piątek, 29 czerwca 2018

Od Alharisa CD Anon

POPRZEDNIE OPOWIADANIE

-A zatem, Rohusayo, jak teraz wygląda Darma? A przynajmniej jak wyglądała przed najazdem naukowców?- spytałem lecącego tuż obok mnie sfinksa, który rzucił mi szybkie spojrzenie, po czym obniżył nieco lot i zamyślił się. Podczas pobytu na wyspie zdążyłem już poczuć przyjacielską więź łączącą mnie ze sfinksem. Spędzałem z nim całkiem dużą ilość czasu, głównie na rozmowach i wspominaniu dawnych, dobrych czasów. Teraz szybowaliśmy leniwie wysoko nad ziemią, dając się ponieść towarzyszącym nam silnym wiatrom i wspominaliśmy naszą ojczyznę. Przyspieszyłem odrobinę i wspiąłem się wyżej wykręcając ciało w serii akrobacji, dając Rohusayemu czas do namysłu i zebrania słów. Czułem się taki wolny jakbym mógł zrobić co zechcę, ale były to tylko złudne emocje. Siedzieliśmy tu wszyscy w klatce, może i złotej, ogromnej, jednak klatka pozostaje klatką i nic tego nie zmieni.
-Nie zmieniła się wiele od waszego wcześniejszego odejścia.- powiedział mój rozmówca, mając na myśli ostatni czas wizyty królewskich smoków na Darmie.- nadal panowała zieleń, o którą troszczyli się wszyscy mieszkańcy planety, Teskariotolis pozostawał bezpieczny i dobrze strzeżony, a Białoocy dalej tworzyli swoje domy z granatowego kamienia, rozmieszczając je wokół Świątyni. Jedyne co się zmieniło to zwiększająca się populacja ptaków, zdziczenie małej części wietrznych węży, które uciekły w głąb lasów i odkrycie nowych gatunków flory i fauny, dotąd ukryte wśród gęstwiny.- pod nami w promieniach słonecznych zajaśniała pieszcząca oczy harmonia barw Tęczowej Rzeki. Bezwiednie zaczęliśmy obniżać lot i po chwili wylądowaliśmy.  
-W jakim stanie są Księgi i Posąg?- zapytałem powoli sunąc po porośniętej małą trawą ziemi.
-Teskariotolisu nie widziałem od wieków, jedyny raz kiedy ujrzały go moje oczy przypadł w dzień złożenia przysięgi. Był wspaniały, nie dopadły go oznaki starości. Co do Ksiąg, leżały złożone w Wielkiej Bibliotece, których wrota rzadko się otwierają, ale wiem, że są w dobrym stanie. A przynajmniej były.- zapadłą ciężka cisza, podczas której pogrążyłem się w myślach. Zaraz jednak odzyskałem dobry humor i trzasnąłem ogonem w powietrzu. Parę dni wcześniej do sterów dorwała się moja bardziej radosna osobowość, która jak dotąd mnie nie opuszczała, więc nie byłem w nastroju do długiego zamartwiania się. Za to sfinks sposępniał i wyglądał jakby nie miał zamiaru dalej rozmawiać. Nie dziwiłem mu się zresztą. 
Spacerowaliśmy w milczeniu patrząc przed siebie. Po pewnym czasie Rohusaya podniósł wzrok na słońce i westchnął.
-Zbliża się godzina rozpoczęcia mej pracy. Muszę wracać.- skinąłem lekko głową i patrzyłem jak rozłożył skrzydła, wzbił się w powietrze i po chwili zniknął z pola widzenia. Postanowiłem jeszcze chwilę pozostać w tym miejscu i ruszyłem powoli cisząc się ciepłem, które osiadło na mym ciele. W pewnej chwili dostrzegłem coś przykrytego nieznacznie kamieniami porozrzucanymi tu i tam. Najwidoczniej była to jakaś istota, która uważnie obserwowała moje ruchy.

<Anon?>

czwartek, 28 czerwca 2018

Od Mavericka CD Shu


Przyjrzałem się uważnie mojemu rozmówcy, tak aby tego nie zauważył. Nie było to zresztą trudne, ponieważ większą powierzchnię moich oczu zakrywał kapelusz. Zauważyłem, że odwrócił lekko głowę, przez co cień zakrył mu twarz i zacisnął pięści. Zmarszczyłem delikatnie brwi, ale poza tym nie uczyniłem żadnego ruchu mogącego świadczyć o mojej nieufności czy też zaintrygowania. Lata udawania normalnego człowieka przed ludźmi, ukrywania się przed zabójczymi mackami naukowców, wiecznej niepewności co do jutrzejszego dnia, obracania się wśród zdrajców i przekupnych przyjaciół, tracenia członków mojej drugiej rodziny, a wreszcie miesiące spędzone w czterech białych ścianach, które opuszczałem tylko na tak zwane ,,badania" wyostrzyły moje ludzkie, a także wilcze zmysły i sprawiły, że przy pierwszych spotkaniach nieufność i ostrożność wychodziły na pierwszy plan, przynajmniej w środku. Teptis nie pomagał i wcale mu się nie dziwiłem. Teraz wyczuwałem jego napięcie w moim ciele, które spowodowało uniesienie włosków na rękach. Zapewne zjeżył sierść. Do licha, opanuj się. Nie mój interes wiedzieć dlaczego wykonał takie ruchy, był miły, a przynajmniej sprawiał takie wrażenie, więc postanowiłem odpowiedzieć mu tym samym i nie ukazywać wątpliwości.
Skrzywiłem się delikatnie słysząc jego pytanie, ponieważ do głowy napłynęły mi obrazy, które spędziły mi sen z oczu przez dość dłuższy czas. Zaraz jednak rzuciłem je w głąb i podeptałem, a Tep rzucił się na nie, zatopił w nich swoje kły i poharatał pazurami. Dobra, żartuję. Tylko to sobie wyobraziłem.
-Owszem, można tak powiedzieć. Owo coś nie daje mi spać właściwie każdej nocy.- ostatnie zdanie zabrzmiało jak westchnienie. Byłem potwornie zmęczony wspomnieniami i koszmarami, które wywołali oni. Naukowcy, dręczący mój umysł i ciało przez tyle miesięcy, nie dający spokoju nawet bez możliwości ujrzenia ich wstrętnych twarzy, żeby nie powiedzieć brzydziej. A jednak nie pałałem rządzą zemsty, jedynie pogardą oraz obrzydzeniem, co może i byłoby dla niektórych dziwne, ale nie dla mnie. Teptis myślał podobnie, chociaż zapewne nie odmówiłby przyjemności zatopienia pazurów w czyimś ciele, chyba, że bym go powstrzymał.
-A mogę wiedzieć czym jest to coś?- machnąłem ręką jakby nie było to warte rozmowy, ale zdobyłem się na odpowiedź wypowiedzianą spokojnym, opanowanym tonem.
-Wspomnienia.- Shu zmarszczył brwi i błagałem w myślach aby nie zapytał o szczegóły. Całe szczęście najwidoczniej nie zamierzał się w to zagłębiać za co byłem mu szczerze wdzięczny. Zapadła całkiem przyjemna cisza przerywana jedynie odgłosem fal wyrzucanych na brzeg i ptaków siedzących wśród drzew. Nie wiedziałem i nie obchodziło mnie to czy go to nie interesowało czy też zostawił ten temat nie chcąc wchodzić w moją przeszłość. Nie zmieniało to faktu, że nie będę musiał znów cofnąć się w moją historię, więc po chwili wahania zdjąłem kapelusz z głowy.
-Dziękuję.- rzuciłem łapiąc palcami za rondo. Uniósł brew bez wyraźnych emocji na twarzy, ale nie dopowiadałem dlaczego, ponieważ czułem, że zrozumiał o co mi chodzi. Skinął ledwie widocznie głową.
-Skoro powiedziałem ci mój powód bycia na nogach w nocy, mógłbym poznać twój?- zapytałem patrząc na niego kątem oka, ponieważ chwilę wcześniej obróciłem głowę ku księżycowi.- Oczywiście o ile chcesz się nim ze mną podzielić.

<Shu?>

Od Coeli - c.d. Rohusayego ,,Przybycie na Wyspę"


Pochyliłam lekko głową w odpowiedzi i oświadczyłam, wskazując lewą ręką heroinę zajętą akurat zapamiętałym głaskaniem swej towarzyszki prawdopodobnie w poczuciu pewnej dawki niepewności spowodowanej przez obecną sytuację:
- Z przyjemnością pragnę Wam przedstawić córkę egipskiego urzędnika i samej bogini Tefnut imieniem Alvheid, która niestety jest niemową.
- Miło mi poznać. - odparł sfinks nieznacznie uginając przed nią łapy w geście oddania. - Moim partnerem, jak już zapewne się domyślasz, jest Alharis. 
- Uściślając jestem również synem Lerestrusa i Fisticjany, rządzących przed laty królestwem Wiatru i Chmur oraz bratem obecnego króla panującego nad Darmą, Świetlnego Niterlatesa, - dodał dumnie smok.
Widząc, że mimo wcześniejszych zapewnień sfinksa wciąż nie za bardzo mu ufam, czego najlepszym dowodem był fakt, że gdy tylko wylądował, wycofywałam się aż do momentu, gdy nie oparłam się plecami o bezpieczną ścianę swej mieszkalnej muszli i przez cały czas podświadomie trzymałam dłoń na puginale z ukrytym w nim sztyletem, wydmuchał mały, ledwie widoczny dymek i, przymknąwszy nieznacznie oczy, oświadczył z kulturą godną dobrze wychowanego dżentelmena:
- Mogę pannę zapewnić, że przybywam w pokoju, więc broń nie będzie nam podczas tego spotkania potrzebna.
Nim zdążyłam wyrzucić z siebie swoją stałą odpowiedź dotyczącą faktu, że sama wolę o tym decydować, na gałęzi nad moją głową z głośnym skrzeczeniem wylądował wojownik zbrojny, a niedługo potem wyłonił się zza niego jego właściciel.
- Przepraszam, że tak późno, ale miałem pewne kłopoty ze zregenerowaniem odpowiedniej ilości energii, aby tu przybyć w wyznaczonym czasie po tym, jak naukowcy o mało co nie nakryli mnie na przeprowadzaniu zwiadów w pobliżu budynku, w którym przebywają wszystkie istoty dopiero co sprowadzone do tego więzienia i byłem zmuszony przybrać ludzkie wcielenie oraz zmienić swoje DNA. 
- I tak jesteśmy jeszcze zmuszeni czekać na Shavi'ego. - uspokoiłam go.

<Alharis/Rohusaya ?>

środa, 27 czerwca 2018

Od Rohusayego CD Coeli ,,Przybycie na wyspę"


Do umówionego spotkania pozostało jeszcze półtorej godziny, więc postanowiłem udać się do Alharisa aby zaprowadzić go na nie i przedstawić innym członkom naszego tajnego ugrupowania. Zastanawiałem się czy i ja poznam na nim kolejną istotę skorą do przeciwstawienia się ludziom, którzy bez zgody wtargnęli siłą w jej życie i wyrzucili ją z bliskich stron, a także czy zaakceptują smoka i przyjmą jego pomoc. Dzięki spędzonemu z nimi czasowi mogłem być tego prawie pewny, ale wątpliwości czaiły się głęboko pochowane na dnie umysłu. Postanowiłem jednak nie roztrząsać tej sprawy tylko zająć się rzeczami ważniejszymi.
Rozpostarłem skrzydła, a na mojej twarzy pojawił się cień uśmiechu spowodowany przyjemnym uczuciem zagarnięcia nimi dużej ilości powietrza i poczucia miotającego piórami ciepłego wiatru. Stałem tak ze cztery sekundy, po czym skoczyłem rozpoczynając krótki bieg poprzedzający wzniesienie się w powietrze. Odbiłem się mocno od ziemi, machnąłem skrzydłami nie czując ziemi pod łapami i zwiększałem powoli wysokość aż w końcu spojrzałem w dół widząc drzewa w postaci małych zielonych punktów. Skierowałem się nad Krainę Wiecznego Rozkwitu mając w pamięci przebytą parę dni wcześniej drogę. Po parudziesięciu minutach daleko pode mną zaczęła królować ciemna zieleń nie opuszczająca ziemi aż po horyzont. W oddali wodospad rzucał spienioną wodę pod swoje stopy przy wtórze ogromnego huku, który z łatwością mogłem sobie wyobrazić, ponieważ z tak dużej odległości nie było szans na usłyszenie prawdziwego dźwięku. W miarę przybliżania się do niego zaczął on do mnie dochodzić coraz głośniej, a kiedy znalazłem się nad wodospadem trudno było usłyszeć własne myśli. Skręciłem w lewo stopniowo oddalając się i obniżając wysokość. Po chwili prawie dotykałem łapami rozłożystych koron prastarych drzew. Wypatrywałem jaskini będącej tymczasowym schronieniem smoka tak mocno, że oczy delikatnie zaczęły dawać znać o swoim zmęczeniu, lecz widziałem, że jeśli chce się znaleźć tę doskonale ukrytą wśród roślin kryjówkę trzeba dokładnie wypatrywać. Opłaciło mi się to, bo po zaledwie paru minutach dostrzegłem wejście i wleciałem przez nie odrobinę zwalniając i lądując bez najmniejszego dźwięku. Alharis z gracją podpełzną ku mnie niczym duży wąż i cofnął szyję przekrzywiając głowę. Zmniejszył się do najmniejszej możliwej postaci, ale i w niej wyglądał na całkiem sporego.
-Witaj, Rohusayo.- skinąłem na powitanie i machnąłem ogonem.
-Nadchodzi czas spotkania, Alharisie. Przyszedłem aby cię na nie zaprowadzić.
-Więc prowadź.- odwróciłem się i dzięki skrzydłom i długim susom wydostałem się na zewnątrz. Smok sunął po kamieniach, bez najmniejszego problemu nadążając za mną. Wzniosłem się w powietrze i skierowałem w stronę miejsca, w którym za parędziesiąt minut wszyscy się spotkamy. Nie oglądałem się na Alharisa, czułem za sobą jego obecność i orzeźwiający zapach jakichś nieznanych mi kwiatów, który zawsze go otaczał. Czasem doleciał mnie jakiś delikatny szept, taki jak przy naszym pierwszym spotkaniu, jednak nie miałem pojęcia czy to Alharis przemawia w tym nieznanym mi języku, czy też może sam wiatr? A może i on i smok prowadzili ze sobą rozmowę mając pewność, że nikt oprócz nich nie zrozumie sensu wymawianych słów? Po za tym na plecach wyczuwałem to dziwne połączenie gorącego wiatru z zimnym, raz po raz ustępującym sobie wzajemnie miejsca, które poznałem przy pierwszym spotkaniu z towarzyszącym mi smokiem. Teraz byłem niemal pewien, że moje wcześniejsze pytania miały w sobie jakiś sens.
Na tych myślach zeszła mi droga. Kiedy nagle opuściły moją głowę zostawiając jedynie rzeczywistość ujrzałem pod sobą ciemno żółty piasek Dzikiej Plaży i falujące przede mną granatowe morze. Dopiero teraz obejrzałem się za siebie. Smok jakby płynął w powietrzu tworząc swoim ciałem ruchy przypominające jakiś posuwiasty taniec. Wpatrywał się w coś pod nami przewiercając obiekt obserwacji uważnym, poważnym spojrzeniem. A raczej obiekty, które okazały się Coelą i jakąś nieznajomą dziewczyną, któej nigdy wcześniej nie spotkałem, lecz miałem wrażenie jakbym już ją widział. Zapewne w przeczytanych przeze mnie aktach w ukrytym pomieszczeniu. Po za nimi nie było jeszcze nikogo.
Obniżyłem lot i po chwili wylądowałem unosząc w górę piasek. Parę sekund po mnie na ziemi osiadł smok, niezwykle delikatnie jak na jego ciało. Podszedłem do Coeli, która chwilę wpatrywała się w wyprostowanego Alharisa, po czym przeniosła spojrzenie na mnie i uśmiechnęła się lekko.
-Witaj.- powiedziałem i przez parę sekund obserwowałem jej towarzyszkę stojącą parę kroków za nią.- Myślę, że nadszedł czas na zawarcie nowych znajomości.

<Coela/ Alvheid/ Shavi/ Enrique?>

Odjeście

Z przykrością pragnę poinformować, że Vladimir odchodzi z naszego grona z powodu decyzji jego właścicielki.

https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjWn2SJhjczcvLG3WfL9om5WwXgOgBCBwkJ_hyphenhyphenlRpz4gHDZ6Mrpy10jZKsoDw7EbO2qUDx83ixW2Qqw_KpNYOWpGF7mGpw1rKr_CTTyprKXnBfDfJuIYGRMM9upvCJfIns6wX731J3-jBZ2/s1600/e885e55c18681a4ae06c835015d18e3b-gray-eyes-yellow-eyes.jpg

poniedziałek, 25 czerwca 2018

Od Vaessarii

Przechodząc przez las postanowiłam, że udam się na Klif Wolności. To miejsce wydało mi się odpowiednie, aby trochę pomyśleć. Szłam wydeptaną przez innych mieszkańców wyspy drogą podziwiając otaczającą mnie naturę. Po paru minutach byłam na miejscu. Usiadłam na brzegu i patrzyłam jak moje nogi wiszą nad ogromną przepaścią. To miejsce pozwalało na chwilę odpoczynku. Widoki były niesamowite, na horyzoncie były zarysy innych wysp, a na niebie latały białe mewy. Jedne spadały w dół, aby złowić jakąś rybę, a inne zwyczajnie latały między chmurami. Po chwili namysłu spróbowałam przejąć na moment jakąkolwiek moc. W pewnym momencie poczułam jakąś ciemną aurę. Natychmiast wstałam i zaczęłam się rozglądać dookoła siebie, lecz nic nie znalazłam. Zamknęłam oczy i postanowiłam iść w kierunku tej mrocznej aury. Mijając przeróżne drzewa i krzewy coraz mocniej ją wyczuwałam. Zaniepokoiło mnie to, ponieważ nigdy nie czułam, aż tak silnej i ciemnej aury. Gdy byłam wystarczająco blisko, weszłam w gęstsze krzaki i obserwowałam. Po chwili zaczęła się zbliżać postać będąca jej właścicielem. Był to młody mężczyzna o kruczoczarnych włosach. Spróbowałam przejąć na chwilę jego moce, ale ku mojemu zdziwieniu się nie dało. Po drodze napotkałam jakąś niewidzialną barierę, która nie pozwalała na ich przybranie. Teraz, on naprawdę zaczął wzbudzać we mnie wewnętrzny niepokój. Postanowiłam przesunąć się trochę bliżej i niechcący złamałam gałąź, a chłopak natychmiast odwrócił się w moją stronę.

<Vladimir?>

poniedziałek, 18 czerwca 2018

Od Anon

Spadnie z nieba jest przyjemne, czujesz na skórze ten przyjemny podmuch wiatru, otacza cię i łaskocze. Można też ujrzeć tak wiele.. Jest tu tak wiele miejsc. Z nieba są takie małe, jednak gdy zbliżasz się coraz bliżej ziemi.. Cała ta grawitacja cię ściąga, jednak ja tylko się uśmiecham i czekam.. Ta adrenalina, obawy, szybkie bicie serca. Śmierć jest tak blisko. Zamknęłam oczy, a gdy poczułam woń morskiej fali, rozłożyłam skrzydła, mogłam się przejrzeć oraz przejść po niej, nawet się nie zamoczyłam.
Zatoka Magicznej Łuny jest taka cudowna. Pomachałam do swojej przyjaciółki, po czym poleciałam ku zorzy polarnej. Zawsze próbuę jej dotknąć, może kiedyś nauczę się ją tworzyć. To byłoby coś, moja własna zorza tylko dla mnie i jej. Znudzona, wróciłam do odbicia. Powoli w nie weszłam.
Na nowo wynurzyłam się w Tęczowej Rzece. Położyłam się na plecach i zaczęłam patrzeć na niebo oraz ruszać dłońmi. W pewnym momencie na niebie pojawiło się coś na kształt smoko-węża albo też coś podobnego.
Podpłynęłam do brzegu i wyszłam z wody, aby po chwili usiąść na kamieniu. Lubię cieszyć się słońcem i ciepłem.
Zamknęłam oczy, jednak gdy ktoś mi przysłonił słońce, ruszyłam się, aby zobaczyć co to takiego. Gdy weszłam wyżej, dostrzegłam coś podobnego do smoka i węża. Coś robił, nie był sam.

<Alharis?>

Od Shu CD Mavericka


Osoba, jaka zjawiła się na plaży, nie była mi znana. W sumie, o takie wrażenie bardzo łatwo w tym miejscu, gdyż oprócz pewnego demona, nie miałem możliwości zamienić z kimkolwiek słowa. To była w dużej części moja wina, ponieważ zamykałem się ostatnimi czasy w swoim domu i planowałem z duchami bunt. Typowy wieczór. Z tego powodu, pchany zarówno ciekawością jak i chęcią lepszego poznania potencjalnego przeciwnika, przebiegłem spojrzeniem od stóp mężczyzna aż po czubek jego głowy. Twarzy nie widziałem dokładnie, ponieważ zakrywał ją zazdrośnie przed światem zewnętrznym za pomocą kapelusza. Pomyślałem przelotnie, że sam powinienem również zasłonić swe oblicze, lecz odrzuciłem ten pomysł momentalnie. Nie będę przecież robił z siebie błazna, czyż nie?
Całkiem wysoki nieznajomy przywdział płaszcz, który, o losie, tak bardzo przypominał mi o dawnych czasach. Sam nie wiedziałem dlaczego. Jedynie jakieś zamglone, umykające wspomnienie o powrocie ojca do domu z długiej podróży zalśniło w podświadomości, aby w mgnieniu oka zniknąć po raz kolejny. Uznałem, że nie będę na siłę szukać przyczyny takiego stanu rzeczy. To nie czas ani miejsce na przemyślenia. Muszę się skupić. Muszę być czujny i pilnować, czy wszystko jest pod kontrolą. Nie żebym uważał, że ktoś na tej wyspie miałby w planach zaatakować nas w środku nocy. To raczej mój odruch, którego nie jestem w stanie się wyzbyć. I prawdopodobnie nigdy nie zniknie, patrząc przez pryzmat minionych zdarzeń. Objąłem się ukradkiem za ramiona, patrząc, jak przybysz chwyta się za brzeg kapelusza gestem godnym gentlemana.
— Widzę, że nie tylko mnie noc jest przyjacielem. Nazywam się Maverick.
— Nie tyle przyjacielem, co sojusznikiem — Zaśmiałem się krótko, bez krzty wesołości w głosie — Shu. Miło poznać.
Wsunąłem kopertę do kieszeni płaszcza, po czym odgarnąłem z czoła niesforne kosmyki. Całym swoim ciałem próbowałem pokazać, że jestem zrelaksowany i nie mam nic do ukrycia. Uznałem to za dobrą decyzję. Nie zależało mi przecież na tym, żeby nagle cała wyspa dowiedziała się, że mam układ z naszymi ciemiężycielami. Bo gdyby tak się stało, zapewne morale więźniów spadłyby jeszcze bardziej, a mnie samego czekałaby wycieczka w jedną stronę na stos. Widziałem w starych księgach drzeworyty, przedstawiające płonące kobiety, uznawane za czarownice w czasach średnich. A to nie był zbyt przyjemny dla oka widok. Doświadczenie palenia się żywcem, jak zgaduję, również nie było marzeniem żadnej z ofiar. Zamilkłem na dłuższą chwilę, w tym czasie odsuwając się od Mavericka, chcąc dać mu wolną rękę i wybór. Nie będę go przecież zatrzymywał. Zapewne ma jakiś powód, dlaczego o tak później godzinie opuścił swoje lokum. Może ma jakąś sprawę do załatwienia. Nie wiem. Nie chcę zbyt bardzo skupiać się na takich trywialnych szczegółach, kiedy to mam własne, większe zmartwienia na głowie. Jednym z nich jest głód, szarpiący trzewia i ściskający gardło. Przypominając sobie o własnym, potwornym wręcz wyglądzie w chwilach niskiego poziomu pożywienia, odwróciłem twarz w przeciwną stronę, niż padało światło księżyca. Zacisnąłem dłonie w pięści, próbując opanować się. Musiałem czymś zająć myśli, nawet nic nie znaczącą rozmową. A w tym przypadku, osoba tajemniczego mężczyzny, który nagle wyszedł z lasu, była jak ulał.
— Dlaczego nie śpisz? Czy jest coś, co trapi twoją duszę, że potrzebujesz odetchnąć na łonie natury? Wybacz mą bezpośredniość — Zdobyłem się na delikatne zerknięcie na rozmówcę — Aczkolwiek ta sprawa nurtuje mnie.

< Maverick? Przepraszam, że trochę krótkie i mało towarzysza ~ >

niedziela, 17 czerwca 2018

Od Mavericka CD Shu


Obudziłem się na podłodze, a kiedy zamiast ujrzenia ludzkich kończyn zobaczyłem długie, otoczone gęstą, brązową sierścią łapy westchnąłem ciężko i przemieniłem się w człowieka. Znowu miałem koszmary, a Teptis doskonale wiedział jaki wywierają na mnie wpływ, więc bez mojej zgody zmienił mnie w swoją wilczą postać aby uchronić mnie w pewien sposób przed zmęczeniem. Mimo to i tak czułem się jak przeżuta trawa, bo przez ostatnie noce działo się to samo. Przeciągnąłem się i przeczesałem dłonią włosy rzucając spojrzeniem w stronę okna, za którym kryła się nieprzejednana ciemność nocy i podchodząc do lustra. W odbiciu widniał zgarbiony, rozczochrany facet o przekrwionych złotych oczach, co naprawdę wyglądało dziwnie, który bezczelnie wpatrywał się w swój pierwowzór. Gdybym zobaczył takiego gościa na ulicy omijałbym go szerokim łukiem pomyślałem trąc oko, po czym odwróciłem się i powlokłem w stronę, gdzie jak wydawało się mojemu zaspanemu umysłowi, była łazienka, a więc kran i woda, która mogła zmyć moje otępienie. Po drodze złapałem leżące na stole ubrania i długi, ciemno-brązowy płaszcz, który jakimś cudem znalazł się ze mną na tej przeżartej przez niegodziwość wyspie. Był jedyną pamiątką po moim dawnym życiu; pistolet zabrali już dawno, tak samo nóż, a wspomnienia z dawnych, lepszych dni zostały rzucone w kąt przez nowe, znacznie okropniejsze, rzadko kiedy pozwalające tamtym wyjść na pierwszy plan.
Kiedy wyszedłem z łazienki, już ubrany i gotowy do opuszczenia schronienia, przypominałem zupełnie inną osobę. No, może oprócz tych złotych oczu poprzeplatanych czerwonymi nitkami i worów pod nimi. Na to jednak nic nie mogłem poradzić. Chwyciłem oparty o ścianę miecz, który znalazłem w jaskini, w której się rehabilitowałem stwierdzając, że jest zadziwiająco dobrej roboty, po czym włożyłem go do pochwy u pasa i ukryłem pod płaszczem. Na głowę włożyłem kapelusz o szerokim rondzie, który skutecznie osłonił moje oczy przed możliwym wzrokiem obcych istot, lecz dawał mi nie najgorsze pole widzenia i otworzyłem drzwi. Od razu pchnął mnie silny podmuch, jakby chcąc wcisnąć mnie z powrotem do środka, lecz nie przejąłem się nim i postąpiłem krok na przód zamykając drzwi za sobą. Przebiegłem pobieżnie wzrokiem po ziemi pode mną szukając smukłej sylwetki Awrasa, jednak nigdzie go nie dostrzegłem. Założyłem, że włóczył się gdzieś po lesie lub polował. Zszedłem na dół czując jak płaszcz raz łopocze w powietrzu, a raz wali mnie wściekle w plecy. Wokół panował mrok, zasnuwając oczy swoimi długimi czarnymi włosami. Księżyc dziś nie zaszczycił firmamentu swoją lśniącą obecnością, więc pozostawione same sobie gwiazdy z siły płonącego w nich światła próbowały utrzymać jaką taką widoczność, lecz z mizernym skutkiem. Moje oczy przystosowane były do takich warunków, a mój mózg jakby otworzył się na nocny świat, zazwyczaj zaćmiony słonecznym światłem dnia. Miałem zamiar przejść się aby posegregować i poukładać myśli do odpowiednich półek, inaczej rano byłbym całkowitym wrakiem i nawet Awras nie wyciągnąłby mnie z łóżka, mimo użycia siły. Na myśl o moim towarzyszu przyszedł mi na myśl Teptis. Czy wypuścić go na zewnątrz aby także cieszył ślepia mrokiem nocy? Już miałem zmienić się w jego postać, gdy do mojego nosa dotarł obcy zapach dochodzący zza drzew. Zastygłem w bezruchu, po czym stwierdziłem, że muszę w końcu zobaczyć innych więźniów tej wyspy inaczej zgniłbym w samotności. Oczywiście sądziłem, że obcy raczej nie będzie zadowolony z mojego przybycia, ale machnąłem na to ręką. Najwyżej mnie zaatakuje albo zażąda odejścia, co pewnie bym zrobił, jako, że chciałem przeczyścić myśli. Ale będzie na to jeszcze czas. Tak myśląc ruszyłem dalej nie starając się zbytnio ukrywać mojej obecności. Wyszedłem na drogę prowadzącą na plażę, a słabe światło od razu zalało moją sylwetkę. Zbliżyłem się widząc postać nieznajomego, który wyglądał jakby na mnie czekał. Kiedy podszedłem na odległość paru metrów, zmarszczył brwi jakby myślał, że jestem kimś innym i zaczął mi się przyglądać, a ja odpowiedziałem tym samym. Parę chwil staliśmy bez ruchu i w ciszy jedynie wymieniając między sobą spojrzenia. Potem, nadal nieufny chodź tego nie okazywałem, podniosłem rękę dotykając ronda kapelusza, po czym rzekłem:
-Widzę, że nie tylko mnie noc jest przyjacielem. Nazywam się Maverick.

<Shu? Wybacz, że nie wprowadziłam za dużo szczegółów ich spotkania, ale byłoby długo...>

Profil towarzysza- wilk szary Awras


Imię: Awras.
Płeć: Basior.
Gatunek: Wilk szary.
Krótka historia: Żyłem w niewielkiej watasze, w której się wychowałem. Kiedy osiągnąłem dorosłość zostałem złapany, uśpiony i przetransportowany na tę wyspę. Z braku innych rozwiązań musiałem żyć tutaj, samotnie, ponieważ byłem pierwszym wilkiem przewiezionym do tego więzienia. Po paru miesiącach włóczenia się w cieniu, na drodze stanął mi inny przedstawiciel mojego gatunku, większy i silniejszy, o lśniących, złotych ślepiach. Niemal natychmiast przemienił się w człowieka i przemówiłem do mnie w moim umyśle. W pierwszej chwili chciałem pokazać mu kły, ale zrezygnowałem od razu. Poczułem z nim jakąś szczególną więź, a także siłę i pewność bijącą od niego, więc postanowiłem towarzyszyć mu w dalszym życiu na tej wyspie.
Właściciel: Maverick

Dziewiąty mieszkaniec- Goszczący Maverick

Na wyspę został przewieziony kolejny zmuszony tu do życia mieszkaniec- Maverick, dzielący ciało i ducha z legendarnym wilkiem- Teptisem. Naukowcy przydzielili mu stanowisko lekarza, z racji jego umiejętności w uzdrawianiu innych.


Powitajmy go z szacunkiem należnym komuś, kto już niejedno w życiu widział i niejedno w życiu przeżył.

Profil Goszczącego- Maverick

Największą chlubą nie jest to, aby się nie potknąć, ale to aby po każdym upadku dźwignąć się na nogi.
Przysłowie chińskie

 

 Imię: Maverick, jednak dawni przyjaciele wołali na niego Maver, a także Mav. Bardziej znany jako Gwes. 
Także Teptis, lecz tym imieniem nie należy nazywać jego, lecz dzielącego z nim ciało legendarnego wilka.
Płeć: Mężczyzna.
Wiek: Maverick- 54 lata. Teptis- 370.
Gatunek: Legendarny/ normalny, ludzki.
Rasa: Tacy jak on nazywali siebie Goszczącymi. 
Stanowisko: Naukowcy dali mu stanowisko lekarza, które przyjął nie ze względu na przymus, ale potrzebę leczenia zadanego bólu. 
Tatuaż:
Charakter: Jako dziecko Maverick był wiecznie roześmiany i ciągle bujający w obłokach. Po stracie rodziców zamknął się w sobie, mało z kim rozmawiał i w szkole zawsze podpierał ściany w samotności obserwując uważnie całe otoczenie. 
Po dołączeniu do Grupy powoli zaczął otwierać się na nowo, chodź na początku był wielkim mrukiem i rzadko kiedy rozmawiał z kimś z własnej woli. Oczywiście oprócz Davida. Z biegiem miesięcy jego powłoka malała i w końcu porzucił swoje wilcze nastawienie do ludzi, a na wierzch wyszedł jego rzadki, bo rzadki, ale prawdziwy uśmiech oraz dość sarkastyczne poczucie humoru. Jego nowa rodzina zmieniła go na lepsze. Nauczył się z powrotem czerpać zadowolenie z towarzystwa i z rozmowy, jednak nadal nie ufał obcym i odnosił się do nich chłodno oraz z rezerwą, a na jego twarzy przez większość czasu malowała się kamienna powaga.
Po przewiezieniu go tutaj przez naukowców jego psychika była w dość złym stanie, nie mówiąc już o zdrowiu fizycznym. Był kompletnie wykończony i pozbawiony optymistycznego spojrzenia na swoją przyszłość. Teptis ledwo żył, więc zamilkł aby odnaleźć utracone siły i energię. Maverickowi było przez to jeszcze ciężej, nie mając wsparcia w wilku, ale wiedział, że jest to niezbędne. Inaczej jego druga połowa duszy zniknie na zawsze pozostawiając jedynie pustkę. Zaszył się w jakiejś dziurze w głębi lasu i próbował znaleźć spokój i motywację. I znalazł. Jakoś wyswobodził się z czarnej otchłani i postanowił żyć dalej, chociaż wiedział, że nie będzie mu łatwo. Zaczął wracać do zdrowia, siły mu wracały, a z nimi jego ukryta przez lata prawdziwa osobowość, którą odkrył po dołączeniu do Grupy. Jego nieufność przy pierwszych spotkaniach jeszcze wzrosła, a uśmiech rzadko zastępował powagę, ale powróciła pewność siebie i opanowanie, które pomogło mu zachować zimną krew w niejednej trudnej sytuacji. Ośli upór i żelazna determinacja nie opuściły go nawet w niewoli, zdawały się wtedy tylko wzrastać z każdym kolejnym dniem, co naprawdę denerwowało naukowców, a jego w pewien sposób satysfakcjonowało. Nauczył się doskonale ukrywać ból, a także wszelkie emocje aby nie dawać wrogom radości. 
Potem powrócił Teptis, taki jak dawniej. Mav od razu zauważył jego powrót, wyczuwając w sobie pewną dzikość wilka i jego silną potrzebę wolności. To, co łączy ich obu najbardziej to to, że razem przeszli naprawdę wiele i już mało co zdoła ich zaskoczyć, a co dopiero przestraszyć. Mało obchodzi ich własne bezpieczeństwo w sprawach, które uważają za ważniejsze.
Mav nie cierpi zabijać, stara się jedynie ranić nawet jeśli przybierze postać wilka, robi to tylko w ostateczności, z braku innej drogi. Stara się pomagać innym w miarę możliwości. Jeśli już obdarzy zaufaniem, będzie przyjacielem do śmierci.
Po za tym sprawa z nim jest taka: im bardziej ktoś chce go zrzucić w przepaść tym mocniej trzyma się krawędzi. Jeśli ktoś chce się go pozbyć, powróci z jeszcze większą zaciekłością i determinacją. Jeżeli ktoś chce go złamać, będzie jeszcze bardziej nieustępliwy i niezależny. Taki po prostu jest. Niestety to, co przeżył pozostawiło w nim dużą zabliźnioną ranę, która jednak raz po raz otwiera się wypuszczając okropne wspomnienia, najczęściej podczas snu. Zdarzają mu się więc nieprzespane noce i długie chwile zamyślenia odkrywające cisnący się ze spojrzenia ból i zmęczenie.  Dotąd jeszcze nikomu nie udało się uzyskać szczegółów dotyczących jego uwięzienia i zapewne nieprędko ktokolwiek się dowie.
Łatwo jest go zirytować, co ujawnia się zazwyczaj warknięciem, lecz od dawna nikt nie widział jego prawdziwego gniewu. Po za tym jest dość niecierpliwy i zdarza mu się rzucić jakieś drobne złośliwości na temat innych, oczywiście wiedząc, że danej osobie to nie zaszkodzi w żaden sposób.
Cechy fizyczne: Jako człowiek Maverick jest dosyć szczupły, ale umięśniony dzięki szkoleniu i wszystkich misjach, w których uczestniczył. Umie naprawdę szybko biegać i jest całkiem zwinny, co zawdzięcza Teptisowi. Ponadto ma szybki refleks, zwłaszcza nocą, za to w dzień może mieć problemy ze skupieniem. Z utęsknieniem wspomina czasy wypraw, kiedy to z pełną prędkością biegł po dachach z przyjaciółmi przeskakując między budynkami, przemykając w mroku jak cień. Przez większość czasu ma się dobrze, jednak czasami dopada go ogromny ból pojedynczych części ciała lub wszystkich razem spowodowany dawnymi, tak zwanymi ,,badaniami". Jak się dobrze mu przyjrzeć, to można dostrzec ukryte blizny na jego ciele. Jego silną stroną są podchody, wprost je uwielbia. Może przez wilczą część jego charakteru? Nie wiadomo. Całkiem dobrze radzi sobie także ze wspinaczką po drzewach i walką przy użyciu miecza bądź pistoletu, a także kłów i pazurów. 
Jako wilk ma grubą, brązową sierść koloru włosów Gwesa i jest większy od innych przedstawicieli swojego gatunku.
W obu postaciach ma piękne, złote oczy, w których kryje się dobrze ukryty ból, stalowa pewność oraz kamienny spokój .
Moce:
*Częścią jego istoty jest wilk, potrafi się więc w niego zamieniać.
*Wyczuwa emocje innych ludzi, przewiduje kłamstwa i dwulicowość.
*Potrafi teleportować siebie, a także inne osoby.
*Wilki i inne psowate wyczuwają w nim przywódcę, dlatego są mu posłuszne. Rozumie ich mowę także w ludzkiej postaci.
*Jego oczy mają niezwykłą siłę, długo nie da się w nie wpatrywać bez spuszczenia wzroku. Jeśli jednak Maver będzie z kimś walczył, może zmusić do zatrzymania na jego oczach spojrzenia. Wtedy umie zahipnotyzować, uśpić bądź wpędzić przeciwnika do nieistniejącej złotej klatki w jego własnym umyśle, z której może go wydobyć tylko on sam.
*Ulecza rany innych, ale swoich nie może. Bardziej poważne wymagają od niego większej energii.
Partnerka: Może kiedyś...
Rodzina:
Matka: Mavis
Ojciec: Stan
Kraj pochodzenia: Maverick pochodzi z Ziemi, Teptis powstał z gwiazd.
Zainteresowania: Mavericka interesuje całkiem sporo rzeczy, między innymi życie po zmroku i podróże. Zazwyczaj łączy je w jedno i nocami wędruje, obserwując ukryte wśród ciemności stworzenia, których oczy nie przywykły do słońca. Dużą przyjemność sprawia mu również widok dochodzących do zdrowia istot i uśmierzanie ich bólu. Po za tym naprawdę lubi doprowadzać do szewskiej pasji swoich wrogów (czyt: naukowców).
Pozamagiczne umiejętności: Nasz kochany chłopak dobrze radzi sobie z używaniem języka. Potrafi wygrywać kłótnie, zatkać przeciwnika ripostą czy jakimś trafnym spostrzeżeniem lub po prostu przegadać. Zazwyczaj jednak podczas jakiegoś bezsensownego sporu unosi tylko brew z rozbawieniem, a w razie większych problemów może zamknąć komuś usta samym spojrzeniem. Ponadto ma głowę do przewidywania zasadzek, przejrzenia intryg i wymyślania chytrych planów.
Historia: Wszystko zaczęło się od gigantycznego pożaru, który pożarł mój stary dom, a także odebrał życie moim rodzicom. Ja na pewno podzieliłbym ich los, gdyby nie Teptis, który właśnie wtedy ujawnił się po raz pierwszy. To dzięki jego silnym i długim łapom udało mi się wydostać z płonącego budynku w ostatnim momencie. Niestety, dla moich rodziców czas ten przeminął dawno, więc nie miałem już jak ich ratować. Przygarnął mnie wuj, który miał mnie głęboko gdzieś i miałem wrażenie jakby nie zdawał sobie sprawy z tego, że w swoim domu mieszka ktoś jeszcze, ale mam dla niego jakąś wdzięczność- zapewniał mi dach nad głową i jedzenie. Nikomu nie powiedziałem o żyjącym we mnie, głęboko ukrytym wilku, ale nocami trenowałem pod jego postacią. Nikt nie odkrył mojego sekretu.
Żyłem w tym domu parę długich lat, ucząc się i trenując umiejętności Teptisa. Tak go nazwałem, a kiedy spytałem o zgodę, udzielił jej z niejakim zadowoleniem. W końcu osiągnąłem pełnoletność, wyprowadziłem się z domu wuja i rozpocząłem nowy etap w moim życiu, które toczyło się dalej normalnym trybem.
Pewnego dnia wprowadził się do mnie współlokator, jako, że wynajmowałem mieszkanie. Przyjąłem go uprzejmie i  po miesiącach staliśmy się zupełnie jak bracia. Nie powiedziałem mu jeszcze o wilku, ale zamierzałem zrobić to już od pewnego czasu, czekałem tylko na okazję. Mimo, że tego nie planowałem dowiedział się wcześniej. Miałem właśnie wybiec w miasto w mojej drugiej postaci, kiedy do pokoju wszedł David- tak się nazywał. Myślałem, że straci głowę, zacznie krzyczeć, zadzwoni na policję czy do zoo, ale nie. Dowiedziałem się, że jest taki jak ja, że jest Goszczącym, w którym drzemie zaskroniec. Opowiedział mi mnóstwo rzeczy, o których nie miałem pojęcia: o Goszczących, ich umiejętnościach i niebezpieczeństwach czyhających na nich, większych grupach działających na całym świecie i w końcu o tropiących ich bez końca naukowcach, którzy od lat nie dawali im żyć i łapali jak kaczki aby wykonać na nich badania i za wszelką cenę dowiedzieć się w jaki sposób mogą zmieniać się w zwierzęta. Następnego dnia zaprowadził mnie do grupy, która przyjęła mnie jak rodzina, zapewniając ochronę i towarzystwo. Oprócz Davida z nikim się do tamtego czasu nie kumplowałem, ponieważ interakcje z ludźmi były dla mnie sporym wyzwaniem, więc kiedy dołączyłem do grupy byłem z początku zdezorientowany, ale szybko się zaaklimatyzowałem.
Szkolenie ukończyłem z najwyższym wynikiem, jednak nie zaprzestałem ćwiczeń. Zacząłem brać udział w misjach, mających na celu uwalnianie naszych z łapsk naukowców i przeszkadzanie im jak najbardziej się da. Uzyskałem uznanie starszych i moich przyjaciół, powoli zdobywałem doświadczenie. Po dwóch latach, kiedy zabili naszego starego przywódcę, wybrali mnie na jego stanowisko, które przyjąłem z niechęcią. Naukowcy nienawidzili mnie, ponieważ nie dawałem im spokoju, ale nigdy mnie nie złapali. Mówili na mnie Gwes- tak brzmiało moje zastępcze imię używane na misjach, mające na celu ukrycie mojej prawdziwej tożsamości. 
Po kolejnych dwóch latach złapali Davida, mojego najlepszego i najdawniejszego przyjaciela. Znaliśmy się na wylot, nie mogłem im go zostawić jak owcę rzuconą na pożarcie wściekłym psom. Zorganizowałem plan wydobycia go z ich bazy, a wszyscy się z nim zgodzili, ponieważ cała nasza grupa była jak rodzina. Podczas tej akcji złapali mnie naukowcy, ale nie przejmowałem się tym. Wszyscy moi przyjaciele wraz z Davidem byli bezpieczni. 
Przewieźli mnie do ich ukrytego laboratorium i przez 8 miesięcy badali i właściwie torturowali. Prawie wykończyli Teptisa, jednak kiedy już i jego siły były na wyczerpaniu nie wiadomo czemu przestali eksperymentować i dali mi spokój. Potem zostałem przewieziony tutaj, zmęczony i w bólu. Moja psychika była na granicy przepaści, ale jakimś cudem pozbierałem się na nogi i postanowiłem dalej prowadzić mój niecny proceder- być szpilką w tyłkach naukowców.
Inne zdjęcia:
Upomnienia: -
Towarzysz: Awras
Właścicielka: Howrse: Babilon, Doggi: Dalil


Od Coeli - c.d. Alharisa ,,Przybycie na Wyspę"


Po wyznaniu przez moją nową towarzyszkę tego jednocześnie strasznego i fascynującego sekretu milczałam przez kilka chwil zastawiając się w jaski sposób mogłabym go w przyszłości obrócić w kolejne potężne oręże w walce z naukowcami o wolność wszystkich umieszczonych tu bezprawnie istot. Niestety wciąż nie wiedziałam na jakiej dokładnie zasadzie ma działać owy portal, więc nie mogłam wysnuć jakiejś zawiłej teorii na ten temat. W mojej głowie bowiem przeplatały się przez cały ten czas dwie wizje naszej historii: pierwsza zakładająca, że wsparci przez egipskich bogów wtargniemy do siedzib badaczy obracając, jeśli tylko zajdzie taka potrzeba, wszystko w pierzynę, a druga, że sami się przeniesiemy na krótką chwilę do tamtejszego nieba, z którego następnie przemieścimy się z powrotem do naszych ukochanych krain. Aby wybrać tę lepszą w obecnym momencie musiałam się tego dowiedzieć, toteż zwróciłam się do dziewczyny:
- Próbowałaś już kiedyś korzystać z jego mocy?
W odpowiedzi pokręciła smutno głową, a ja zdecydowałam się w takim razie kontynuować:
- A wiesz może czy jest on w stanie przenieść nas do wymiaru nieśmiertelnych?
- Niestety to miejsce jest zarezerwowane jedynie dla nich. Nawet spłodzonym przez nich samych herosów i heroin nie można tam przebywać. - odparła.
- A czy on mogliby przybyć na ziemię, aby wesprzeć nas w naszej tajnej misji?
- Sądzę, że tak, ale aby się tak stało każdy z naszych współspiskowców musi mieć czyste serce i umysł wyzbyty z wszelkich niegodziwości. W innym przypadku możemy tu ściągnąć niechcący wszelkie demony podziemi oraz pustyni. 
- Sądzę, że ten warunek będzie łatwo spełnić. - zapewniłam ją szybko.
- A kiedy poznam resztę? - zaciekawiła się. 
- W sumie to zaraz powinni tu przybyć. - stwierdziłam oglądając się uważnie dookoła w poszukiwaniu ich sylwetek.

<Alharis/ Rohusaya ?>

piątek, 15 czerwca 2018

Profil towarzysza - kotopodobne stworzenie Kyubey

 

Imię: Kyubey
Płeć: Nieokreślona
 Gatunek: Kotopodobne stworzenie
Krótka historia: Nie ma co tu dużo pisać. Z Anon jest od jej narodzin i tak też zostało. Można powiedzieć, iż od narodzin są razem. Tak jakby żyli dla siebie nawzajem. Ich żywota są połączone.
Właścicielka: Anon

Szósta mieszkanka - sobowtór Anon

Na naszą Wyspę została właśnie przetransportowana kolejna przymusowa mieszkanka, a mianowicie sobowtór imieniem Anon. Została ona złapana przez naukowców już na terenach Kraju Kwitnącej Wiśni. Z powodu jej zmiennego charakteru dość długo myśleli oni nad odpowiednim dla niej stanowiskiem aż w końcu doszli do wniosku, że najlepszym dla niej będzie tancerka z wachlarzami z możliwością późniejszej zmiany tej funkcji. 

https://i.pinimg.com/originals/0f/1d/38/0f1d38e099a4ea4b1e938e2264fc1d2f.jpg 

Powitajmy ją z wszelkimi honorami należnymi tak szalonej istocie jak ona. 

Profil sobowtóra - Anon

 Są przeciwieństwa, które choć się odpychają, także się przyciągają. To siła, która choć cię pcha także odpycha. Silniejsza niż śmierć czy też życie. Silniejsza niż ty, oni, czy też ktokolwiek. Ta siła choć dostrzegalna, nie dostrzeżesz jej. 
własnego autorstwa

 https://i.pinimg.com/originals/0f/1d/38/0f1d38e099a4ea4b1e938e2264fc1d2f.jpg

 Imię: Anon
Płeć: Kobieta
 Wiek: 270 lat
Gatunek: Mitologiczny.
Rasa: Sobowtór
Głos: Hyuna
 Stanowisko: Obecnie jest tancerką z wachlarzami. Nie jest to jednak jej stała praca. Robi po trochu wszystko, próbuje i jak jej się coś spodoba, to na dłuższy czas ma zajęcie.
Tatuaż:

http://bi.gazeta.pl/im/1b/ec/12/z19842587IH,Blackout-tattoo.jpg

Charakter: Anon jest zmienna. Raz coś się jej podoba i robi jedno, a gdy zobaczy coś lepszego, to bierze coś innego. Czasem nie kończy poprzedniej czynności, bo przecież po co? Chodzi swoimi ścieżkami i często mąci innym w głowach, byle mieć z nich pożytek. Tak właśnie manipuluje nimi, jest też wredna i czasem zachowuje się jak księżniczka.
Jak to się mówi są dwie strony medalu. Yin i Yang albo strona ciemna i jasna. Wiele jest tego i właściwe wszystko jej się tyczy.
Jest także szczera do bólu i słodka, czy też taka pozytywna. Szybko się nudzi. Praktycznie nie przywiązuje się do osób, bo przecież to zakłamane gnidy są. Czasem jednak robi wyjątki tylko po to, aby się nimi pobawić.
Zaradna, obojętna i znudzona osoba. Poradzi sobie w każdej sytuacji, jest skoncentrowana na tym, co powinna. Obojętna na krzywdy innych. Nie interesuje ją nic, choć są rzeczy lub osoby, które pozostawią po sobie ślad.
Leniwa, chamska, podstępna i cicha. Ma wiele zalet natomiast wad o wiele mniej. Podstępna, wyciągnie wszystko. Jest niesamowita na swój mroczny, trochę porąbany, psychiczny sposób. Cicha, przeszła wiele, nieufna, odizolowała się od reszty.
Rozrywkowa, mordercza i śliczna. Nie zaznasz piekła, bo już w nim jesteś, a piękno to tylko skrawek tego. Jest pełna energii. Mordercza i śliczna. To się dopełnia.
Silna, kłamliwa, oszustka, mroczna i samotna. Jest uosobieniem diabła i anioła. Często mówi nieprawdę, ciągnie w nieskończoność. Nieraz ludzie w to wierzą. Oszustka, łatwo ucieka się do podstępu, tak że nikt się nie orientuje.
Jedno słowo, które ją określa to chaos.
Cechy fizyczne: Raz ma bladoróżowe włosy bądź ciemnofioletowe czy też czarne. Co do stroju to raz jest bladoróżowy, ryżowy, bądź biały. Zdarzyć się może też ciemnofioletowy albo czarny. Skrzydła są także pod kolor. Dodatki odrobinę się różnią, jednak ukazują jakby dobra i złą stronę. Choć niektórzy mylą się do tego, która jest dobra, a która zła.. Obie są różne i różne maja klejnoty duszy, jednak nikt oprócz niej nie może dotknąć tych klejnotów. Jeśli spróbuje to... nikt tego nie wie.
 Moce:
¬ Przechodzi przez swoje odbicie, w każdym miejscu.
¬ Pojawia się w dwóch miejscach jednocześnie.
¬ Tworzy kopie broni osobistej, takiej jak strzały, muszkiety, granatniki, tarcze etc.
¬ Może przybrać formę wody, szkła, lustra czy też miejsca bądź substancji, w której może się odbić. Jeśli ktoś spróbuję ją zaatakować albo zranić , nie wyjdzie mu to.
¬ Włada nad powietrzem i każdą substancją, w której może się przejrzeć.
 Partner: Tymczasowo brak.
Rodzina: Wszyscy są martwi.
Kraj pochodzenia: Japonia
Zainteresowania: Gdy się nudzi lubi sobie pograć w karty, rozwiązywać zagadki, bądź utrudniać życie innym. Znajdziesz ją wszędzie, nawet jeśli nie szukasz. Często czyta wiele ksiąg w rozmaitych językach. Często wtyka swój nos tam gdzie jest to niedozwolone. Lubi akrobacje oraz cyrk. W sumie to może znaleźć wszędzie coś co ją zainteresuje.
 Pozamagiczne umiejętności: Jest niezwykle zwinna, potrafi uniknąć i przewidzieć gdzie będzie atak. Taki szósty czy tam ósmy zmysł. Jej siła, szybkość albo też zręczność zależy tylko od tego czy chce się jej. Na ogół nie lubi walczyć, unika tego jak ognia. W wodzie czuje się jakby była w swoim żywiole, nawet jeśli pada deszcz czy są inne zjawiska przyrodnicze korzysta z nich. Jakby to tylko była trampolina, albo też surfing na wysokiej fali.
Brakuje jej ogranicznika. W nieznacznym stopniu jest odporna na ból.
Czasem zdarza się jej grać na instrumentach, jednak nie za bardzo lubi tłok. Potrafi używać miecza, czy też innych ostrych bądź też niebezpiecznych przedmiotów. Jest wygimnastykowana. Bez mocy też jest niezwykle przydatna.
Historia: Jak pewnie zauważyliście jestem odbiciem lustrzanym, niekiedy nazywanym sobowtórem albo czasem upadłym aniołem. Moja historia składa się z wielu wątków, jest ich tak wiele iż czasem nie jest do końca pewne, która wersja jest prawdą. Jednak, gdybyś chciał wysłuchać tej opowieści, to wybierz tatuaż, a się dowiesz o obszernej historii ze mną związanej. Ja sama jestem w każdym, jednak większość...
 Inne zdjęcia:
*1)
*2)
*3)
*4)
*5)
*6)
Upomnienia: Brak.
Towarzysz/ka: Kyubey
Pozostałe inf.:
* Każdy tatuaż to odrębną cześć historii, z każdym członkiem jej rodziny.
* Posiada jasnofioletowy klejnot duszy. Jest magiczny. Coś jak artefakt, czy też dodatkowa energia magiczna.
* Potrafi dogadać się z każdym zwierzakiem. Nawet najmocniejszym, bądź strachliwym.
* Jeśli słyszysz muzykę, wiedz iż zdobyłeś w jakiejś części jej duszę.
* Jest wielofunkcyjna.
 Właścicielka: [Howrse] Zenddi

poniedziałek, 11 czerwca 2018

Od Alharisa CD Alvheid ,,Przybycie na wyspę"


Kiedy Rohusayego zasłoniły drzewa, ułożyłem pysk na ziemi i wydmuchałem ze świstem powietrze, wzniecając w powietrze trochę pyłu. Sfinks przypomniał mi o ojczyźnie, ale i dał nadzieję na odzyskanie wolności i zobaczenia jej ponownie. Zastanawiałem się co stało się z Niterlatesem. O ile mi wiadomo, na wyspie nie było innych smoków oprócz mnie i Shavi'ego, więc zakładałem, że naukowcom nie udało się go pojmać. Całe szczęście pomyślałem. Uśmiechnąłem się lekko na myśl, jak to mój królewski brat straszy tych nędznych patafianów swoim bordowym ogniem i wygania ich z Darmy, a przy nim moja siostra- Krastacjata- wydmuchuje w powietrze nieujarzmione wiatry, tworzące huragany, nękające tych, co naruszyli ziemię pod smoczą opieką. Coś w głowie mówiło mi, że żyją i mnie szukają, wraz z ojcem i matką, a także całym korowodem tropicieli o srebrnych oczach i długich rogach, lecz mógłby to być po prostu głos bez znaczenia, wciągający mnie w niepotrzebną radość i tęsknotę.
Poczułem pragnienie, które stopniowo przybierało coraz większe rozmiary, więc uniosłem szyję lekko w górę i ruszyłem w kierunku wyjścia z jaskini. W trakcie tej czynności, zacząłem kurczyć się, aż przybrałem moją najmniejszą postać- mniej więcej wielkości średniego psa i długości około 1,5 metra, po czym wypełzłem na świeże powietrze. Od razu wytężyłem uszy w poszukiwaniu odgłosu cichego plusku wody, płynącej wartko po kamieniach stających jej na drodze. Ku mojemu zadowoleniu prawie od razu udało mi się wychwycić ów miły uchu dźwięk. Ruszyłem w jego stronę nie zawracając sobie głowy lataniem, chcąc poczuć miękką ściółkę, twarde korzenie i przyjemny chłód ziemi. Musiałem wyglądać jak wąż, o rozmiarach parokrotnie większych i w dodatku z rogami, nie dziwiłem się więc brakiem żywej duszy na mojej drodze. Jedynie zieleń roślin, różnokolorowość egzotycznych kwiatów, prawie czarny brąz życiodajnego gruntu i błękitne niebo, raz po raz wyglądające zza zasłon tworzonych przez rozłożyste korony drzew. Zdałem sobie sprawę, że tutaj będę samotny. Szczerze wątpiłem w to, że jakaś istota z własnej woli podejdzie i spyta się mnie o samopoczucie. Najpewniej ucieknie lub po prostu zacznie walczyć, próbując pozbawić mnie życia. Westchnąłem ciężko. Nie dziwiłbym się im, rzadko słyszy się o przyjaznych smokach, które mimo to, że potrafią wydobywać z siebie pokłady śmiercionośnego ognia, panują nad sobą i nigdy nie skrzywdziłyby niewinnych stworzeń. Dla drugiej cechy mojego charakteru samotność zapewne będzie ciężkim problemem, ale nie zamierzałem na siłę próbować wciskać się i tworzyć znajomości. Czas pokaże. Póki co miałem spotkać się z towarzyszami Rohusayego i nie miałem pojęcia czy przyjmą mnie z radością. Raczej nie.

<Alvheid/ Coela/ Enrique/ Shavi?>

niedziela, 10 czerwca 2018

Od Alvheid - c.d. Alharisa ,,Przybycie na Wyspę"


W odpowiedzi elfka uśmiechnęła się nieznacznie i podniosła się powoli z pozycji klęczącej, w której do tej pory przebywała, przy czym okazało się, że góruje nade mną o kilkadziesiąt centymetrów.
- Znasz jakieś wystarczająco dobre miejsce, w którym mogłabym bez obaw wyznać Ci najgłębsze tajemnice tego okropnego miejsca jakim jest internat? - spytałam, a wysłuchując odpowiedzi nieznacznym ruchem prawej dłoni przywołałam do siebie oddalającą się coraz bardziej Raufę. 
- Owszem, ale to dość daleko od tego miejsca, bo dopiero niedaleko mojego domu położonego w obrębie Dzikiej Plaży. Wszędzie indziej, z tego co mi wiadomo, mogą nas śledzić nowoczesne, wciąż niestety sprawne kamery. - odparła z głębokim westchnięciem.
- Cóż... Przynajmniej będę miała okazję poznać pozostałe, bardziej oddalone od tego więziennego budynku części wyspy. - rzuciłam za wszelką cenę próbując znaleźć jakąś pozytywną stronę tego, że znów wbrew swojej woli zostałam przez kogoś zmuszona do zmiany swoich planów. Tym razem przynajmniej była to również jakaś magiczna istota a nie niewdzięczna ludzka pragnąca jedynie za wszelką cenę za sprawą mojej osoby dotrzeć do tajemnic, siedziby i całej mocy egipskich bóstw. Nie zraził ich nawet jak do tej pory fakt, że im bardziej starali się ze mnie coś w tej sprawie wyciągnąć tym więcej w tej krainie pojawiało się lwów, czyli moich osobistych strażników wysłanych przez mą matkę, ani to, że ich gabinety stawały się coraz bardziej wilgotne. Może zwyczajnie byli na tyle głupi, aby wierzyć, że wszystko to jest spowodowane zmianami klimatycznymi i bliskością morza... 
Z tych rozmyślań wyrwał mnie głos mojej przewodniczki oświadczający, iż znalazłyśmy się na miejscu.
- Witam w swoich skromnych progach. - rzekła, wskazując mi kiwnięciem głowy małe mieszkanko przypominające swoim kształtem muszlę.
- Jeśli można prosić, wolałabym rozmawiać na dworze ze względu na swoją towarzyszkę. 
- Nie ma problemu. - odrzekła, siadając po turecku obok mnie na piasku. - Na początek chciałabym się dowiedzieć do jakiego gatunku należysz, bo intuicja podpowiada mi, że masz w sobie pewne elementy magiczne, ale Twój wygląd wskazuje na coś zupełnie innego.
- Jestem heroiną poczętą ze związku samej Tefnut i śmiertelnika. - wyjawiłam.
- Rozumiem. Naukowcy też sprowadzili Cię tutaj siłą, jak się domyślam.
- Oczywiście. 
- W takim razie powiedz mi teraz jak traktują swoich podopiecznych zamieszkujących internat. 
- Po pierwsze za każdym razem, gdy wkraczamy w jego muru nakładają nam na ręce fioletowe bransoletki mające sprawiać, że nasze moce nie będą mogły być używane, a cała reszta zależy już od tego w jaki sposób możemy im się ewentualnie przydać. Ja na przykład mam być dla nich swego rodzaju portalem do nieba starożytnych Egipcjan. 
- Udało im się z nim połączyć?!  - wykrzyknęła z trudem panując nad swoimi emocjami.
- Na całe szczęście póki co nie. Nie zdają sobie bowiem sprawy z faktu, że tylko mój naszyjnik i odpowiednie zaklęcie mogą im wskazać drogę do tego miejsca. 

<Alharis/Rohusaya ?>  

poniedziałek, 4 czerwca 2018

Od Alharisa CD Coeli ,,Przybycie na wyspę"


Rohusaya jeszcze raz przebiegł wzrokiem po ścianach aż dotarł do głazów i umieszczonego nad nimi wyjścia, a kiedy nie zobaczył tam żywego ducha, spojrzał mi głęboko w oczy, po czym rzekł ściszonym głosem:
-Planujemy bunt.- po usłyszeniu tych słów syknąłem cicho i przysunąłem się jeszcze bliżej sfinksa, zasłaniając go przed wejściem moim sporym ciałem. Nawet nie mrugnął okiem, na jego twarzy nie widać było zaniepokojenia. Odwróciłem się mechanicznie sprawdzając to samo, co zaledwie parę sekund przedtem Rohusaya, a kiedy po raz kolejny nie zauważyłem żadnej szpiegującej istoty spojrzałem z powrotem na niego.
-Czy to prawda?- szepnąłem tak by moje słowa dotarły tylko do jego uszu, a on w odpowiedzi ledwo widzialnie skinął głową. Myśli szybko przelatywały mi przez głowę. Przez chwilę nie odpowiedziałem na to nic, lecz w duchu odetchnąłem głęboko. A jednak nie byłem sam na tej przeklętej wyspie, nie byłem jedynym nie mogącym znieść niewoli. Odsunąłem się od Rohusayego na odległość paru metrów i uniosłem konciki pyska w delikatnym uśmiechu, ledwo odsłaniając zęby.
-A więc jednak.- mruknąłem do siebie wwiercając wzrok z towarzyszącego mi sfinksa, który bez okazywanym emocji wpatrywał się we mnie. Wiedziałem już dlaczego przybył do mnie, ale pozwoliłem mu powiedzieć, dla pewności.
-W związku z tym, chciałem cię spytać Alharisie, czy dołączysz do nas, do tych, co chcą odejść z tej wyspy i nigdy nie wrócić?- wyprostowałem ciało i uniosłem wysoko głowę, przymykając oczy. 
-Oczywiście, Rohusayo. Macie we mnie wsparcie.- odparłem wypuszczając w powietrze odrobinę błękitnego dymu. Uniosłem z powrotem powieki spoglądając na mojego rozmówcę.- Czy mogę wiedzieć, ile z tych żyjących tu szlachetnych stworzeń, dołączyło już do waszej organizacji?- skinął głową.
-Rodzeństwo elfów obeznanych z walką i przeprowadzaniem zwiadów i szpiegowaniem, a oprócz nich Posłańca Snów, baśniowego smoka.
-To już jest coś. Czy inni nie zgodzili się przyłączyć czy też jeszcze o niczym nie wiedzą?
-Póki co poza nami i tobą nikt jeszcze nie wie o naszych planach.- pokiwałem głową.
-W takim razie powiedz swoim przyjaciołom, że popieram was całkowicie i daję moje umiejętności tej ważnej sprawie i wam.- po tych słowach położyłem głowę na ziemi wpatrując się w mojego gościa spod oka.
-Powiem i niedługo cię im przedstawię.- mrugnąłem oczami na znak zgody i westchnąłem cicho.
-Pójdę już.- powiedział Rohusaya, po czym wstał z poprzednie, siedzącej pozycji.
-Do widzenia, Rohusayo.- rzekłem podnosząc pysk z ziemi. Odpowiedział skinieniem, rozłożył skrzydła, machnął nimi parę razy i wyleciał w jasność popołudniowego słońca.

<Alvheid/ Coela/ Shavi/ Enrique?>

niedziela, 3 czerwca 2018

Od Arietes CD Jegen


Ruszyłam powoli w lewo, rzucając spojrzeniem to na otaczającą mnie przestrzeń, to na skalisty grunt pod moimi kopytami. Uniosłam oba moje noże i poruszałam się przez cały czas tak, jakby zza rogu zaraz miał wyskoczyć na mnie potężny, ziejący ogniem i siarką smok szczerzący na mnie zęby i zamierzający przegryźć mnie swoimi długimi zębiskami na pół. Całe szczęście, mimo ciągłej podróży wzdłuż ścian nic mnie nie zaatakowało ani nie wzbudziło zbyt dużych podejrzeń. Starałam się poruszać jak najciszej, ale było to szalenie trudne, ponieważ podłoże stanowiły drobne kamyczki, które przy najlżejszym kroku chrzęściły. Po pewnym czasie udało mi się stawiać tak kroki aby dźwięki nie były na częste i zbyt głośne. Jaskinia, którą obecnie badałam wraz z Jegen, była niezwykle ogromna. Miałam pewne podejrzenia, że im dalej zapuścimy się w to pomieszczenie, to pochodnie stopniowo zaczną zanikać, lecz myliłam się. Jak dotąd, szaleńczo wywijający językami ogień na pochodniach znajdował się w jednakowych odstępach, umieszczony tak aby oświetlić powierzony skrawek miejsca, lecz między dwiema był krótki odcinek drogi, w którym jasność odrobinę ciemniała. W takich miejscach zawsze przygotowywałam mięśnie na niespodziewany atak, zwłaszcza kiedy dalsza droga znajdowała się za wystającym kawałkiem ściany, zasłaniającym ją. Atak jednak nigdy nie nadszedł, a ja miałam coraz większe podejrzenia co do tego miejsca. Rzuciłam okiem na przeciwną część jaskini, tam, gdzie miała znajdować się Jegen. Stąd widziałam jej wysoką, dumną sylwetkę bardzo słabo z powodu odległości, która nas dzieliła. W tym momencie jakby poczuła na sobie mój wzrok, bo spojrzała w moją stronę. Nie widziałam wyrazu jej twarzy, więc tylko uniosłam rękę nad głowę, tuż przed pochodnią i pokazałam jej uniesiony kciuk. Odpowiedziała tym samym. 
Ruszyłam dalej, cały czas mając w polu mojego widzenia blask odbijających się płomieni na ostrzach moich noży. Komnata zdawała się nie mieć końca. Nie byłam pewna ile czasu minęło od wstąpienia w progi badanego pomieszczenia, ale miałam wrażenie, że trochę więcej niż pół godziny. Delikatnie dotknęłam wierzchem dłonią ściany, sprawdzając jej chropowatość. Westchnęłam w duchu. Taka sama jak wszystkie pozostałe. Przystanęłam i tym razem omiotłam wzrokiem środek. Nic, tylko pusta przestrzeń i harpia, gdzieś po drugiej stronie, nieco dalej niż ja. Po za nami i pochodniami nie było nic. Nawet owadów czy nietoperzy, które czasem trafiały się w poprzednich komnatach. Przeszłam parę kroków i w końcu trafiłam na coś interesującego, mianowicie ślad czarno-zielonego śluzu, ciągnący się parę metrów i znikający dalej. Co to ma być do diaska? Z pewnością należeć musiało do pokonanego potwora, leżącego z wywalonymi gałkami ocznymi przed wejściem do tych labiryntów. Czemu jednak znalazło się to akurat tutaj i znikało po kilku metrach? Ze stwora maź ciekła naokrągło i zdecydowanie nie była tak wąska i krótka jak ta tutaj. Po za tym pomieszczenie wydawało się czyste, zbyt czyste jak na mieszkającego w nim obleśnego potwora. Już miałam zawołać moją towarzyszkę, gdy doszły mnie, jak sądzę, jej drgania. Zachowałam milczenie i rzuciłam okiem w jej stronę, chcąc zobaczyć czy coś ją zaatakowało, lecz nie zauważyłam nic podejrzanego. Chciała więc coś mi pokazać. Machnąłem jej ręką na znak, że już idę, po czym ruszyłam w poprzek komnaty. Było znacznie ciemniej niż przy ścianach, lecz niewiele. Pochodni było na tyle dużo aby w całym pomieszczeniu zapewnić oświetlenie. Kiedy zbliżyłam się do niej rzuciłam:
-Właśnie miałam cię zawołać, ale mnie wyprzedziłaś. O co chodzi?

<Jegen?>

Od Coeli - c.d. Alharisa ,,Przybycie na Wyspę"


Kiedy tylko mój brat zniknął pośród gęstej roślinności, zwróciłam się do rumaka:
- W takim razie prowadź.
Ten w odpowiedzi parsknął nieznacznie i ruszył zdecydowanie prosto przed siebie lekkim stępem jakby chcąc by pewnym, że spokojnie za nim nadążę.
Zatrzymał się dopiero po około dwudziestu minutach nad wielką, niemal kryształowo czystą rzeką, na której obu brzegach gdzie okiem nie spojrzeć rozciągały się ogromne, wyraźnie stare drzewa z pochylającymi się nad jej taflą od nadmiernego ciężaru soczystych owoców rozmaitych gatunków gałęziami. Gdzieniegdzie można było też dostrzec niewielkie krzaczki tego samego rodzaju.
- Mam nadzieję, że to wszystko wystarczy, by zaspokoić Twój apetyt. - oświadczył, układając się na malachitowo zielonej trawie.
- Jeszcze się pytasz?! - wykrzyknęłam uradowana, podchodząc do pierwszej z brzegu palmy i zrywając z niej orzech kokosowy. - Przecież tego starczyłoby na całą wieczność dla wszystkich mieszkańców Wyspy! Aż dziw, że nie widać tu żadnych naukowców.
To mówiąc, usiadłam tuż koło niego i, chwyciwszy odpowiedniej wielkości kamień, zaczęłam uderzać nim w łupinę, a gdy tylko pojawiły się na niej pierwsze pęknięcia, zbliżyłam go do ust i chciwie wypiłam sączące się z niego mleko, po czym powróciłam do poprzedniej czynności. Tym razem jednak przerwałam ją dopiero, gdy całkowicie się rozpadła.

***

Po około pół godzinie posiłku stwierdziłam, że nic więcej się we mnie nie zmieści, więc obudziwszy wierzchowca, oświadczyłam:
- Teraz, jeśli pozwolisz, chciałabym, abyś zaniósł mnie w pobliże internatu na małe przeszpiegi.
- Czy to na pewno bezpieczne? - spytał wyraźnie zdziwiony, wstając na nogi.
- Z pewnością nie, ale, jeśli tego nie zrobię, nigdy nie dowiem się jakie tajemnice może on skrywać w swoim wnętrzu. - odparłam, moszcząc się na jego grzbiecie.
- Można wiedzieć w jaki sposób zamierasz tego dokonać? - zaindagował przechodząc powoli do galopu.
- Jeszcze sama nie wiem, ale na miejscu z pewnością coś wymyślę.

***

Reszta drogi minęła nam w całkowitej ciszy, gdyż byłam zbyt pochłonięta układaniem planu, by móc jednocześnie prowadzić jakąkolwiek konwersację. Najlepszym tego dowodem może być z pewnością fakt, że gdy Kita wreszcie ostro zahamował wzbijając kopytami tumany kurzu, o mało co nie przeleciałam nad jego szyją. Uratowało mnie od tego tylko to, ze w ostatniej chwili złapałam się usilnie jego grzywy.
- Widzę, że jesteśmy już na miejscu. - stwierdziłam, zeskakując raźno na ziemię.
- Zgadza się, dlatego wolałbym się oddalić.
- Jasne, nie ma sprawy. - rzuciłam, wchodząc za granitowy głaz, mający kryć mnie w razie czego przed ciekawskimi spojrzeniami.
- Dziękuję. - to mówiąc, zrobił w tył zwrot i już go nie było.
Zostawszy sama, wyczarowałam dodatkową ochronę z gęstych zarośli i czekałam na rozwój wypadków.

***

Po paru godzinach dostrzegłam, że tuż koło mojej kryjówki przechodzi jakaś młoda, szczupła dziewczyna o długich, kręconych, hebanowych włosach w towarzystwie srebrnej lwicy. Domyślając się po jej ruchach i ubiorze oraz dość niepewnym zachowaniu, ze należy również choć w pewnym stopniu do istot magicznych, wysłałam w kierunku jej towarzyszki wiązkę uspokajającą, a ją samą złapałam za rękę i przyciągnęłam do siebie. Nieznajoma rzuciła mi zatrwożone spojrzenie i machinalnie sięgnęła do pasa, za który miała zatknięty puginał na sztylet. Chcąc ją powstrzymać od jego wyjęcia, rzekłam szybko:
- Nie sadzę, aby był Ci potrzebny. Nie chcę bowiem Cię skrzywdzić tylko uzyskać kilka informacji o tym miejscu i przebywającym wewnątrz badaczach.
W odpowiedzi dziewczę zaczęło wywijać dłońmi, z czego wywnioskowałam, że jest niemową. Na całe szczęście kiedyś, w lepszych czasach, uczyłam się także tego języka, więc wiedziałam, że chciałaby wiedzieć jak się nazywam i wyznać mi, że nie czuje się tutaj zbyt pewnie i wolałaby rozmawiać o tym jak najdalej od budynku przed nami.
- Jestem Coela. - przedstawiłam się. - Co do Twojej prośby, to sądzę, że możemy się rzeczywiście przenieść gdzieś dalej.
Ta znów zakreśliła kilka figur w powietrzu, mówiąc:
- Na imię mi Alvheid. Dziękuję za wysłuchanie mnie.   


<Rohusaya/ Alharis? Następne opowiadanie możesz skierować także właśnie do Alvheid.>

sobota, 2 czerwca 2018

Od Alharisa CD Coeli ,,Przybycie na wyspę"


Przekręciłem lekko głowę patrząc na niego kątem oka i zmieniłem lekko pozycję unosząc ciało ku górze.
-A więc słucham, Rohusayo.- sfinks obrzucił mnie niezwykle poważnym spojrzeniem, po czym odparł:
-Na razie sprawy Darmy odłożę na później, chociaż chciałbym dowiedzieć się jednej rzeczy, która nieustannie nęka moje myśli. Otóż, czy naukowcy wdarli się w mury Teskariotolisu?- westchnąłem cicho, nie chcąc mówić czegoś, co mogło się nie wydarzyć.
-Nie wiem, Strażniku. Moje serce tak samo jak twoje rwie się ku opuszczonej ziemi, która nas zrodziła, a myśli odbierają spokój duszy, lecz nie mogę odpowiedzieć na to pytanie w żaden inny sposób.- Sfinks nie rzekł nic, na jego twarzy nie widać było żadnej zmiany, ale wydawał się pogrążony w myślach. Czekałem więc cierpliwie na jego dalsze słowa, gdyż przeczuwałem, że to one są powodem naszego dzisiejszego spotkania. Po paru minutach milczenia, uderzył ogonem w ziemię i machnął potężnymi skrzydłami potrząsając głową.
-Wybacz, Alharisie, moją chwilową słabość.- odpowiedział spokojnie, jednak mogłem wyczuć w jego sercu głęboko ukryte wzburzenie i zmartwienie. Ja odczuwałem to samo i byłem niemal pewny, że on o tym wie. Darma była ziemią nam bliską, a więź ze wszystkim co miało z nią silny związek, łączyła nasze uczucia jakby jednocząc nas. Mimo, że z owej planety nie pochodziłem, byłem jej oddany, tak jak wszyscy moi królewscy bracia i siostry oraz gotowy oddać swoje usługi aby strzec jej bezpieczeństwa. Zamieszkujące ją niewinne, łagodne istoty były jak smocze dzieci, którymi opiekował się cały nasz ogromny ród, żyjący wśród chmur, pod okiem dusz naszych przodków jaśniejących wśród mroków nocy na firmamencie.
Wydmuchałem obłoczek blado-niebieskiej pary, która uniosła się leniwie w powietrze, po czym rozpłynęła bez śladów i przekrzywiłem lekko głowę.
-Nie przepraszaj, Ruhusayo. Rozumiem cię lepiej niż ci się wydaje.- mój rozmówca skinął głową.
-Cel mojej wizyty nie był jedynie spowodowany troską o Darmę i Teskariotolis.- przerwał na sekundę, lecz po chwili dalej kontynuował- Czy jesteś pewny, że nikt nie usłyszy tego co mam zamiar ci powiedzieć? Moje słowa są w tym momencie przeznaczone tylko dla twoich uszu, Alharisie, inaczej nadzieja umrze w sercach wielu dzielnych istot.- przymknąłem oczy i skupiłem się. Przyzwałem wiatr z odległości paru kilometrów, lecz sfinks nie poczuł tego. Przyciągnąłem do siebie jedynie delikatne powiewy, które wleciały do jaskini ślizgając się po sklepieniu i skupiły wokół mnie wypełniając nozdrza zebranymi po drodze zapachami. Nic nie wyczułem, odpędziłem więc wiatr ledwie widocznym ruchem głowy, posyłając go ku wyjściu, ku dalszej niekończącej się wędrówce.- W promieniu paru kilometrów nie ma ani jednego naukowca. O kamery także nie musimy się martwić- w pobliżu nie szpieguje żadna z tych obcych nam maszyn.- sfinks usatysfakcjonowany uderzył łapą w ziemię.
-Doskonale. Najpierw jednak muszę prosić cię o przysięgę, Smoku, aby to co za chwilę usłyszysz, pozostało między nami. Dotyczy to naukowców, którzy nas tutaj sprowadzili. Nawet jeśli się z tym nie zgodzisz- obrzuciłem go długim spojrzeniem, ale kiedy nie zauważyłem w nim fałszu ani żadnego podstępu, przybliżyłem się ku niemu i rzekłem:
-Ufam ci, przyjacielu. W takim razie dobrze. Ja, Alharis, potomek Bistedana, Wielkiego Smoka, należący do Wielkiego Rodu Smoków Królewskich, syn Lerestrusa i Fisticjany, rządzących przed laty królestwem Wiatru i Chmur, brat obecnego króla, Świetlnego Niterlatesa, przysięgam, że żadne słowo, które za chwilę zostanie tutaj wypowiedziane, nie zostanie moimi ustami przekazane ku uszom do tego nie przeznaczonym, a jeśli tak by się stało, niech już nigdy nie zobaczę drzwi ku Wietrznemu Królestwu ani nie spojrzę na żadnego z moich braci czy sióstr, a moje oczy niech oślepną od cnoty tych, którzy dochowali złożonej przysięgi.- Rohusaya skłonił się lekko znając najwyraźniej wagę mojej przysięgi, po czym odrzekł:
-Dziękuję, Alharisie.
-A więc słucham.

<Rany, w następnym opku może w końcu uda mi się to załatwić :3 A więc: Shavi, Coela, Enrique?>

piątek, 1 czerwca 2018

Od Shu

Leżąc na piasku i słuchając szumu fal, rozmyślałem o przyszłości. Cóż mam począć, pozostawiony sam na pastwę losu w nowym świecie? Bez żadnej porady czy celu? A w dodatku uwięziony po raz kolejny?
Przebiegłem wzrokiem po gwiazdach, które oświetlały nocne niebo, przywodząc na myśl płomienie na czarnym aksamicie bezkresnej przestrzeni. W głowie próbowałem odtworzyć na nowo ścieżki do dawnych wspomnień, tak, jakbym tworzył w materii podświadomości niewielkie gwiazdozbiory. Każda myśl była ze sobą połączona delikatną więzią, gotową zerwać się w najmniej oczekiwanym momencie i uciec w nieznane, pozostawiając mnie zdekoncentrowanego, usiłującego przypomnieć sobie, co tak naprawdę się wydarzyło tamtego dnia, w tamtej godzinie, minucie.
Wszystkie takie zniszczone powiązania sprawiały, że zaczynałem zapominać przeszłość. A przecież każdy wie, że bez tego, co było, nie ukształtujemy jutra. Jako istota boska, powinienem wiedzieć to nader dobrze. W końcu, dzięki połączeniu z ojcem, miałem wgląd na dawne dzieje, kiedy to kolejne religie pojawiały się i upadały, a porzucone bóstwa musiały kryć się, aby uniknąć mordu z rąk niezwykle zaborczych, chrześcijańskich aniołów. To cud, że Sarlic zdołał przeżyć rzeź, jako jedyny ze swoich pobratymców. Nigdy nie opowiadał, dlaczego tak się stało, lecz ja miałem swoje przepuszczenia. Prawdopodobnie zwarł pakt, jak to uwielbia robić. Podobny do tego, którego ja zawarłem z naukowcami.
Jednak ja nie przepadam za trzymaniem się sztywno zasad. W końcu, nie bez powodu mówi się, że zasady są po to, aby je łamać. Dlatego nie miałem zamiaru sprzedawać swoich pobratymców w niedoli. Ale w końcu, po tych kilku tygodniach, nastał moment, że zostałem zmuszony do podjęcia decyzji. Wierność czy śmierć z głodu?
Mimo, że wolałbym opcję pierwszą, nieprzyjemny uścisk w gardle nakazał mi napisanie krótkiego, niezbyt treściwego raportu na kartce i przyjście na tę plażę, czyli wyznaczonego punktu wymiany.
Szelest wśród drzew sprawił, że poderwałem się nagle na równe nogi, chwyciłem w dwa palce kopertę i czujnym wzrokiem zmierzyłem okolicę.
— Długo kazałeś na siebie czekać — powiedziałem z delikatnym uśmiechem, podchodząc do drzew — Mam nadzieję, że masz to co chcę.
Wtedy jednak znieruchomiałem. Osoba, która stała na zapomnianej drodze na plażę, nie była wyczekiwanym osobnikiem. Z tego powodu opuściłem kopertę i ściągnąłem brwi. W milczeniu wymieniliśmy spojrzenia. Postanowiłem milczeć, dopóki przybysz nie wyjaśni, kim jest. Uznałem taką opcję za najlepsze wyjście z tej sytuacji.

<Ktoś?>

Upomnienia

*Akihiro otrzymuje 2. upomnienie za brak aktywności.
*Vaessaria otrzymuje 1. upomnienie za nienapisanie żadnego opowiadania w ciągu ostatnich 2. mies. 

Odejście

Z przykrością chciałabym poinformować, że Kaleya odchodzi z naszego grona z powodu braku aktywności.

Znalezione obrazy dla zapytania http://i.imgur.com/j9D4ZxO.png