo z moimi nożami i przekroczyłam dziurę idąc tuż za nią, raz po raz rzucając spojrzeniem za siebie. Niebieskawe światło nasilało się z każdą chwilą, odsłaniając przed nami wątpliwe uroki korytarza, to znaczy śluz, kałuże brudnej wody, zdechłe szczury i coś na kształt łajna. W końcu przekroczyłyśmy ostatni zakręt i aż stanęłyśmy z wrażenia, szerokimi oczami obserwując ogromną komnatę, która się nam ukazała. Cała zalana była niebieską poświatą pochodzącą z góry, jednak nie byłam w stanie dostrzec żadnych otworów, przez które mogło się przedostawać. Parę metrów od nas kończył się grunt, a daleko pod nami widać było postrzępione szare skały, które wyglądem przypominały rozwartą paszczę jakiegoś potwora. Parę metrów od miejsca, w którym aktualnie stałyśmy rozpoczynał się długi i szeroki kamienny most będący jedyną drogą prowadzącą ponad przepaścią. Jeśli chciałybyśmy dalej kontynuować naszą wędrówkę w poszukiwaniu odpowiedzi na niedające spokoju pytania musiałybyśmy przejść nim na drugą stronę, odległą tak, że moje oczy nie mogły dojrzeć mieszczących się tam szczegółów.
-Niech to.- mruknęłam cicho pod nosem. Możliwość dostrzeżenia nas w trakcie przechodzenia przez ów most była bardzo prawdopodobna. Byłybyśmy obie widoczne jak na talerzu, więc nie wydawało się to najlepszym pomysłem. Niestety nie było żadnego innego. Już miałam spytać się Jegen o ostateczne potwierdzenie decyzji o dalszym kontynuowaniu drogi lub też przerwaniu jej i powrotu, gdy z góry dobiegł jakiś szum i nagle obie krzyknęłyśmy, lecz nasze głosy zostały zagłuszone przez znacznie głośniejszy i bardziej przerażający dźwięk, który był powodem naszego krzyku. W niezmąconej ciszy nagle huknął niby potężny grzmot, a mi zdawało się, że pod nami zatrzęsła się ziemia. Był tak ogłuszający i tak natarczywy, że mimo zakrywania uszu dłońmi przedarł się wgłąb czaszki i uderzył w nią ogromnym bólem. W momencie obie spojrzałyśmy w górę ze skrzywionymi twarzami, ponieważ to właśnie stamtąd dochodził potężny, przepełniony wściekłością ryk i ponownie krzyknęłyśmy. W naszą stronę leciał ogromny, smukły kształt wykrzywiając poorany pysk i błyszcząc złowrogo zielonymi ślepiami. Białe zębiska zbliżały się z każdą sekundą, a paszcza otwierała się z każdym pokonanym przez spadającą w dół bestię metrem. Była centralnie nad nami i zbliżała się nieubłaganie. Wielkie cielsko przysłoniło światło rzucając na nas czarny jak smoła cień. Nie miałyśmy czasu na żadną reakcję, ponieważ gdy ujrzałyśmy potwora pozostało jedynie parę sekund na złapanie nas jej ogromnymi wykrzywionymi zębami. Kiedy już zaczęłam żegnać się z życiem nagle bestią zarzuciło i coś szarpnęło ją w górę. Zasyczała przerażająco, zapewne chcąc wydać z siebie przerażający ryk, jednak zabrakło jej na to oddechu. Szaleńczo machnęła wielkimi, postrzępionymi skrzydłami i wzniosła się w górę potrząsając długą szyją i opasującą ja ciasno obrożą będącą przyczyną jej nagłego zatrzymania. Za poczwarą z sufitu zwisał gruby łańcuch, widocznie bardzo jej ciążąc, bo zaraz opadła gubiąc ponownie rytm lotu. Rozeźlone ślepia rzucały wokół groźne spojrzenia, a z piersi dochodziły syki i dudnienie jakby zapowiedź kolejnego ryku. Ponownie spróbowała wznieść się wyżej, a łańcuch z łoskotem ślizgał się po jej czarnej skórze w miarę zwiększania wysokości. Potem zatrzymała się i wysilając mięśnie skrzydeł  pozostała przez chwilę na tej samej wysokości. Opuściła małą, kształtną głowę i przeszyła nas lodowatym spojrzeniem wypuszczając cichy syk, po czym rzuciła się w dół składając skrzydła po obu bokach ciała, zmierzając drugi raz w naszą stronę. W jednym momencie skoczyłam w bezpieczną ciemność korytarza będącego za plecami, a Jegen podążyła za mną, mimo tego, że oczywiste było ponowne zatrzymanie stworzenia przypominającego smoka przez łańcuch. Parę sekund później zwierzę stęknęło, a w polu naszego widzenia pojawił się długi czarny ogon, który z impetem uderzył o ziemię wywołując jej wstrząs. Wyjrzałam chcąc zobaczyć co z bestią, jednak w każdej chwili byłam gotowa się cofnąć. Smok nadal pozbawiony oddechu przez grubą obrożę zaledwie parę chwil temu wciśniętą w jego szyję wyrównał lot i doskoczył do ściany wbijając się w nią ostrymi pazurami. Odwrócił głowę i spojrzał na mnie zrezygnowanym spojrzeniem, po czym zaczął wspinać się po ścianie charcząc przez ciężar łańcucha spływającego w splotach niczym wąż po jego lśniącym grzbiecie, a kiedy dotarł na samą górę chwycił się belki wystającej ze sklepienia i położył na niej ciągle patrząc w moją stronę. Cofnęłam się wgłąb korytarza i głęboko odetchnęłam starając się uspokoić. Nie uważam się za tchórza, a jednak smok wystraszył mnie tak bardzo, że jeszcze miałam przyśpieszony oddech, a serce rwało się do galopu. Zresztą nie wstydziłam się tego, każdy by się przestraszył z tak nagłego zaskoczenia i świadomości bardzo rychłej śmierci. A jednak mimo tego, że cieszyłam się ocaleniem życia, to współczułam zniewolonemu stworzeniu. Dźwigało niezwykły ciężar od zapewne długiego czasu, który nie pozwalał na normalny lot, będąc zamknięte w zalanym niebieskim światłem więzieniu, nie mogąc poczuć wiatru na skórze ani usłyszeć zniewalającej pieśni lasu czy morza. Z chęcią uwolniłabym ową niezwykła istotę gdyby się dało, jednak sklepienie i masywna belka utrzymująca ciężar smoka była zdecydowanie poza moim zasięgiem, a on sam zatopiłby we mnie swoje zęby zanim bym się do niego na dobre zbliżyła.
Podeszłam powoli do Jegen, panując już nad emocjami, które od dawna nie wyrwały mi się spod kontroli. Zresztą moja towarzyszka również odzyskała spokój i zamyślona wpatrywała się w przerzucony nad przepaścią most- jedyny sposób na kontynuowanie naszej wędrówki.
-No to zaczynają się schody.- mruknęłam.
-Coś mi się wydaje, że jeśli tamtędy pójdziemy to potem będzie jeszcze gorzej.- odparła harpia, po czym błysnęła w ciemności krzywym uśmiechem.- Świetnie. W takim razie idziemy dalej, no nie?

<Jegen? W końcu spięłam 4 litery (ręce, hehe) i dokończyłam pisanie, które zaczęłam jakiś czas temu. No, ale długie przynajmniej.>

środa, 1 sierpnia 2018

Upomnienia

Z powodu nienapisania ani jednego opowiadania od dwóch miesięcy Raphel otrzymuje 1. upomnienie.

niedziela, 15 lipca 2018

Nieobecność głównej administratorki

Chciałabym poinformować, że w dniach 11-22.08. będę nieobecna z powodu wyjazdu, więc wszelkie wiadomości dotyczące bloga proszę wysyłać w tym czasie do pozostałych administratorów.
Postaram się jeszcze o tym przypomnieć, ale nie obiecuję, że mi się to uda. 

Z poważaniem,
główna administratorka (WTSW/Howrse, SZOG/Doggi)

czwartek, 12 lipca 2018

Od Anon - c.d. Alharisa


Wczesnym rankiem, nim słońce wstało, już byłam na nogach. Spojrzałam na wodę, po czym jej dotknęłam. Znalazłam się wysoko wśród chmur, tym razem moje włosy były jaśniejsze, tak samo jak skrzydła i cała sylwetka, jak i ubranie. Pozwoliłam, by wiatr mnie unosił. Zamknęłam oczy i leciałam, trzymając w dłoniach klejnot. Niepowtarzalną energię, która po dotknięciu ze mną rozeszła się wszędzie. Wyglądało to jak błysk różnych barw.
W pewnym momencie wiatr mnie zatrzymał, a skrzydła się rozłożyły. Śnieżnobiałe jak u anioła. Rozłożyłam ręce, po czym wyciągnęłam dłonie przed siebie.

Wylądowałam zgrabnie na ziemi, po czym przykryłam się skrzydłami, gdy pojawił się smok. Głaskałam pióra i patrzyłam na smoka.
- Złap mnie, jeśli potrafisz. - powiedziałam. Po czym wyskoczyłam do wody. Wynurzyłam się w Rajskim Kanionie. Znalazłam nawet łódź. Weszłam do niej, po czym czekałam i mąciłam stopami w wodzie. Czekałam, aż mnie znajdzie. Spojrzałam na niebo, jednak nie dostrzegłam go. Wzbiłam w powietrze wodny wir, który rozbłysnął. Krople zaczęły spadać, tworząc przy tym wielobarwną tęczę. Jednakże on nadal nie przybył. Westchnąłem jedynie, po czym wzbiłam się wysoko w powietrze. Skrzydła ruszały się rytmicznie. Wtedy dostrzegłam smoka. Usiadłam na pobliskim klifie i czekałam.
Gładziłam swe skrzydła i patrzyłam czy są całe i zdrowe, zanim wyruszę dalej.

<Alharis?>

środa, 11 lipca 2018

Od Alharisa CD Anon


Postanowiłem, póki jeszcze noc była młoda, nie kierować się jeszcze w stronę Krainy Wiecznego Rozkwitu, ale polecieć nad okrytą ciemnością ziemią, wśród przyjaznego mi mroku, pod okiem księżyca i jaśniejących delikatnym blaskiem gwiazd. Kochałem takie nocne wycieczki, w ciszy i spokoju, nie będąc zauważonym przez nikogo. Może jedynie przez jakichś miłośników nocnych wędrówek, do których zresztą sam należał, o bystrym wzroku, umiejącym przejrzeć panującą czerń nocy. 
Wzniosłem się wysoko, przebijając wilgotne chmury przetaczające się dość szybko, pchane silniejszymi podmuchami chłodnego wiatru i na parę chwil zawisnąłem bez ruchu przyglądając się wyglądającym na uśpione lasom, rzekom i jeziorom. Wiedziałem, że jest to jedynie złudzenie. Rozłożyste korony drzew, olbrzymie skały i ciemne wody zakrywały tętniące życie, nawet mimo upłynięcia czasu nazywanego dniem. To właśnie po zmroku dla wielu sworzeń rozpoczynało się prawdziwe życie. 
Na mej skórze pojawiły się krople, które prawie od razu ześlizgiwały się po niej i spadały w dół bez najmniejszego dźwięku. Wysunąłem język i posmakowałem nim powietrza, po czym potrząsnąłem głową pozbawiając się wody cieknącej po pysku. Napiąłem mięśnie ciągle tkwiąc w bezruchu, by po chwili jakby skoczyć w dół, z postawy kamiennego posągu przechodząc w szybki lot przecinający ze świstem powietrze. Po drodze kręciłem swym ciałem jak wstęgą rzuconą na pastwę powiewom, w akrobacjach, które wykonywałem niegdyś wraz z Krastacjatą. Mknąłem po niebie ciesząc się przypomnieniem dawnych, dobrych czasów. 

***

Kiedy sen opuścił moje ciało, pierwsze co usłyszałem, to lekko przytłumiony śpiew ptaków. Uniosłem szyję przeciągając się i ziewnąłem ukazując różowy język i długie zęby. Odgoniłem mgłę z oczu i wyjrzałem z dna mojej jaskini przez jej szeroki, lecz dobrze ukryty otwór na budzące się słońce. Po niebie rozlewały się kolory od jasnej żółci po ciemny granat. Gwiazdy blakły, a księżyca ujrzeć z tej strony nie zdołałem.
Wróciłem do mojego mieszkania późno w nocy, ale i tak byłem wyspany, dzięki mojej smoczej istocie. Wypełzłem z jaskini kierując się do płynącej w pobliżu rzeki, a kiedy tam dotarłem opłukałem się wodą i poleciałem na umówione spotkanie z Anon. 

<Anon?>

wtorek, 10 lipca 2018

Od Coeli - c.d. Rohusayego ,,Przybycie na Wyspę"


- Przepraszam, że tak późno przybyłem, ale nie jestem przyzwyczajony do przebywania na dworze w czasie, gdy światło słoneczne oświetla jeszcze spragnioną go ziemię, więc ostatnimi czasy mój zegar biologiczny nieco się rozregulował. Udało mi się jednak dzięki temu zdobyć kilka cennych dla nas informacji. 
- Skoro jesteśmy już wszyscy, to może dla ścisłości przedstawię jeszcze raz członków naszego skrytego ugrupowania. - przejął głos Enrique, a nie usłyszawszy z naszej strony ani słowa sprzeciwu, zaczął wskazywać każdego z osobna lekkim kiwnięciem głowy i wymieniać jego imię.
- Dobrze, a teraz, skoro wszyscy już się znamy, sądzę, że najlepiej będzie, jeśli każdy z nas podzieli się wszelkimi informacjami, jakie wykradł naukowcom od czasu naszego ostatniego zebrania. Proponuję, aby działo się to zgodnie z ruchem wskazówek czasomierza. - przejęłam od niego pałeczkę.
- W takim razie wychodzi na to, że to ja powinienem zacząć. - stwierdził posłaniec snów, sadowiąc się wygodnie na jakimś kamieniu. - Otóż zwiedziłem dokładnie główne centrum ich dowodzenia i znalazłem tam mapę wszystkich należących do nich obiektów na całej Wyspie. Mogę Wam teraz przedstawić jej kopię za pomocą iluzji. To znaczy o ile jesteście tym zainteresowani.
- Jak najbardziej. - odparł za nas wszystkich sfinks.
Małemu smokowi nie trzeba tego było dwa razy powtarzać, toteż naszym oczom parę minut później ukazał się wyraźny plan naszego przymusowego miejsca pobytu.
- Całkiem tego sporo. - zauważył Alharis.
- Ale i tak nie wiecie najgorszego. - oświadczył gad. - Otóż w ich centrali odkryłem gabinet, w którym robią badania na naszych zarodkach i przechowują informacje dotyczące rozwoju każdego odkrytego przez nich magicznego gatunku. Aż boję się pomyśleć, do czego może być to przez nich wykorzystywane. Bo co będzie, jeśli zaczną w niego ingerować i przy okazji zrobią z naszych przyszłych pobratymców jakieś potwory?!
- Musimy im z tym całą pewnością przeszkodzić! - wykrzyknęłam z tak silnym oburzeniem, że aż nieświadomie poderwałam się na równe nogi. - Pytanie tylko w jaki sposób.

<Alharis/Rohusaya? Jednak udało mi się oczyścić moje konto już dzisiaj.>

Od Rohusayego CD Coeli ,,Przybycie na wyspę"

POPRZEDNIE OPOWIADANIE

-Kim jest ta dama, którą przyprowadziłaś?- spytał z ciekawością przyglądając się stojącej za nią heroinie przyglądającej się każdemu uważnie przez parę sekund.
-Bracie, przedstawiam ci Alvheid, heroinę oraz córkę bogini Tefnut i egipskiego urzędnika. Niestety jest niemową.- Enrique skłonił się lekko, po czym błysnął zębami w uśmiechu.
-Moje imię brzmi Enrique de Rascon y Cornejo.- rzucił obracając się w stronę dziewczyny.- po tych słowach zapadło milczenie i każdy zajął się sobą, ponieważ nie było sensu opowiadać o znalezionych informacjach bez jednego z członków naszego tajnego ruchu oporu. Ja oddaliłem się o parę kroków aby mieć więcej miejsca i opadłem na piasek czując słabnące ciepło promieni słonecznych na grzbiecie. Skierowałem głowę w stronę zachodzącego słońca wystawiając zmęczoną twarz na światło, zmrużyłem powieki i rozluźniłem mięśnie szczęki. Dopiero w tym momencie zorientowałem się, że miałem je przez cały czas zaciśnięte. Przyglądałem się spokojnemu morzu, wyrzucającemu na brzeg niewielkie fale, które z rzadka pokrywały się pianą i pierzastym obłokom przetaczającym się leniwie po niebie. Byłem już tym wszystkim wyczerpany. Jedyne czego w tej chwili pragnąłem to położyć się w cieniu Teskariotolisu i usnąć abym następnego dnia mógł wstać gotowy do warty. Niestety nie wiedziałem czy kiedykolwiek jeszcze ziści się to moje marzenie. Mogłoby wydawać się to śmieszne. Przez prawie całe moje życie robiłem to, o czym teraz marzę. Jednak wtedy tak aż tego nie doceniałem. Tak to już jest. Pewne rzeczy stają się ważniejsze i milsze, gdy się je straci.
Wbiłem pazury w ziemię i patrzyłem jak piasek wpada w pozostawione przez nie luki. Był przyjemnie wilgotny pod spodem, więc kiedy wydobyłem go na wierzch dość widocznie oddzielał się od tego suchego. Niby takie proste i nieskomplikowane, niby wiedzą o tym wszyscy, a jednak w pewien sposób ciekawe. Westchnąłem i przesunąłem ogonem po ziemi, po czym uniosłem go w górę i potrząsnąłem aby wyrzucić z sierści ziarenka piasku. Nagle usłyszałem cichy szelest ciała przesuwającego się w moją stronę i po paru sekundach w polu mojego widzenia pojawił się Alharis.
-Przybył Shavi.- mruknął cicho i zawrócił, a ja podniosłem się, otrzepałem i podążyłem za nim, ku stojących w luźnym kole mieszkańcom wyspy.

<Coela/Enrique/Alvheid/Shavi?>

piątek, 6 lipca 2018

Od Jegen CD Arietes


Gdy rozdzieliłyśmy się, ruszyłam przed siebie, starając się trzymać blisko ściany, ale nie na tyle, by mój cień rzucany przez światło pochodni zdradzał moją pozycją każdemu potencjalnemu wrogowi w tej gigantycznej komnacie. Oczywiście nie miałam w ogóle pewności, że poza naszą dwójką w ogóle ktoś tu jeszcze się znajduje, ale nie przeszkadzało mi to, aby być ostrożną. Ile to ja się już nasłuchałam, że jestem lekkomyślna i bez najmniejszego pomyślunku wykonuję to, co mi pierwsze wpadnie do głowy... Zbyt dużo razy to słyszałam, a nie chciałam zawalić i tej... misji? Jeśli mogłabym to tak nazwać. Ostrożnie postąpiłam jeszcze kilka kroków, krzywiąc się ostentacyjnie, gdy ptasia czaszka na mojej głowie po raz któryś zahaczyła o nierówny sufit, w niektórych miejscach w komnacie opadający poniżej dwóch metrów, mimo iż w samym jej środku strop znajdował się tak wysoko, że wątłe światło pochodni tam nie sięgało. Poprawiłam szopę rudych włosów i ruszyłam dalej, nie chcąc zostać w tyle. Arietes tylko od czasu do czasu migała mi gdzieś po drugiej stronie komnaty. Nagle poczułam, że moje szpony wbijają się w coś mazistego zdecydowanie równie ohydnego co truchło tamtego stwora, którego kawałek wciąż dzierżyłam w lewej dłoni. Z obrzydzenia wydając z siebie cichy acz zduszony pisk, cofnęłam się. Pochyliłam się nad cieczą, starając się w tym samym czasie zetrzeć ją z siebie, ale była kleista i w tym celu musiałam najpierw złapać się ściany obydwoma skrzydłami i dopiero spróbować wytrzeć szpony o kamień. Zanim mi się to udało, wpadłam na pochodnię, która przekrzywiła się nieco, obsypując ziemię drobinami płonącego popiołu. Aż mnie zamurowało, gdy drobne światełka padły na ziemię.
To nie była tylko ciecz - w którą miałam oczywiście wątpliwą przyjemność wleźć. To było całe truchło stworzenia przypominającego to, z którym ledwie się uporałyśmy z Aretes tam, na górze. No, może nie całe, ponieważ było w dość zaawansowanym stadium rozkładu. Co z drugiej strony było dziwne, ponieważ oprócz kilku nietoperzy w poprzednich korytarzach, nie wiedziałam tu żadnych innych stworzeń. Co to miało zatem znaczyć? Kto zabił to coś? Zmarszczyłam brwi i rozejrzałam się, ale po Arietes nie było nawet śladu. Rzuciłam zatem ostatnie wrogie spojrzenie na stos pokrytych śluzem i dziwną krwią kości, po czym postanowiłam skontaktować się z centaur tak, jak się umawiałyśmy. Skoncentrowałam drgania. Nie zamierzałam przesyłać jej konkretnej wiadomości, bo i tak nie mogłam znaleźć słów na to, co tu znalazłam, więc tylko rozesłałam falę drgań w jej poszukiwaniu, a gdy już dotarła do mnie fala zwrotna, wysłałam drugą - tym razem przeznaczoną do zintegrowania się z jej drganiami, aby wiedziała, że mamy coś do obgadania. Tak jak myślałam natychmiast zrozumiała o co chodzi i niebawem stanęła już obok mnie.
- Właśnie miałam cię zawołać, ale mnie wyprzedziłaś. O co chodzi?
Oh, ona też coś znalazła? No cóż, poczeka chwilę, bo pewna byłam, że nie chodziło o kolejne zwłoki, w przeciwnym razie zaalarmowałaby mnie szybciej.
- Patrz na co prawie wpadłam. - wskazałam na paskudną plątaninę zielonkawych kości. - To chyba drugie takie coś, co my załatwiłyśmy na górze.
- Myślisz, że ktoś zabił to tutaj?
- Nie mam pojęcia. Jeśli tak, to może równie dobrze być gdzieś w pobliżu, a wtedy nie mamy zbytnio czasu, aby się tu rozglądać. Jest dość rozpaćkane, mogło zdechnąć dawno. Dziwne, że nie ma tu żadnych zwierząt... A ty co znalazłaś?
- Ślady, takie same jak u potwora na zewnątrz.
- Śluz?
- I krew. Czarno-zielona struga.
- Może to tego czegoś?
- Nie, było jej o wiele mniej... Wąski i dość krótki ślad, urywał się po kilku metrach.
Zamyśliłam się, nie odpowiadając Arietes. Centaur przestąpiła z nogi na nogę i rozejrzała się, ale czekała cierpliwie, najpewniej samemu także analizując to, co tu znalazłyśmy. Po kilku minutach mój wzrok spotkał się ze wzrokiem Arietes.
- Arietes?
- Tak?
- A nie myślisz może, że... Hm... - zająknęłam się, po raz pierwszy w życiu chyba nie wiedząc co powiedzieć. Jakoś nie za bardzo łączyło mi się to w jedną całość. Arietes najwyraźniej jednak wiedziała, co mam na myśli, nawet pomimo tego, że swoją wypowiedź urwałam w połowie.
- ...że to jest ich gniazdo? - dokończyła za mnie, a ja po krótkim namyśle pokiwałam głową.
- Może powinnyśmy sprawdzić czy w tym pomieszczeniu nie ma przejścia do jakiejś jaskini ponad tą komnatą. Ten śluz mógłby stamtąd wyciekać. Albo jakiś ranny osobnik się tu wczołgał i stąd nagle ten urwany ślad.
- Ale... - Arietes nagle jakby się zmartwiła. Przez chwilę nie reagowała na moje prośby - ta, raczej polecenia - aby mi wyjaśnić, o co chodzi. Dopiero po jakimś czasie uciszyła mnie i wyjaśniła mi, że słyszała głos tego stwora. Mówił o jakimś "panu". Czyli może to nie gniazdo, tylko... Siedlisko tego kogoś, kto tworzył te bestie? Podzieliłam się tym spostrzeżeniem z centaur. Obie zamilkłyśmy, starając się poukładać to w logiczny sposób - a jeśli tak się nie uda, to chociaż prawdopodobny. Nagle część pochodni po drugiej stronie komnaty zamigotało i zgasło, jakby je ktoś zdmuchnął. Również i ogień obok nas zatańczył i stracił nieco zapału, ale utrzymał się jakoś. Arietes dała mi znak, na który obie przypadłyśmy do ziemi, aby nasze wyprostowane sylwetki nie rzucały cieni na środek komnaty. Postanowiłyśmy poczekać w ciszy, aby przekonać się, co tym razem nas tu zastało.

<Arietes?> Wybacz, że tak długo mi to zajęło, jednak miałam kilka spraw do załatwienia. Teraz postaram się częściej wpadać.

czwartek, 5 lipca 2018

Od Anon - c.d. Alharisa


Stworek mnie zauważył. Podciągnęłam nogi do klatki piersiowej i patrzyłam na niego. Ciekawiła mnie jego osoba, a może jednak istota. Czy coś na kształt zwierzęcia? Nim zauważyłam, Kyubey znajdował się na głowie, a może pysku osobnika.. Przyglądałam się jak Kyubey, próbuje go jakoś zainteresować. Uśmiechnęłam się, gdyż to tak zabawnie wyglądało. W pewnym momencie wstałam i podeszłam do nich. Wyciągnęłam rękę, aby mój drogi przyjaciel do mnie wrócił. Zaczęłam głaskać go po pysku.
- Może zaśpiewasz coś? - spytałam. Nie musiałam długo prosić.

Samiec zaczął coś śpiewać, słuchałam, jednocześnie patrząc na niebo. Czułam się senna, nim zakończył swą pieśń. Zapadł mrok, który otaczał całe niebo. Gwiazdy migotały wysoko, choć nie wyglądały prawdziwie. Księżyc był w całej swojej okazałości. Wyciągnęłam dłoń ku niebu, próbując dosięgnąć to, co nieosiągalne.
- Alharis. - rzekł. Po czym spojrzałam na niego.
- Anon. - odpowiedziałam. Wzniósł się nieco w powietrze, spoglądałam na niego.
- Spotkamy się tu jutro. - powiedzieliśmy w tym samym czasie.
Wzniósł się wysoko w powietrze, po czym odleciał. Przytuliłam Kyubeya do siebie, po czym ruszyłam, aby iść do swojej jamy.
Znalazłam się w niej niebawem po kąpieli, ułożyłam się wygodnie w łożu, po czym przykryłam ciepłym kocem. Mały futrzak łaził po mnie, aż w końcu dokonał wyboru i się położył między rękami. Powoli zamknęłam oczy, aby udać się do krainy snów.
 
<Alharis?>

poniedziałek, 2 lipca 2018

piątek, 29 czerwca 2018

Od Alharisa CD Anon

POPRZEDNIE OPOWIADANIE

-A zatem, Rohusayo, jak teraz wygląda Darma? A przynajmniej jak wyglądała przed najazdem naukowców?- spytałem lecącego tuż obok mnie sfinksa, który rzucił mi szybkie spojrzenie, po czym obniżył nieco lot i zamyślił się. Podczas pobytu na wyspie zdążyłem już poczuć przyjacielską więź łączącą mnie ze sfinksem. Spędzałem z nim całkiem dużą ilość czasu, głównie na rozmowach i wspominaniu dawnych, dobrych czasów. Teraz szybowaliśmy leniwie wysoko nad ziemią, dając się ponieść towarzyszącym nam silnym wiatrom i wspominaliśmy naszą ojczyznę. Przyspieszyłem odrobinę i wspiąłem się wyżej wykręcając ciało w serii akrobacji, dając Rohusayemu czas do namysłu i zebrania słów. Czułem się taki wolny jakbym mógł zrobić co zechcę, ale były to tylko złudne emocje. Siedzieliśmy tu wszyscy w klatce, może i złotej, ogromnej, jednak klatka pozostaje klatką i nic tego nie zmieni.
-Nie zmieniła się wiele od waszego wcześniejszego odejścia.- powiedział mój rozmówca, mając na myśli ostatni czas wizyty królewskich smoków na Darmie.- nadal panowała zieleń, o którą troszczyli się wszyscy mieszkańcy planety, Teskariotolis pozostawał bezpieczny i dobrze strzeżony, a Białoocy dalej tworzyli swoje domy z granatowego kamienia, rozmieszczając je wokół Świątyni. Jedyne co się zmieniło to zwiększająca się populacja ptaków, zdziczenie małej części wietrznych węży, które uciekły w głąb lasów i odkrycie nowych gatunków flory i fauny, dotąd ukryte wśród gęstwiny.- pod nami w promieniach słonecznych zajaśniała pieszcząca oczy harmonia barw Tęczowej Rzeki. Bezwiednie zaczęliśmy obniżać lot i po chwili wylądowaliśmy.  
-W jakim stanie są Księgi i Posąg?- zapytałem powoli sunąc po porośniętej małą trawą ziemi.
-Teskariotolisu nie widziałem od wieków, jedyny raz kiedy ujrzały go moje oczy przypadł w dzień złożenia przysięgi. Był wspaniały, nie dopadły go oznaki starości. Co do Ksiąg, leżały złożone w Wielkiej Bibliotece, których wrota rzadko się otwierają, ale wiem, że są w dobrym stanie. A przynajmniej były.- zapadłą ciężka cisza, podczas której pogrążyłem się w myślach. Zaraz jednak odzyskałem dobry humor i trzasnąłem ogonem w powietrzu. Parę dni wcześniej do sterów dorwała się moja bardziej radosna osobowość, która jak dotąd mnie nie opuszczała, więc nie byłem w nastroju do długiego zamartwiania się. Za to sfinks sposępniał i wyglądał jakby nie miał zamiaru dalej rozmawiać. Nie dziwiłem mu się zresztą. 
Spacerowaliśmy w milczeniu patrząc przed siebie. Po pewnym czasie Rohusaya podniósł wzrok na słońce i westchnął.
-Zbliża się godzina rozpoczęcia mej pracy. Muszę wracać.- skinąłem lekko głową i patrzyłem jak rozłożył skrzydła, wzbił się w powietrze i po chwili zniknął z pola widzenia. Postanowiłem jeszcze chwilę pozostać w tym miejscu i ruszyłem powoli cisząc się ciepłem, które osiadło na mym ciele. W pewnej chwili dostrzegłem coś przykrytego nieznacznie kamieniami porozrzucanymi tu i tam. Najwidoczniej była to jakaś istota, która uważnie obserwowała moje ruchy.

<Anon?>

czwartek, 28 czerwca 2018

Od Mavericka CD Shu


Przyjrzałem się uważnie mojemu rozmówcy, tak aby tego nie zauważył. Nie było to zresztą trudne, ponieważ większą powierzchnię moich oczu zakrywał kapelusz. Zauważyłem, że odwrócił lekko głowę, przez co cień zakrył mu twarz i zacisnął pięści. Zmarszczyłem delikatnie brwi, ale poza tym nie uczyniłem żadnego ruchu mogącego świadczyć o mojej nieufności czy też zaintrygowania. Lata udawania normalnego człowieka przed ludźmi, ukrywania się przed zabójczymi mackami naukowców, wiecznej niepewności co do jutrzejszego dnia, obracania się wśród zdrajców i przekupnych przyjaciół, tracenia członków mojej drugiej rodziny, a wreszcie miesiące spędzone w czterech białych ścianach, które opuszczałem tylko na tak zwane ,,badania" wyostrzyły moje ludzkie, a także wilcze zmysły i sprawiły, że przy pierwszych spotkaniach nieufność i ostrożność wychodziły na pierwszy plan, przynajmniej w środku. Teptis nie pomagał i wcale mu się nie dziwiłem. Teraz wyczuwałem jego napięcie w moim ciele, które spowodowało uniesienie włosków na rękach. Zapewne zjeżył sierść. Do licha, opanuj się. Nie mój interes wiedzieć dlaczego wykonał takie ruchy, był miły, a przynajmniej sprawiał takie wrażenie, więc postanowiłem odpowiedzieć mu tym samym i nie ukazywać wątpliwości.
Skrzywiłem się delikatnie słysząc jego pytanie, ponieważ do głowy napłynęły mi obrazy, które spędziły mi sen z oczu przez dość dłuższy czas. Zaraz jednak rzuciłem je w głąb i podeptałem, a Tep rzucił się na nie, zatopił w nich swoje kły i poharatał pazurami. Dobra, żartuję. Tylko to sobie wyobraziłem.
-Owszem, można tak powiedzieć. Owo coś nie daje mi spać właściwie każdej nocy.- ostatnie zdanie zabrzmiało jak westchnienie. Byłem potwornie zmęczony wspomnieniami i koszmarami, które wywołali oni. Naukowcy, dręczący mój umysł i ciało przez tyle miesięcy, nie dający spokoju nawet bez możliwości ujrzenia ich wstrętnych twarzy, żeby nie powiedzieć brzydziej. A jednak nie pałałem rządzą zemsty, jedynie pogardą oraz obrzydzeniem, co może i byłoby dla niektórych dziwne, ale nie dla mnie. Teptis myślał podobnie, chociaż zapewne nie odmówiłby przyjemności zatopienia pazurów w czyimś ciele, chyba, że bym go powstrzymał.
-A mogę wiedzieć czym jest to coś?- machnąłem ręką jakby nie było to warte rozmowy, ale zdobyłem się na odpowiedź wypowiedzianą spokojnym, opanowanym tonem.
-Wspomnienia.- Shu zmarszczył brwi i błagałem w myślach aby nie zapytał o szczegóły. Całe szczęście najwidoczniej nie zamierzał się w to zagłębiać za co byłem mu szczerze wdzięczny. Zapadła całkiem przyjemna cisza przerywana jedynie odgłosem fal wyrzucanych na brzeg i ptaków siedzących wśród drzew. Nie wiedziałem i nie obchodziło mnie to czy go to nie interesowało czy też zostawił ten temat nie chcąc wchodzić w moją przeszłość. Nie zmieniało to faktu, że nie będę musiał znów cofnąć się w moją historię, więc po chwili wahania zdjąłem kapelusz z głowy.
-Dziękuję.- rzuciłem łapiąc palcami za rondo. Uniósł brew bez wyraźnych emocji na twarzy, ale nie dopowiadałem dlaczego, ponieważ czułem, że zrozumiał o co mi chodzi. Skinął ledwie widocznie głową.
-Skoro powiedziałem ci mój powód bycia na nogach w nocy, mógłbym poznać twój?- zapytałem patrząc na niego kątem oka, ponieważ chwilę wcześniej obróciłem głowę ku księżycowi.- Oczywiście o ile chcesz się nim ze mną podzielić.

<Shu?>

Od Coeli - c.d. Rohusayego ,,Przybycie na Wyspę"


Pochyliłam lekko głową w odpowiedzi i oświadczyłam, wskazując lewą ręką heroinę zajętą akurat zapamiętałym głaskaniem swej towarzyszki prawdopodobnie w poczuciu pewnej dawki niepewności spowodowanej przez obecną sytuację:
- Z przyjemnością pragnę Wam przedstawić córkę egipskiego urzędnika i samej bogini Tefnut imieniem Alvheid, która niestety jest niemową.
- Miło mi poznać. - odparł sfinks nieznacznie uginając przed nią łapy w geście oddania. - Moim partnerem, jak już zapewne się domyślasz, jest Alharis. 
- Uściślając jestem również synem Lerestrusa i Fisticjany, rządzących przed laty królestwem Wiatru i Chmur oraz bratem obecnego króla panującego nad Darmą, Świetlnego Niterlatesa, - dodał dumnie smok.
Widząc, że mimo wcześniejszych zapewnień sfinksa wciąż nie za bardzo mu ufam, czego najlepszym dowodem był fakt, że gdy tylko wylądował, wycofywałam się aż do momentu, gdy nie oparłam się plecami o bezpieczną ścianę swej mieszkalnej muszli i przez cały czas podświadomie trzymałam dłoń na puginale z ukrytym w nim sztyletem, wydmuchał mały, ledwie widoczny dymek i, przymknąwszy nieznacznie oczy, oświadczył z kulturą godną dobrze wychowanego dżentelmena:
- Mogę pannę zapewnić, że przybywam w pokoju, więc broń nie będzie nam podczas tego spotkania potrzebna.
Nim zdążyłam wyrzucić z siebie swoją stałą odpowiedź dotyczącą faktu, że sama wolę o tym decydować, na gałęzi nad moją głową z głośnym skrzeczeniem wylądował wojownik zbrojny, a niedługo potem wyłonił się zza niego jego właściciel.
- Przepraszam, że tak późno, ale miałem pewne kłopoty ze zregenerowaniem odpowiedniej ilości energii, aby tu przybyć w wyznaczonym czasie po tym, jak naukowcy o mało co nie nakryli mnie na przeprowadzaniu zwiadów w pobliżu budynku, w którym przebywają wszystkie istoty dopiero co sprowadzone do tego więzienia i byłem zmuszony przybrać ludzkie wcielenie oraz zmienić swoje DNA. 
- I tak jesteśmy jeszcze zmuszeni czekać na Shavi'ego. - uspokoiłam go.

<Alharis/Rohusaya ?>

środa, 27 czerwca 2018

Od Rohusayego CD Coeli ,,Przybycie na wyspę"


Do umówionego spotkania pozostało jeszcze półtorej godziny, więc postanowiłem udać się do Alharisa aby zaprowadzić go na nie i przedstawić innym członkom naszego tajnego ugrupowania. Zastanawiałem się czy i ja poznam na nim kolejną istotę skorą do przeciwstawienia się ludziom, którzy bez zgody wtargnęli siłą w jej życie i wyrzucili ją z bliskich stron, a także czy zaakceptują smoka i przyjmą jego pomoc. Dzięki spędzonemu z nimi czasowi mogłem być tego prawie pewny, ale wątpliwości czaiły się głęboko pochowane na dnie umysłu. Postanowiłem jednak nie roztrząsać tej sprawy tylko zająć się rzeczami ważniejszymi.
Rozpostarłem skrzydła, a na mojej twarzy pojawił się cień uśmiechu spowodowany przyjemnym uczuciem zagarnięcia nimi dużej ilości powietrza i poczucia miotającego piórami ciepłego wiatru. Stałem tak ze cztery sekundy, po czym skoczyłem rozpoczynając krótki bieg poprzedzający wzniesienie się w powietrze. Odbiłem się mocno od ziemi, machnąłem skrzydłami nie czując ziemi pod łapami i zwiększałem powoli wysokość aż w końcu spojrzałem w dół widząc drzewa w postaci małych zielonych punktów. Skierowałem się nad Krainę Wiecznego Rozkwitu mając w pamięci przebytą parę dni wcześniej drogę. Po parudziesięciu minutach daleko pode mną zaczęła królować ciemna zieleń nie opuszczająca ziemi aż po horyzont. W oddali wodospad rzucał spienioną wodę pod swoje stopy przy wtórze ogromnego huku, który z łatwością mogłem sobie wyobrazić, ponieważ z tak dużej odległości nie było szans na usłyszenie prawdziwego dźwięku. W miarę przybliżania się do niego zaczął on do mnie dochodzić coraz głośniej, a kiedy znalazłem się nad wodospadem trudno było usłyszeć własne myśli. Skręciłem w lewo stopniowo oddalając się i obniżając wysokość. Po chwili prawie dotykałem łapami rozłożystych koron prastarych drzew. Wypatrywałem jaskini będącej tymczasowym schronieniem smoka tak mocno, że oczy delikatnie zaczęły dawać znać o swoim zmęczeniu, lecz widziałem, że jeśli chce się znaleźć tę doskonale ukrytą wśród roślin kryjówkę trzeba dokładnie wypatrywać. Opłaciło mi się to, bo po zaledwie paru minutach dostrzegłem wejście i wleciałem przez nie odrobinę zwalniając i lądując bez najmniejszego dźwięku. Alharis z gracją podpełzną ku mnie niczym duży wąż i cofnął szyję przekrzywiając głowę. Zmniejszył się do najmniejszej możliwej postaci, ale i w niej wyglądał na całkiem sporego.
-Witaj, Rohusayo.- skinąłem na powitanie i machnąłem ogonem.
-Nadchodzi czas spotkania, Alharisie. Przyszedłem aby cię na nie zaprowadzić.
-Więc prowadź.- odwróciłem się i dzięki skrzydłom i długim susom wydostałem się na zewnątrz. Smok sunął po kamieniach, bez najmniejszego problemu nadążając za mną. Wzniosłem się w powietrze i skierowałem w stronę miejsca, w którym za parędziesiąt minut wszyscy się spotkamy. Nie oglądałem się na Alharisa, czułem za sobą jego obecność i orzeźwiający zapach jakichś nieznanych mi kwiatów, który zawsze go otaczał. Czasem doleciał mnie jakiś delikatny szept, taki jak przy naszym pierwszym spotkaniu, jednak nie miałem pojęcia czy to Alharis przemawia w tym nieznanym mi języku, czy też może sam wiatr? A może i on i smok prowadzili ze sobą rozmowę mając pewność, że nikt oprócz nich nie zrozumie sensu wymawianych słów? Po za tym na plecach wyczuwałem to dziwne połączenie gorącego wiatru z zimnym, raz po raz ustępującym sobie wzajemnie miejsca, które poznałem przy pierwszym spotkaniu z towarzyszącym mi smokiem. Teraz byłem niemal pewien, że moje wcześniejsze pytania miały w sobie jakiś sens.
Na tych myślach zeszła mi droga. Kiedy nagle opuściły moją głowę zostawiając jedynie rzeczywistość ujrzałem pod sobą ciemno żółty piasek Dzikiej Plaży i falujące przede mną granatowe morze. Dopiero teraz obejrzałem się za siebie. Smok jakby płynął w powietrzu tworząc swoim ciałem ruchy przypominające jakiś posuwiasty taniec. Wpatrywał się w coś pod nami przewiercając obiekt obserwacji uważnym, poważnym spojrzeniem. A raczej obiekty, które okazały się Coelą i jakąś nieznajomą dziewczyną, któej nigdy wcześniej nie spotkałem, lecz miałem wrażenie jakbym już ją widział. Zapewne w przeczytanych przeze mnie aktach w ukrytym pomieszczeniu. Po za nimi nie było jeszcze nikogo.
Obniżyłem lot i po chwili wylądowałem unosząc w górę piasek. Parę sekund po mnie na ziemi osiadł smok, niezwykle delikatnie jak na jego ciało. Podszedłem do Coeli, która chwilę wpatrywała się w wyprostowanego Alharisa, po czym przeniosła spojrzenie na mnie i uśmiechnęła się lekko.
-Witaj.- powiedziałem i przez parę sekund obserwowałem jej towarzyszkę stojącą parę kroków za nią.- Myślę, że nadszedł czas na zawarcie nowych znajomości.

<Coela/ Alvheid/ Shavi/ Enrique?>

Odjeście

Z przykrością pragnę poinformować, że Vladimir odchodzi z naszego grona z powodu decyzji jego właścicielki.

https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjWn2SJhjczcvLG3WfL9om5WwXgOgBCBwkJ_hyphenhyphenlRpz4gHDZ6Mrpy10jZKsoDw7EbO2qUDx83ixW2Qqw_KpNYOWpGF7mGpw1rKr_CTTyprKXnBfDfJuIYGRMM9upvCJfIns6wX731J3-jBZ2/s1600/e885e55c18681a4ae06c835015d18e3b-gray-eyes-yellow-eyes.jpg

poniedziałek, 25 czerwca 2018

Od Vaessarii

Przechodząc przez las postanowiłam, że udam się na Klif Wolności. To miejsce wydało mi się odpowiednie, aby trochę pomyśleć. Szłam wydeptaną przez innych mieszkańców wyspy drogą podziwiając otaczającą mnie naturę. Po paru minutach byłam na miejscu. Usiadłam na brzegu i patrzyłam jak moje nogi wiszą nad ogromną przepaścią. To miejsce pozwalało na chwilę odpoczynku. Widoki były niesamowite, na horyzoncie były zarysy innych wysp, a na niebie latały białe mewy. Jedne spadały w dół, aby złowić jakąś rybę, a inne zwyczajnie latały między chmurami. Po chwili namysłu spróbowałam przejąć na moment jakąkolwiek moc. W pewnym momencie poczułam jakąś ciemną aurę. Natychmiast wstałam i zaczęłam się rozglądać dookoła siebie, lecz nic nie znalazłam. Zamknęłam oczy i postanowiłam iść w kierunku tej mrocznej aury. Mijając przeróżne drzewa i krzewy coraz mocniej ją wyczuwałam. Zaniepokoiło mnie to, ponieważ nigdy nie czułam, aż tak silnej i ciemnej aury. Gdy byłam wystarczająco blisko, weszłam w gęstsze krzaki i obserwowałam. Po chwili zaczęła się zbliżać postać będąca jej właścicielem. Był to młody mężczyzna o kruczoczarnych włosach. Spróbowałam przejąć na chwilę jego moce, ale ku mojemu zdziwieniu się nie dało. Po drodze napotkałam jakąś niewidzialną barierę, która nie pozwalała na ich przybranie. Teraz, on naprawdę zaczął wzbudzać we mnie wewnętrzny niepokój. Postanowiłam przesunąć się trochę bliżej i niechcący złamałam gałąź, a chłopak natychmiast odwrócił się w moją stronę.

<Vladimir?>

poniedziałek, 18 czerwca 2018

Od Anon

Spadnie z nieba jest przyjemne, czujesz na skórze ten przyjemny podmuch wiatru, otacza cię i łaskocze. Można też ujrzeć tak wiele.. Jest tu tak wiele miejsc. Z nieba są takie małe, jednak gdy zbliżasz się coraz bliżej ziemi.. Cała ta grawitacja cię ściąga, jednak ja tylko się uśmiecham i czekam.. Ta adrenalina, obawy, szybkie bicie serca. Śmierć jest tak blisko. Zamknęłam oczy, a gdy poczułam woń morskiej fali, rozłożyłam skrzydła, mogłam się przejrzeć oraz przejść po niej, nawet się nie zamoczyłam.
Zatoka Magicznej Łuny jest taka cudowna. Pomachałam do swojej przyjaciółki, po czym poleciałam ku zorzy polarnej. Zawsze próbuę jej dotknąć, może kiedyś nauczę się ją tworzyć. To byłoby coś, moja własna zorza tylko dla mnie i jej. Znudzona, wróciłam do odbicia. Powoli w nie weszłam.
Na nowo wynurzyłam się w Tęczowej Rzece. Położyłam się na plecach i zaczęłam patrzeć na niebo oraz ruszać dłońmi. W pewnym momencie na niebie pojawiło się coś na kształt smoko-węża albo też coś podobnego.
Podpłynęłam do brzegu i wyszłam z wody, aby po chwili usiąść na kamieniu. Lubię cieszyć się słońcem i ciepłem.
Zamknęłam oczy, jednak gdy ktoś mi przysłonił słońce, ruszyłam się, aby zobaczyć co to takiego. Gdy weszłam wyżej, dostrzegłam coś podobnego do smoka i węża. Coś robił, nie był sam.

<Alharis?>

Od Shu CD Mavericka


Osoba, jaka zjawiła się na plaży, nie była mi znana. W sumie, o takie wrażenie bardzo łatwo w tym miejscu, gdyż oprócz pewnego demona, nie miałem możliwości zamienić z kimkolwiek słowa. To była w dużej części moja wina, ponieważ zamykałem się ostatnimi czasy w swoim domu i planowałem z duchami bunt. Typowy wieczór. Z tego powodu, pchany zarówno ciekawością jak i chęcią lepszego poznania potencjalnego przeciwnika, przebiegłem spojrzeniem od stóp mężczyzna aż po czubek jego głowy. Twarzy nie widziałem dokładnie, ponieważ zakrywał ją zazdrośnie przed światem zewnętrznym za pomocą kapelusza. Pomyślałem przelotnie, że sam powinienem również zasłonić swe oblicze, lecz odrzuciłem ten pomysł momentalnie. Nie będę przecież robił z siebie błazna, czyż nie?
Całkiem wysoki nieznajomy przywdział płaszcz, który, o losie, tak bardzo przypominał mi o dawnych czasach. Sam nie wiedziałem dlaczego. Jedynie jakieś zamglone, umykające wspomnienie o powrocie ojca do domu z długiej podróży zalśniło w podświadomości, aby w mgnieniu oka zniknąć po raz kolejny. Uznałem, że nie będę na siłę szukać przyczyny takiego stanu rzeczy. To nie czas ani miejsce na przemyślenia. Muszę się skupić. Muszę być czujny i pilnować, czy wszystko jest pod kontrolą. Nie żebym uważał, że ktoś na tej wyspie miałby w planach zaatakować nas w środku nocy. To raczej mój odruch, którego nie jestem w stanie się wyzbyć. I prawdopodobnie nigdy nie zniknie, patrząc przez pryzmat minionych zdarzeń. Objąłem się ukradkiem za ramiona, patrząc, jak przybysz chwyta się za brzeg kapelusza gestem godnym gentlemana.
— Widzę, że nie tylko mnie noc jest przyjacielem. Nazywam się Maverick.
— Nie tyle przyjacielem, co sojusznikiem — Zaśmiałem się krótko, bez krzty wesołości w głosie — Shu. Miło poznać.
Wsunąłem kopertę do kieszeni płaszcza, po czym odgarnąłem z czoła niesforne kosmyki. Całym swoim ciałem próbowałem pokazać, że jestem zrelaksowany i nie mam nic do ukrycia. Uznałem to za dobrą decyzję. Nie zależało mi przecież na tym, żeby nagle cała wyspa dowiedziała się, że mam układ z naszymi ciemiężycielami. Bo gdyby tak się stało, zapewne morale więźniów spadłyby jeszcze bardziej, a mnie samego czekałaby wycieczka w jedną stronę na stos. Widziałem w starych księgach drzeworyty, przedstawiające płonące kobiety, uznawane za czarownice w czasach średnich. A to nie był zbyt przyjemny dla oka widok. Doświadczenie palenia się żywcem, jak zgaduję, również nie było marzeniem żadnej z ofiar. Zamilkłem na dłuższą chwilę, w tym czasie odsuwając się od Mavericka, chcąc dać mu wolną rękę i wybór. Nie będę go przecież zatrzymywał. Zapewne ma jakiś powód, dlaczego o tak później godzinie opuścił swoje lokum. Może ma jakąś sprawę do załatwienia. Nie wiem. Nie chcę zbyt bardzo skupiać się na takich trywialnych szczegółach, kiedy to mam własne, większe zmartwienia na głowie. Jednym z nich jest głód, szarpiący trzewia i ściskający gardło. Przypominając sobie o własnym, potwornym wręcz wyglądzie w chwilach niskiego poziomu pożywienia, odwróciłem twarz w przeciwną stronę, niż padało światło księżyca. Zacisnąłem dłonie w pięści, próbując opanować się. Musiałem czymś zająć myśli, nawet nic nie znaczącą rozmową. A w tym przypadku, osoba tajemniczego mężczyzny, który nagle wyszedł z lasu, była jak ulał.
— Dlaczego nie śpisz? Czy jest coś, co trapi twoją duszę, że potrzebujesz odetchnąć na łonie natury? Wybacz mą bezpośredniość — Zdobyłem się na delikatne zerknięcie na rozmówcę — Aczkolwiek ta sprawa nurtuje mnie.

< Maverick? Przepraszam, że trochę krótkie i mało towarzysza ~ >

niedziela, 17 czerwca 2018

Od Mavericka CD Shu


Obudziłem się na podłodze, a kiedy zamiast ujrzenia ludzkich kończyn zobaczyłem długie, otoczone gęstą, brązową sierścią łapy westchnąłem ciężko i przemieniłem się w człowieka. Znowu miałem koszmary, a Teptis doskonale wiedział jaki wywierają na mnie wpływ, więc bez mojej zgody zmienił mnie w swoją wilczą postać aby uchronić mnie w pewien sposób przed zmęczeniem. Mimo to i tak czułem się jak przeżuta trawa, bo przez ostatnie noce działo się to samo. Przeciągnąłem się i przeczesałem dłonią włosy rzucając spojrzeniem w stronę okna, za którym kryła się nieprzejednana ciemność nocy i podchodząc do lustra. W odbiciu widniał zgarbiony, rozczochrany facet o przekrwionych złotych oczach, co naprawdę wyglądało dziwnie, który bezczelnie wpatrywał się w swój pierwowzór. Gdybym zobaczył takiego gościa na ulicy omijałbym go szerokim łukiem pomyślałem trąc oko, po czym odwróciłem się i powlokłem w stronę, gdzie jak wydawało się mojemu zaspanemu umysłowi, była łazienka, a więc kran i woda, która mogła zmyć moje otępienie. Po drodze złapałem leżące na stole ubrania i długi, ciemno-brązowy płaszcz, który jakimś cudem znalazł się ze mną na tej przeżartej przez niegodziwość wyspie. Był jedyną pamiątką po moim dawnym życiu; pistolet zabrali już dawno, tak samo nóż, a wspomnienia z dawnych, lepszych dni zostały rzucone w kąt przez nowe, znacznie okropniejsze, rzadko kiedy pozwalające tamtym wyjść na pierwszy plan.
Kiedy wyszedłem z łazienki, już ubrany i gotowy do opuszczenia schronienia, przypominałem zupełnie inną osobę. No, może oprócz tych złotych oczu poprzeplatanych czerwonymi nitkami i worów pod nimi. Na to jednak nic nie mogłem poradzić. Chwyciłem oparty o ścianę miecz, który znalazłem w jaskini, w której się rehabilitowałem stwierdzając, że jest zadziwiająco dobrej roboty, po czym włożyłem go do pochwy u pasa i ukryłem pod płaszczem. Na głowę włożyłem kapelusz o szerokim rondzie, który skutecznie osłonił moje oczy przed możliwym wzrokiem obcych istot, lecz dawał mi nie najgorsze pole widzenia i otworzyłem drzwi. Od razu pchnął mnie silny podmuch, jakby chcąc wcisnąć mnie z powrotem do środka, lecz nie przejąłem się nim i postąpiłem krok na przód zamykając drzwi za sobą. Przebiegłem pobieżnie wzrokiem po ziemi pode mną szukając smukłej sylwetki Awrasa, jednak nigdzie go nie dostrzegłem. Założyłem, że włóczył się gdzieś po lesie lub polował. Zszedłem na dół czując jak płaszcz raz łopocze w powietrzu, a raz wali mnie wściekle w plecy. Wokół panował mrok, zasnuwając oczy swoimi długimi czarnymi włosami. Księżyc dziś nie zaszczycił firmamentu swoją lśniącą obecnością, więc pozostawione same sobie gwiazdy z siły płonącego w nich światła próbowały utrzymać jaką taką widoczność, lecz z mizernym skutkiem. Moje oczy przystosowane były do takich warunków, a mój mózg jakby otworzył się na nocny świat, zazwyczaj zaćmiony słonecznym światłem dnia. Miałem zamiar przejść się aby posegregować i poukładać myśli do odpowiednich półek, inaczej rano byłbym całkowitym wrakiem i nawet Awras nie wyciągnąłby mnie z łóżka, mimo użycia siły. Na myśl o moim towarzyszu przyszedł mi na myśl Teptis. Czy wypuścić go na zewnątrz aby także cieszył ślepia mrokiem nocy? Już miałem zmienić się w jego postać, gdy do mojego nosa dotarł obcy zapach dochodzący zza drzew. Zastygłem w bezruchu, po czym stwierdziłem, że muszę w końcu zobaczyć innych więźniów tej wyspy inaczej zgniłbym w samotności. Oczywiście sądziłem, że obcy raczej nie będzie zadowolony z mojego przybycia, ale machnąłem na to ręką. Najwyżej mnie zaatakuje albo zażąda odejścia, co pewnie bym zrobił, jako, że chciałem przeczyścić myśli. Ale będzie na to jeszcze czas. Tak myśląc ruszyłem dalej nie starając się zbytnio ukrywać mojej obecności. Wyszedłem na drogę prowadzącą na plażę, a słabe światło od razu zalało moją sylwetkę. Zbliżyłem się widząc postać nieznajomego, który wyglądał jakby na mnie czekał. Kiedy podszedłem na odległość paru metrów, zmarszczył brwi jakby myślał, że jestem kimś innym i zaczął mi się przyglądać, a ja odpowiedziałem tym samym. Parę chwil staliśmy bez ruchu i w ciszy jedynie wymieniając między sobą spojrzenia. Potem, nadal nieufny chodź tego nie okazywałem, podniosłem rękę dotykając ronda kapelusza, po czym rzekłem:
-Widzę, że nie tylko mnie noc jest przyjacielem. Nazywam się Maverick.

<Shu? Wybacz, że nie wprowadziłam za dużo szczegółów ich spotkania, ale byłoby długo...>

Profil towarzysza- wilk szary Awras


Imię: Awras.
Płeć: Basior.
Gatunek: Wilk szary.
Krótka historia: Żyłem w niewielkiej watasze, w której się wychowałem. Kiedy osiągnąłem dorosłość zostałem złapany, uśpiony i przetransportowany na tę wyspę. Z braku innych rozwiązań musiałem żyć tutaj, samotnie, ponieważ byłem pierwszym wilkiem przewiezionym do tego więzienia. Po paru miesiącach włóczenia się w cieniu, na drodze stanął mi inny przedstawiciel mojego gatunku, większy i silniejszy, o lśniących, złotych ślepiach. Niemal natychmiast przemienił się w człowieka i przemówiłem do mnie w moim umyśle. W pierwszej chwili chciałem pokazać mu kły, ale zrezygnowałem od razu. Poczułem z nim jakąś szczególną więź, a także siłę i pewność bijącą od niego, więc postanowiłem towarzyszyć mu w dalszym życiu na tej wyspie.
Właściciel: Maverick

Dziewiąty mieszkaniec- Goszczący Maverick

Na wyspę został przewieziony kolejny zmuszony tu do życia mieszkaniec- Maverick, dzielący ciało i ducha z legendarnym wilkiem- Teptisem. Naukowcy przydzielili mu stanowisko lekarza, z racji jego umiejętności w uzdrawianiu innych.


Powitajmy go z szacunkiem należnym komuś, kto już niejedno w życiu widział i niejedno w życiu przeżył.

Profil Goszczącego- Maverick

Największą chlubą nie jest to, aby się nie potknąć, ale to aby po każdym upadku dźwignąć się na nogi.
Przysłowie chińskie

 

 Imię: Maverick, jednak dawni przyjaciele wołali na niego Maver, a także Mav. Bardziej znany jako Gwes. 
Także Teptis, lecz tym imieniem nie należy nazywać jego, lecz dzielącego z nim ciało legendarnego wilka.
Płeć: Mężczyzna.
Wiek: Maverick- 54 lata. Teptis- 370.
Gatunek: Legendarny/ normalny, ludzki.
Rasa: Tacy jak on nazywali siebie Goszczącymi. 
Stanowisko: Naukowcy dali mu stanowisko lekarza, które przyjął nie ze względu na przymus, ale potrzebę leczenia zadanego bólu. 
Tatuaż:
Charakter: Jako dziecko Maverick był wiecznie roześmiany i ciągle bujający w obłokach. Po stracie rodziców zamknął się w sobie, mało z kim rozmawiał i w szkole zawsze podpierał ściany w samotności obserwując uważnie całe otoczenie. 
Po dołączeniu do Grupy powoli zaczął otwierać się na nowo, chodź na początku był wielkim mrukiem i rzadko kiedy rozmawiał z kimś z własnej woli. Oczywiście oprócz Davida. Z biegiem miesięcy jego powłoka malała i w końcu porzucił swoje wilcze nastawienie do ludzi, a na wierzch wyszedł jego rzadki, bo rzadki, ale prawdziwy uśmiech oraz dość sarkastyczne poczucie humoru. Jego nowa rodzina zmieniła go na lepsze. Nauczył się z powrotem czerpać zadowolenie z towarzystwa i z rozmowy, jednak nadal nie ufał obcym i odnosił się do nich chłodno oraz z rezerwą, a na jego twarzy przez większość czasu malowała się kamienna powaga.
Po przewiezieniu go tutaj przez naukowców jego psychika była w dość złym stanie, nie mówiąc już o zdrowiu fizycznym. Był kompletnie wykończony i pozbawiony optymistycznego spojrzenia na swoją przyszłość. Teptis ledwo żył, więc zamilkł aby odnaleźć utracone siły i energię. Maverickowi było przez to jeszcze ciężej, nie mając wsparcia w wilku, ale wiedział, że jest to niezbędne. Inaczej jego druga połowa duszy zniknie na zawsze pozostawiając jedynie pustkę. Zaszył się w jakiejś dziurze w głębi lasu i próbował znaleźć spokój i motywację. I znalazł. Jakoś wyswobodził się z czarnej otchłani i postanowił żyć dalej, chociaż wiedział, że nie będzie mu łatwo. Zaczął wracać do zdrowia, siły mu wracały, a z nimi jego ukryta przez lata prawdziwa osobowość, którą odkrył po dołączeniu do Grupy. Jego nieufność przy pierwszych spotkaniach jeszcze wzrosła, a uśmiech rzadko zastępował powagę, ale powróciła pewność siebie i opanowanie, które pomogło mu zachować zimną krew w niejednej trudnej sytuacji. Ośli upór i żelazna determinacja nie opuściły go nawet w niewoli, zdawały się wtedy tylko wzrastać z każdym kolejnym dniem, co naprawdę denerwowało naukowców, a jego w pewien sposób satysfakcjonowało. Nauczył się doskonale ukrywać ból, a także wszelkie emocje aby nie dawać wrogom radości. 
Potem powrócił Teptis, taki jak dawniej. Mav od razu zauważył jego powrót, wyczuwając w sobie pewną dzikość wilka i jego silną potrzebę wolności. To, co łączy ich obu najbardziej to to, że razem przeszli naprawdę wiele i już mało co zdoła ich zaskoczyć, a co dopiero przestraszyć. Mało obchodzi ich własne bezpieczeństwo w sprawach, które uważają za ważniejsze.
Mav nie cierpi zabijać, stara się jedynie ranić nawet jeśli przybierze postać wilka, robi to tylko w ostateczności, z braku innej drogi. Stara się pomagać innym w miarę możliwości. Jeśli już obdarzy zaufaniem, będzie przyjacielem do śmierci.
Po za tym sprawa z nim jest taka: im bardziej ktoś chce go zrzucić w przepaść tym mocniej trzyma się krawędzi. Jeśli ktoś chce się go pozbyć, powróci z jeszcze większą zaciekłością i determinacją. Jeżeli ktoś chce go złamać, będzie jeszcze bardziej nieustępliwy i niezależny. Taki po prostu jest. Niestety to, co przeżył pozostawiło w nim dużą zabliźnioną ranę, która jednak raz po raz otwiera się wypuszczając okropne wspomnienia, najczęściej podczas snu. Zdarzają mu się więc nieprzespane noce i długie chwile zamyślenia odkrywające cisnący się ze spojrzenia ból i zmęczenie.  Dotąd jeszcze nikomu nie udało się uzyskać szczegółów dotyczących jego uwięzienia i zapewne nieprędko ktokolwiek się dowie.
Łatwo jest go zirytować, co ujawnia się zazwyczaj warknięciem, lecz od dawna nikt nie widział jego prawdziwego gniewu. Po za tym jest dość niecierpliwy i zdarza mu się rzucić jakieś drobne złośliwości na temat innych, oczywiście wiedząc, że danej osobie to nie zaszkodzi w żaden sposób.
Cechy fizyczne: Jako człowiek Maverick jest dosyć szczupły, ale umięśniony dzięki szkoleniu i wszystkich misjach, w których uczestniczył. Umie naprawdę szybko biegać i jest całkiem zwinny, co zawdzięcza Teptisowi. Ponadto ma szybki refleks, zwłaszcza nocą, za to w dzień może mieć problemy ze skupieniem. Z utęsknieniem wspomina czasy wypraw, kiedy to z pełną prędkością biegł po dachach z przyjaciółmi przeskakując między budynkami, przemykając w mroku jak cień. Przez większość czasu ma się dobrze, jednak czasami dopada go ogromny ból pojedynczych części ciała lub wszystkich razem spowodowany dawnymi, tak zwanymi ,,badaniami". Jak się dobrze mu przyjrzeć, to można dostrzec ukryte blizny na jego ciele. Jego silną stroną są podchody, wprost je uwielbia. Może przez wilczą część jego charakteru? Nie wiadomo. Całkiem dobrze radzi sobie także ze wspinaczką po drzewach i walką przy użyciu miecza bądź pistoletu, a także kłów i pazurów. 
Jako wilk ma grubą, brązową sierść koloru włosów Gwesa i jest większy od innych przedstawicieli swojego gatunku.
W obu postaciach ma piękne, złote oczy, w których kryje się dobrze ukryty ból, stalowa pewność oraz kamienny spokój .
Moce:
*Częścią jego istoty jest wilk, potrafi się więc w niego zamieniać.
*Wyczuwa emocje innych ludzi, przewiduje kłamstwa i dwulicowość.
*Potrafi teleportować siebie, a także inne osoby.
*Wilki i inne psowate wyczuwają w nim przywódcę, dlatego są mu posłuszne. Rozumie ich mowę także w ludzkiej postaci.
*Jego oczy mają niezwykłą siłę, długo nie da się w nie wpatrywać bez spuszczenia wzroku. Jeśli jednak Maver będzie z kimś walczył, może zmusić do zatrzymania na jego oczach spojrzenia. Wtedy umie zahipnotyzować, uśpić bądź wpędzić przeciwnika do nieistniejącej złotej klatki w jego własnym umyśle, z której może go wydobyć tylko on sam.
*Ulecza rany innych, ale swoich nie może. Bardziej poważne wymagają od niego większej energii.
Partnerka: Może kiedyś...
Rodzina:
Matka: Mavis
Ojciec: Stan
Kraj pochodzenia: Maverick pochodzi z Ziemi, Teptis powstał z gwiazd.
Zainteresowania: Mavericka interesuje całkiem sporo rzeczy, między innymi życie po zmroku i podróże. Zazwyczaj łączy je w jedno i nocami wędruje, obserwując ukryte wśród ciemności stworzenia, których oczy nie przywykły do słońca. Dużą przyjemność sprawia mu również widok dochodzących do zdrowia istot i uśmierzanie ich bólu. Po za tym naprawdę lubi doprowadzać do szewskiej pasji swoich wrogów (czyt: naukowców).
Pozamagiczne umiejętności: Nasz kochany chłopak dobrze radzi sobie z używaniem języka. Potrafi wygrywać kłótnie, zatkać przeciwnika ripostą czy jakimś trafnym spostrzeżeniem lub po prostu przegadać. Zazwyczaj jednak podczas jakiegoś bezsensownego sporu unosi tylko brew z rozbawieniem, a w razie większych problemów może zamknąć komuś usta samym spojrzeniem. Ponadto ma głowę do przewidywania zasadzek, przejrzenia intryg i wymyślania chytrych planów.
Historia: Wszystko zaczęło się od gigantycznego pożaru, który pożarł mój stary dom, a także odebrał życie moim rodzicom. Ja na pewno podzieliłbym ich los, gdyby nie Teptis, który właśnie wtedy ujawnił się po raz pierwszy. To dzięki jego silnym i długim łapom udało mi się wydostać z płonącego budynku w ostatnim momencie. Niestety, dla moich rodziców czas ten przeminął dawno, więc nie miałem już jak ich ratować. Przygarnął mnie wuj, który miał mnie głęboko gdzieś i miałem wrażenie jakby nie zdawał sobie sprawy z tego, że w swoim domu mieszka ktoś jeszcze, ale mam dla niego jakąś wdzięczność- zapewniał mi dach nad głową i jedzenie. Nikomu nie powiedziałem o żyjącym we mnie, głęboko ukrytym wilku, ale nocami trenowałem pod jego postacią. Nikt nie odkrył mojego sekretu.
Żyłem w tym domu parę długich lat, ucząc się i trenując umiejętności Teptisa. Tak go nazwałem, a kiedy spytałem o zgodę, udzielił jej z niejakim zadowoleniem. W końcu osiągnąłem pełnoletność, wyprowadziłem się z domu wuja i rozpocząłem nowy etap w moim życiu, które toczyło się dalej normalnym trybem.
Pewnego dnia wprowadził się do mnie współlokator, jako, że wynajmowałem mieszkanie. Przyjąłem go uprzejmie i  po miesiącach staliśmy się zupełnie jak bracia. Nie powiedziałem mu jeszcze o wilku, ale zamierzałem zrobić to już od pewnego czasu, czekałem tylko na okazję. Mimo, że tego nie planowałem dowiedział się wcześniej. Miałem właśnie wybiec w miasto w mojej drugiej postaci, kiedy do pokoju wszedł David- tak się nazywał. Myślałem, że straci głowę, zacznie krzyczeć, zadzwoni na policję czy do zoo, ale nie. Dowiedziałem się, że jest taki jak ja, że jest Goszczącym, w którym drzemie zaskroniec. Opowiedział mi mnóstwo rzeczy, o których nie miałem pojęcia: o Goszczących, ich umiejętnościach i niebezpieczeństwach czyhających na nich, większych grupach działających na całym świecie i w końcu o tropiących ich bez końca naukowcach, którzy od lat nie dawali im żyć i łapali jak kaczki aby wykonać na nich badania i za wszelką cenę dowiedzieć się w jaki sposób mogą zmieniać się w zwierzęta. Następnego dnia zaprowadził mnie do grupy, która przyjęła mnie jak rodzina, zapewniając ochronę i towarzystwo. Oprócz Davida z nikim się do tamtego czasu nie kumplowałem, ponieważ interakcje z ludźmi były dla mnie sporym wyzwaniem, więc kiedy dołączyłem do grupy byłem z początku zdezorientowany, ale szybko się zaaklimatyzowałem.
Szkolenie ukończyłem z najwyższym wynikiem, jednak nie zaprzestałem ćwiczeń. Zacząłem brać udział w misjach, mających na celu uwalnianie naszych z łapsk naukowców i przeszkadzanie im jak najbardziej się da. Uzyskałem uznanie starszych i moich przyjaciół, powoli zdobywałem doświadczenie. Po dwóch latach, kiedy zabili naszego starego przywódcę, wybrali mnie na jego stanowisko, które przyjąłem z niechęcią. Naukowcy nienawidzili mnie, ponieważ nie dawałem im spokoju, ale nigdy mnie nie złapali. Mówili na mnie Gwes- tak brzmiało moje zastępcze imię używane na misjach, mające na celu ukrycie mojej prawdziwej tożsamości. 
Po kolejnych dwóch latach złapali Davida, mojego najlepszego i najdawniejszego przyjaciela. Znaliśmy się na wylot, nie mogłem im go zostawić jak owcę rzuconą na pożarcie wściekłym psom. Zorganizowałem plan wydobycia go z ich bazy, a wszyscy się z nim zgodzili, ponieważ cała nasza grupa była jak rodzina. Podczas tej akcji złapali mnie naukowcy, ale nie przejmowałem się tym. Wszyscy moi przyjaciele wraz z Davidem byli bezpieczni. 
Przewieźli mnie do ich ukrytego laboratorium i przez 8 miesięcy badali i właściwie torturowali. Prawie wykończyli Teptisa, jednak kiedy już i jego siły były na wyczerpaniu nie wiadomo czemu przestali eksperymentować i dali mi spokój. Potem zostałem przewieziony tutaj, zmęczony i w bólu. Moja psychika była na granicy przepaści, ale jakimś cudem pozbierałem się na nogi i postanowiłem dalej prowadzić mój niecny proceder- być szpilką w tyłkach naukowców.
Inne zdjęcia:
Upomnienia: -
Towarzysz: Awras
Właścicielka: Howrse: Babilon, Doggi: Dalil