Oglądając zeszyt spróbowałem dowiedzieć się najważniejszych informacji o wszystkich mieszkańcach wyspy. Kiedy w miarę uporządkowałem wszystko w głowie, odłożyłem notatnik na poprzednie miejsce i ogarnąłem pomieszczenie wzrokiem, sprawdzając czy wygląda tak samo jakim je zastałem. Gdy już uznałem, że nie widać żadnych oznak mojego pobytu w tym miejscu, odwróciłem się i rzuciłem rozkaz w stronę ściany będącej jednocześnie drzwiami do tego ukrytego pokoju. Drzwi utworzyły się po paru sekundach i rozwarły dając mi szansę wyjścia z tego dziwnego, małego pomieszczenia, w którym spośród książek i papierów wyzierała nieodkryta dotąd tajemnica. Szybko przekroczyłem ich próg wiodąc wokół uważnym spojrzeniem. W bibliotece nie było nikogo, zresztą tak, jak podejrzewałem, więc zacząłem powoli, jak gdyby nigdy nic, kierować się w stronę wyjścia. Za moimi plecami ponownie stałą biała, lekko chropowata ściana. Kiedy wyszedłem na korytarz o lśniącej, odbijającej moją postać podłodze popadłem w myśli. Odkryte przeze mnie pomieszczenie i jego zawartość z pewnością dawało odpowiedzi na wiele pytań pozostawionych dotąd bez odpowiedzi, lecz zapewne nie na wszystkie. Oczywiście, musiałem tam wrócić aby przejrzeć więcej, ale wiedziałem, że siedziałem w bibliotece przez dość długi czas, a mogło to zaniepokoić naukowców gdybym przebywał tam jeszcze dłużej. Zanim moje oczy prześledzą wszystko, co nieco rozjaśniłoby opary niewiedzy minie zapewne dużo czasu. Póki co, nie mogłem nikomu powiedzieć o tajnym pokoju, bo mogłoby skończyć się to odkryciem naszych zamiarów i pogrzebaniem nadziei na rychłą ucieczkę. Jedynymi uszami, które powinny na razie o tym usłyszeć byłyby uszami Coeli.
Zastanawiała mnie, ale także bardzo niepokoiła obecność Królewskiego Smoka na wyspie. Czy Darma upadła? Miałem nadzieję, że nie i trzymałem się jej jak liny człowieka skaczącego nad przepaścią. Wmawiałem sobie, że to niemożliwe. Ani sfinksy ani Smoki, a również zwykli mieszkańcy nie oddaliby tak łatwo Teskariotolisu na pastwę naukowców. Lód naszej ojczyzny był wierny i nigdy nie oddałby matczynej ziemi w ręce najeźdźców. Uważnie przeczytałem o owym smoku i to, co przyswoił mój mózg napełniło mnie niejaką radością, ale także smutkiem. Alharis- bo tak brzmiało imię dostojnego smoka, jednego z dwóch synów Pana Lerestrusa- był bratem samego Niterlatesa owianego, jak wszystkich z jego rodu, szacunkiem i wieloma legendami. Serce moje radowało się na myśl, że jest w tym więzieniu ktoś, kto widział Darmę. Również wszystkie opowieści i podania sprawiły, że czułem się choć lekko szczęśliwym pośród całego tego bagna porażek. Sam królewski brat i potomek byłego władcy zawitał na wyspę, a jak wiadomo, wszyscy strażnicy Teskariotolisu pragnęli przynajmniej raz w życiu ujrzeć pradawnych panów i obrońców naszego państwa, także ja. Od lat uważano ich za zwiastunów przyszłego zwycięstwa i nadziei. Niestety nikomu od wieków nie ukazali się, do czasu najazdu naukowców. Zapewne tego dnia wiele twarz rozjaśnił słaby uśmiech gnany myślą o lepszym jutrze.
To, co zasmucało całe moje serce, to to, że Smoka porwano i barbarzyńsko przywieziono na wyspę. Jako obrońca i syn sfinksów oddanych Darmie i jej niewidocznym władcom, wszystko buntowało się we mnie przeciw porwaniu jednego z ich rodu. Choć nigdy żadnego z nich nie ujrzałem na oczy byłem pewny, że wolałbym zginąć niż pozwolić na znieważenie lub śmierć jednego z nich. Takie już serce sfinksa- przywiązane do wszystkiego co broniło i opiekowało się Teskariotolisem i Posągiem.
Kiedy tylko ujrzałem zdjęcie smoka Alharisa, już wiedziałem, że muszę się z nim spotkać i zapytać o Darmę, jej bezpieczeństwo, a także dowiedzieć się czy Królewski zamierza za wszelką cenę wydostać się stąd. Potem razem z Coelą moglibyśmy przedstawić mu plan ucieczki. Byłem pewny, że przyłączy się, a nawet jeżeli jakimś cudem nie, to nie powie słowa naukowcom.
Nawet nie zauważyłem kiedy znalazłem się w przedsionku, a świadomość otoczenia ogarnęła mnie dopiero gdy wyszedłem przed Świątynię i poznałem jedną z dwóch sylwetek stojących paręset metrów przede mną. Szybko otrząsnąłem się z zamyślenia i ruszyłem w stronę Coeli i jakiegoś nieznajomego mi jej towarzysza. Z moich obserwacji wynikało, że należał on również do wielkiej rodziny elfów. To co mnie zastanowiło to to, że oboje mieli nieco podobne rysy twarzy. Czyżby byli spokrewnieni? Zapewne niedługo się dowiem. Nie odzywałem się dopóki nie znalazłem się zaledwie parę kroków przed nimi. Najwyraźniej czekali na mnie, ale nie wiedziałem z jakiego powodu.
-Witaj Coelo! Witaj nieznajomy! Co was tutaj sprowadza?
<Coela?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz