sobota, 12 maja 2018

Od Vladimira

Tłum na targu wolno się przerzedzał. Zbliżał się mrok, dlatego niedługo wszystko miało tu być zamknięte. Zostało tylko kilkanaście straganów, z których ten z olbrzymią kadzią gotującej się potrawki, cieszył się największym zainteresowaniem. Na jednym stoliku stał bard, który co chwilę zwilżał gardło alkoholem. Nie był żadnym wirtuozem, jednak jego muzyka była idealna do kolacji lub piwa. Na pozostałych miejscach zgromadziły się niedobitki. Kilka kobiet rozmawiało także ze sprzedawcą biżuterii, który wyjątkowo dla nich został później. Reszta straganów podobnie jak mój była opustoszała. Parę właśnie składano. Zakończenie wszystkiego było kwestią godziny. Ja jednak nie mogłem tak łatwo wrócić do domu. Kończyły mi się własne pieniądze, a Chatka stwierdziła, że póki czegoś nie zarobię, nie otworzy mi skrzyni pełnej złota. Zostawił ją stwórca budowli i nadal wypełniona była w trzech czwartych swojej objętości monetami. Niestety rudera zauważyła, że skoro tylko zabieram stamtąd pieniądze, a nic nie donoszę, to szybko cała reszta zniknie. Tym sposobem byłem skazany na głodówkę. Westchnąłem, gdy znów zaburczało mi w brzuchu. Naciągnąłem kaptur szczelniej na głowę i opadłem na oparcie mego krzesła.
- Piękna elfka pokochała... - zawył znów głośniej śpiewak tak fałszywie, że aż ktoś kazał mu się zamknąć.
Myślałem, czy nie zebrać się do domu i nie spróbować jutro. Tego dnia szanse na jakikolwiek interes były bardzo nikłe. Mogłem także spróbować podkraść nieco gulaszu z kotła. Na pewno siedzący wśród balujących właściciel, nawet by nie zauważył. Zawsze mogliśmy też przeprowadzić się jakiś kawałek dalej. Na pewno prędzej czy później kogoś interesowałyby przedmioty wyłożone na stole przede mną. Wydawały się niepozorne, jednak bardziej czuła istota na pewno rozpoznałaby w nich wiele energii. Często także klienci łapali się na znak Czary, klątwy, uroki, zlecenia, usługi, konsultacje magiczne, który wisiał na moim stoisku. Rzadko jakiś pijany gbur podchodził, płacił trochę grosza i kazał przekląć swojego sąsiada. Nie kosztowało mnie to wiele energii, ale za to ile frajdy. Bijąca miotła lub mężczyzna plujący żabami. Nawet nie zdawali sobie sprawy z tego, że wcale nie blefuję. Liczyłem, że ktoś nareszcie zwróci raczej uwagę na drugą część znaku. Oczywiście sprzedawanie zaklęć było zabawne, ale i dawało nikły zarobek. Jakieś zlecenie na pewno pomogłoby na dłużej, a Chatka zdębiałaby z zaskoczenia. Kiedy wokół zapadł półmrok, a z kierunku paleniska dobiegły mnie kolejne śmiechy, dotarło do mnie, że nikt już nie przyjdzie. Wolno wstałem, zgarnąłem kawałek materiału z przedmiotami na nim i zawiązałem w tobołek. Kopnąłem w krzesło, a ono złożyło się, bym łatwiej mógł je nieść. Gdy już miałem zmniejszyć mój magiczny stragan, by znów stał się wielkości kilkucentymetrowej figurki, wyrosła przede mną zakapturzona postać. Przewyższała mnie wzrostem, jednak jej twarz skrywał mrok oraz kaptur, a figurę obszerna peleryna. Jako desperata i oszust nie mogłem narzekać na moją klientelę.
- W czym mogę pomóc? - zapytałem, siląc się na uśmiech.

<Ktoś/Coś?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz