piątek, 1 czerwca 2018

Od Shu

Leżąc na piasku i słuchając szumu fal, rozmyślałem o przyszłości. Cóż mam począć, pozostawiony sam na pastwę losu w nowym świecie? Bez żadnej porady czy celu? A w dodatku uwięziony po raz kolejny?
Przebiegłem wzrokiem po gwiazdach, które oświetlały nocne niebo, przywodząc na myśl płomienie na czarnym aksamicie bezkresnej przestrzeni. W głowie próbowałem odtworzyć na nowo ścieżki do dawnych wspomnień, tak, jakbym tworzył w materii podświadomości niewielkie gwiazdozbiory. Każda myśl była ze sobą połączona delikatną więzią, gotową zerwać się w najmniej oczekiwanym momencie i uciec w nieznane, pozostawiając mnie zdekoncentrowanego, usiłującego przypomnieć sobie, co tak naprawdę się wydarzyło tamtego dnia, w tamtej godzinie, minucie.
Wszystkie takie zniszczone powiązania sprawiały, że zaczynałem zapominać przeszłość. A przecież każdy wie, że bez tego, co było, nie ukształtujemy jutra. Jako istota boska, powinienem wiedzieć to nader dobrze. W końcu, dzięki połączeniu z ojcem, miałem wgląd na dawne dzieje, kiedy to kolejne religie pojawiały się i upadały, a porzucone bóstwa musiały kryć się, aby uniknąć mordu z rąk niezwykle zaborczych, chrześcijańskich aniołów. To cud, że Sarlic zdołał przeżyć rzeź, jako jedyny ze swoich pobratymców. Nigdy nie opowiadał, dlaczego tak się stało, lecz ja miałem swoje przepuszczenia. Prawdopodobnie zwarł pakt, jak to uwielbia robić. Podobny do tego, którego ja zawarłem z naukowcami.
Jednak ja nie przepadam za trzymaniem się sztywno zasad. W końcu, nie bez powodu mówi się, że zasady są po to, aby je łamać. Dlatego nie miałem zamiaru sprzedawać swoich pobratymców w niedoli. Ale w końcu, po tych kilku tygodniach, nastał moment, że zostałem zmuszony do podjęcia decyzji. Wierność czy śmierć z głodu?
Mimo, że wolałbym opcję pierwszą, nieprzyjemny uścisk w gardle nakazał mi napisanie krótkiego, niezbyt treściwego raportu na kartce i przyjście na tę plażę, czyli wyznaczonego punktu wymiany.
Szelest wśród drzew sprawił, że poderwałem się nagle na równe nogi, chwyciłem w dwa palce kopertę i czujnym wzrokiem zmierzyłem okolicę.
— Długo kazałeś na siebie czekać — powiedziałem z delikatnym uśmiechem, podchodząc do drzew — Mam nadzieję, że masz to co chcę.
Wtedy jednak znieruchomiałem. Osoba, która stała na zapomnianej drodze na plażę, nie była wyczekiwanym osobnikiem. Z tego powodu opuściłem kopertę i ściągnąłem brwi. W milczeniu wymieniliśmy spojrzenia. Postanowiłem milczeć, dopóki przybysz nie wyjaśni, kim jest. Uznałem taką opcję za najlepsze wyjście z tej sytuacji.

<Ktoś?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz