czwartek, 31 maja 2018

Od Jegen CD Arietes


Już po kilkunastu krokach pewna byłam jak mało czego w swoim życiu, że jaskinie to zdecydowanie nie teren dla mnie. Nie dość, że musiałam nieść tę obrzydliwą tkankę stwora, to jeszcze co i rusz zahaczałam głową o jakieś stalaktyty czy tam stalagmity - kogo obchodzi, jak to cholerstwo się nazywa? - ślizgałam się po mokrym od Soth-wie-czego podłożu i wpadałam na Arietes, która jak na jelenia po skałach chodziła zgrabnie niczym kozica. Na szczęście nie komentowała mojego stanu, gdy raz po raz z westchnieniem pomagała mi się podnieść z powrotem na nogi, dzięki czemu moja wściekłość narastała powoli - choć mimo wszystko wciąż rosła i pewna byłam, że w końcu wybuchnę. Miałam tego wszystkiego powyżej uszu. Po co ja się na to zgadzałam? Nie mój problem, jeśli to coś zamierza wszystkich wybić. Po drzewie raczej nie wlezie i mnie nie dorwie. Kopnęłam ze złością jakiś kamień, ale okazał się być jednak częścią jakiejś większej skalnej narośli, która ani drgnęła w zetknięciu z moimi szponami. Syknęłam więc tylko pod nosem i zaczęłam rozmasowywać stopę wolnym skrzydłem, rzucając pod nosem kilka soczystych przekleństw, jakby miało to zmniejszyć ból. Nie pomogło, a tylko bardziej jeszcze rozsierdził mnie fakt, że nawet te kopane kamienie muszą udawać coś, czym nie są i jeszcze w dodatku mają czelność stawiać mi się i nie lecieć gdzieś w ciemność, gdy im tak każę. Na szczęście dla mnie - bo jaskinia mój wybuch gniewu raczej przełknęłaby bez żadnego problemu - Arietes zauważyła, że zaczynam się pieklić coraz bardziej i wyciągnęła rękę, aby położyć mi ją na ramieniu. Chyba chciała mnie uspokoić, ale zaraz przypomniała sobie jak ostatnim razem spróbowałam ją na odlew walnąć, nawet nie zadając sobie trudu sprawdzenia, kto za mną stoi. Teraz bym jej nie uderzyła, nie miałam na to miejsca, a poza tym nie chciałam jej robić krzywdy, ale widząc moją gniewną minę pani centaur sama zdecydowała, że lepiej mnie nie dotykać. A jednak mimo wszystko udało jej się mnie uspokoić. Nieco zdumiona tym faktem przystanęłam. No proszę, zaczęłam tylko rozmyślać i gniew mnie opuścił. A może to Arietes, jej dumny wygląd i ta szlachetność, która od niej biła? Nie wiedziałam. Kiedy byłam dzieckiem zawsze podziwiałam istoty jej pokroju, wydawały mi się piękne i wspaniałe. Może to nad tym warto się zastanawiać, a nie nad rzeczami, które doprowadzają mnie do szewskiej pasji...
Po tej jakże zatrważającej konkluzji wzruszyłam ramionami i skrzywiłam się, czując bardzo wyraźnie jak mało miejsca jest w tej grocie. Akurat to przejście było tak ciasne, że nie mogłam rozprostować skrzydeł. Jedno z nich szorowało o chropowatą ścianę, a drugim starałam się nie zbić z nóg ostrożnie stąpającej obok Arietes. Czaszka na mojej głowie także zahaczała o sufit, wydając raz po raz potworne zgrzyty, które przewiercały mi mózg i sprawiały, że miało się ochotę samemu włożyć sobie strzałę Arietes w oko. Nie mogłam jednak nic poradzić, byłam za wysoka, mimo iż i tak starałam się iść na ugiętych nogach.
Razem przeszłyśmy tak spory kawałek. Jaskinie to znów stawały się tak wielkie, że same nasze kroki wywoływały echo odbijane tysiące razy po całej grocie, innym zaś razem ledwie mogłyśmy stanąć obok siebie i musiałyśmy decydować, która z nas idzie na pierwszy ogień. Drgające teraz dla mnie obrzydliwie ślady cały czas prowadziły w takie miejsca, które na szczęście nie groziły utratą zdrowia czy też nawet życia. W największą jednak dezorientację wprowadziła nas jedna z komnat. Była dużo większa niż pozostałe, a przy tym i śladów było znacznie więcej. Coś dziwnego było w niej, jednak ja i Arietes w tej chwili nie mogłyśmy dojść do wniosku, co to takiego. Wreszcie centaur otworzyła szeroko oczy i zerknęła na mnie ze zrozumieniem.
- Jegen... Światło...! - wyszeptała, ruchem głowy wskazując na pochodnie na ścianach. Rzeczywiście, wcześniej cały czas szłyśmy w kompletnych ciemnościach, zdając się na wyczuwane przeze mnie drgania, teraz jednak niewątpliwie trafiliśmy do jaskini, która była odwiedzana przez kogoś - coś? - regularnie. Podeszłam do jednej z pochodni na ścianie. Żagiew paliła się jasnym światłem. Umieszczona była w metalowym krużganku, a samo drewno owinięte było jakąś szmatą, przypuszczalnie nasączoną czymś łatwopalnym. Skoro jednak wciąż się paliły, ktoś musiał tu być...
- Arietes... - spróbowałam zwrócić na siebie uwagę towarzyszki, a gdy ta na mnie spojrzała, dałam jej znak dłonią. Zbliżyła się. - Przeszukajmy to miejsce, może się czegoś dowiemy. I... Arietes? Krzycz w razie czego.
Pokiwała głową i posłała mi lekki uśmiech.
- Ty także. Idź z lewej. Ja pójdę z prawej.
- W porządku. Jeśli coś zauważę, drganiami dam ci znać. Będziesz wiedziała o co chodzi.
Spojrzałyśmy na siebie po raz ostatni, skinęłyśmy sobie głowami i rozdzieliłyśmy się.

<Arietes?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz