czwartek, 22 lutego 2018

Od Jegen CD Arietes


A cóż to było za licho?! Nigdy czegoś takiego w swoim długim życiu nie widziałam. O mało się nie wydarłam ze zdumienia, gdy stwór nagle ukazał nam się w pełnej krasie, ale ostatecznie tylko zacisnęłam usta w wąską kreskę i jakby strzepnęłam dłońmi, w których błyskawicznie pojawiły się dwa koso-podobne ostrza. Widząc kątem oka, że Arietes naciąga łuk ze stuprocentowym opanowaniem, mocno odchyliłam się do tyłu, jedną stopą uzbrojoną w zabójcze szpony zatrzymując stwora w powietrzu. Sekundę później w ruch poszły ostrza. Potwór chyba zauważył, że w taki sposób nic nie zdziała, kiedy w tej samej chwili oberwał także celnie umieszczonymi w jego piersi strzałami o białych piórach na końcu. Zerknęłam na Arietes i mimowolnie uśmiechnęłam się krzywo, choć ledwo widocznie. Choć pani centaur na pierwszy rzut oka wyglądała delikatnie i uroczo, najwyraźniej potrafiła doskonale o siebie zadbać. Ogłuszający ryk rannego stwora nakazał mi natychmiast spojrzeć w jego kierunku. W tej chwili to potworne, pokryte śluzem coś siłowało się z jelenim towarzyszem Arietes. Szybko skoczyłam w ich kierunki, mocnymi niczym stal szponami wbijając się w bok stwora. Tuż obok mnie śmignęła strzała, o włos tylko mijając moje udo. Nie znałam dobrze Arietes, podświadomie jednak czułam, że akurat w przypadku strzelania z łuku mogę być całkowicie spokojna co do jej celności i zamierzeń. Zatem nie przejmując się świstaniem śmiercionośnej w jej rękach broni, sama zaciekle atakowałam. Chyba jednak zbyt zaciekle, gdyż nagle poczułam silne uderzenie w klatkę piersiową i chwilę później leżałam już w błocie, nie mogąc nabrać oddechu. Z trudem podniosłam się na łokciach. Kuantos wycofywał się powoli, potrząsając porożem ostrzegawczo, Arietes była poza moim zasięgiem. Stękając cicho pod nosem, jednym ruchem umięśnionych ptasich nóg przywróciłam swoje ciało do pionu i na próbę machnęłam skrzydłami. Chyba nie były uszkodzone, jedynie parę lotek było wymiętych i pokrytych paskudnym, zielonym śluzem z pyska dziwnej istoty, z którą w tej chwili zaciekle biła się centaur. Przez chwilę patrzyłam na nią z podziwem, jak wymierza zębatej paszczy razy swoimi kopytami, jak sprawnie blokuje jej ataki swoim rzeźbionym łukiem. Co chwilę w ciele stwora pojawiała się kolejna rana z wbitą strzałą, tak że zaczął on przypominać jeża, jednak zdawał się tego zupełnie nie zauważać, będąc w jakimś szale bitewnym, który nakazywał mu gryźć, drapać i rozrywać wszystko, co stanęło mu na drodze. A w tej chwili na tej drodze znajdowaliśmy się my. Widząc, że mimo znakomitej taktyki Arietes zaczyna powoli opadać z sił, ruszyłam biegiem, aby następnie rzucić oba ostrza krótko po sobie, prosto w rozwartą paszczę stwora. Jeden nóż odbił się tylko od wyszczerbionego kła, nie wyrządzając żadnych szkód, ale drugi trafił tam, gdzie miał - odciął potworowi obrzydliwy jęzor tak szybko, że on sam nawet nie zorientował się w pierwszej chwili, co się stało. Kiedy już to jednak do niego dotarło, zawył tak, że moje wyczulone uszy aż zareagowały na to bólem. Później rzucił się na mnie i Arietes z jeszcze większą zaciekłością. Choć nie miał już dwóch z czterech ogonów, jego grzbiet oraz pierś udekorowane były białymi piórkami na końcach strzał, całych niemalże umorusanych w jego krwi oraz szlamie, a jego paskudny język wił się gdzieś w błocie, odłączony od ciała, stwora zdawał się napędzać do ciągłej walki jakiś niepohamowany, skryty głęboko gniew.

<Arietes? Wykończymy go czy...?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz