piątek, 29 czerwca 2018

Od Alharisa CD Anon

POPRZEDNIE OPOWIADANIE

-A zatem, Rohusayo, jak teraz wygląda Darma? A przynajmniej jak wyglądała przed najazdem naukowców?- spytałem lecącego tuż obok mnie sfinksa, który rzucił mi szybkie spojrzenie, po czym obniżył nieco lot i zamyślił się. Podczas pobytu na wyspie zdążyłem już poczuć przyjacielską więź łączącą mnie ze sfinksem. Spędzałem z nim całkiem dużą ilość czasu, głównie na rozmowach i wspominaniu dawnych, dobrych czasów. Teraz szybowaliśmy leniwie wysoko nad ziemią, dając się ponieść towarzyszącym nam silnym wiatrom i wspominaliśmy naszą ojczyznę. Przyspieszyłem odrobinę i wspiąłem się wyżej wykręcając ciało w serii akrobacji, dając Rohusayemu czas do namysłu i zebrania słów. Czułem się taki wolny jakbym mógł zrobić co zechcę, ale były to tylko złudne emocje. Siedzieliśmy tu wszyscy w klatce, może i złotej, ogromnej, jednak klatka pozostaje klatką i nic tego nie zmieni.
-Nie zmieniła się wiele od waszego wcześniejszego odejścia.- powiedział mój rozmówca, mając na myśli ostatni czas wizyty królewskich smoków na Darmie.- nadal panowała zieleń, o którą troszczyli się wszyscy mieszkańcy planety, Teskariotolis pozostawał bezpieczny i dobrze strzeżony, a Białoocy dalej tworzyli swoje domy z granatowego kamienia, rozmieszczając je wokół Świątyni. Jedyne co się zmieniło to zwiększająca się populacja ptaków, zdziczenie małej części wietrznych węży, które uciekły w głąb lasów i odkrycie nowych gatunków flory i fauny, dotąd ukryte wśród gęstwiny.- pod nami w promieniach słonecznych zajaśniała pieszcząca oczy harmonia barw Tęczowej Rzeki. Bezwiednie zaczęliśmy obniżać lot i po chwili wylądowaliśmy.  
-W jakim stanie są Księgi i Posąg?- zapytałem powoli sunąc po porośniętej małą trawą ziemi.
-Teskariotolisu nie widziałem od wieków, jedyny raz kiedy ujrzały go moje oczy przypadł w dzień złożenia przysięgi. Był wspaniały, nie dopadły go oznaki starości. Co do Ksiąg, leżały złożone w Wielkiej Bibliotece, których wrota rzadko się otwierają, ale wiem, że są w dobrym stanie. A przynajmniej były.- zapadłą ciężka cisza, podczas której pogrążyłem się w myślach. Zaraz jednak odzyskałem dobry humor i trzasnąłem ogonem w powietrzu. Parę dni wcześniej do sterów dorwała się moja bardziej radosna osobowość, która jak dotąd mnie nie opuszczała, więc nie byłem w nastroju do długiego zamartwiania się. Za to sfinks sposępniał i wyglądał jakby nie miał zamiaru dalej rozmawiać. Nie dziwiłem mu się zresztą. 
Spacerowaliśmy w milczeniu patrząc przed siebie. Po pewnym czasie Rohusaya podniósł wzrok na słońce i westchnął.
-Zbliża się godzina rozpoczęcia mej pracy. Muszę wracać.- skinąłem lekko głową i patrzyłem jak rozłożył skrzydła, wzbił się w powietrze i po chwili zniknął z pola widzenia. Postanowiłem jeszcze chwilę pozostać w tym miejscu i ruszyłem powoli cisząc się ciepłem, które osiadło na mym ciele. W pewnej chwili dostrzegłem coś przykrytego nieznacznie kamieniami porozrzucanymi tu i tam. Najwidoczniej była to jakaś istota, która uważnie obserwowała moje ruchy.

<Anon?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz