Obudziłem się na podłodze, a kiedy zamiast ujrzenia ludzkich kończyn zobaczyłem długie, otoczone gęstą, brązową sierścią łapy westchnąłem ciężko i przemieniłem się w człowieka. Znowu miałem koszmary, a Teptis doskonale wiedział jaki wywierają na mnie wpływ, więc bez mojej zgody zmienił mnie w swoją wilczą postać aby uchronić mnie w pewien sposób przed zmęczeniem. Mimo to i tak czułem się jak przeżuta trawa, bo przez ostatnie noce działo się to samo. Przeciągnąłem się i przeczesałem dłonią włosy rzucając spojrzeniem w stronę okna, za którym kryła się nieprzejednana ciemność nocy i podchodząc do lustra. W odbiciu widniał zgarbiony, rozczochrany facet o przekrwionych złotych oczach, co naprawdę wyglądało dziwnie, który bezczelnie wpatrywał się w swój pierwowzór. Gdybym zobaczył takiego gościa na ulicy omijałbym go szerokim łukiem pomyślałem trąc oko, po czym odwróciłem się i powlokłem w stronę, gdzie jak wydawało się mojemu zaspanemu umysłowi, była łazienka, a więc kran i woda, która mogła zmyć moje otępienie. Po drodze złapałem leżące na stole ubrania i długi, ciemno-brązowy płaszcz, który jakimś cudem znalazł się ze mną na tej przeżartej przez niegodziwość wyspie. Był jedyną pamiątką po moim dawnym życiu; pistolet zabrali już dawno, tak samo nóż, a wspomnienia z dawnych, lepszych dni zostały rzucone w kąt przez nowe, znacznie okropniejsze, rzadko kiedy pozwalające tamtym wyjść na pierwszy plan.
Kiedy wyszedłem z łazienki, już ubrany i gotowy do opuszczenia schronienia, przypominałem zupełnie inną osobę. No, może oprócz tych złotych oczu poprzeplatanych czerwonymi nitkami i worów pod nimi. Na to jednak nic nie mogłem poradzić. Chwyciłem oparty o ścianę miecz, który znalazłem w jaskini, w której się rehabilitowałem stwierdzając, że jest zadziwiająco dobrej roboty, po czym włożyłem go do pochwy u pasa i ukryłem pod płaszczem. Na głowę włożyłem kapelusz o szerokim rondzie, który skutecznie osłonił moje oczy przed możliwym wzrokiem obcych istot, lecz dawał mi nie najgorsze pole widzenia i otworzyłem drzwi. Od razu pchnął mnie silny podmuch, jakby chcąc wcisnąć mnie z powrotem do środka, lecz nie przejąłem się nim i postąpiłem krok na przód zamykając drzwi za sobą. Przebiegłem pobieżnie wzrokiem po ziemi pode mną szukając smukłej sylwetki Awrasa, jednak nigdzie go nie dostrzegłem. Założyłem, że włóczył się gdzieś po lesie lub polował. Zszedłem na dół czując jak płaszcz raz łopocze w powietrzu, a raz wali mnie wściekle w plecy. Wokół panował mrok, zasnuwając oczy swoimi długimi czarnymi włosami. Księżyc dziś nie zaszczycił firmamentu swoją lśniącą obecnością, więc pozostawione same sobie gwiazdy z siły płonącego w nich światła próbowały utrzymać jaką taką widoczność, lecz z mizernym skutkiem. Moje oczy przystosowane były do takich warunków, a mój mózg jakby otworzył się na nocny świat, zazwyczaj zaćmiony słonecznym światłem dnia. Miałem zamiar przejść się aby posegregować i poukładać myśli do odpowiednich półek, inaczej rano byłbym całkowitym wrakiem i nawet Awras nie wyciągnąłby mnie z łóżka, mimo użycia siły. Na myśl o moim towarzyszu przyszedł mi na myśl Teptis. Czy wypuścić go na zewnątrz aby także cieszył ślepia mrokiem nocy? Już miałem zmienić się w jego postać, gdy do mojego nosa dotarł obcy zapach dochodzący zza drzew. Zastygłem w bezruchu, po czym stwierdziłem, że muszę w końcu zobaczyć innych więźniów tej wyspy inaczej zgniłbym w samotności. Oczywiście sądziłem, że obcy raczej nie będzie zadowolony z mojego przybycia, ale machnąłem na to ręką. Najwyżej mnie zaatakuje albo zażąda odejścia, co pewnie bym zrobił, jako, że chciałem przeczyścić myśli. Ale będzie na to jeszcze czas. Tak myśląc ruszyłem dalej nie starając się zbytnio ukrywać mojej obecności. Wyszedłem na drogę prowadzącą na plażę, a słabe światło od razu zalało moją sylwetkę. Zbliżyłem się widząc postać nieznajomego, który wyglądał jakby na mnie czekał. Kiedy podszedłem na odległość paru metrów, zmarszczył brwi jakby myślał, że jestem kimś innym i zaczął mi się przyglądać, a ja odpowiedziałem tym samym. Parę chwil staliśmy bez ruchu i w ciszy jedynie wymieniając między sobą spojrzenia. Potem, nadal nieufny chodź tego nie okazywałem, podniosłem rękę dotykając ronda kapelusza, po czym rzekłem:
-Widzę, że nie tylko mnie noc jest przyjacielem. Nazywam się Maverick.
<Shu? Wybacz, że nie wprowadziłam za dużo szczegółów ich spotkania, ale byłoby długo...>
Kiedy wyszedłem z łazienki, już ubrany i gotowy do opuszczenia schronienia, przypominałem zupełnie inną osobę. No, może oprócz tych złotych oczu poprzeplatanych czerwonymi nitkami i worów pod nimi. Na to jednak nic nie mogłem poradzić. Chwyciłem oparty o ścianę miecz, który znalazłem w jaskini, w której się rehabilitowałem stwierdzając, że jest zadziwiająco dobrej roboty, po czym włożyłem go do pochwy u pasa i ukryłem pod płaszczem. Na głowę włożyłem kapelusz o szerokim rondzie, który skutecznie osłonił moje oczy przed możliwym wzrokiem obcych istot, lecz dawał mi nie najgorsze pole widzenia i otworzyłem drzwi. Od razu pchnął mnie silny podmuch, jakby chcąc wcisnąć mnie z powrotem do środka, lecz nie przejąłem się nim i postąpiłem krok na przód zamykając drzwi za sobą. Przebiegłem pobieżnie wzrokiem po ziemi pode mną szukając smukłej sylwetki Awrasa, jednak nigdzie go nie dostrzegłem. Założyłem, że włóczył się gdzieś po lesie lub polował. Zszedłem na dół czując jak płaszcz raz łopocze w powietrzu, a raz wali mnie wściekle w plecy. Wokół panował mrok, zasnuwając oczy swoimi długimi czarnymi włosami. Księżyc dziś nie zaszczycił firmamentu swoją lśniącą obecnością, więc pozostawione same sobie gwiazdy z siły płonącego w nich światła próbowały utrzymać jaką taką widoczność, lecz z mizernym skutkiem. Moje oczy przystosowane były do takich warunków, a mój mózg jakby otworzył się na nocny świat, zazwyczaj zaćmiony słonecznym światłem dnia. Miałem zamiar przejść się aby posegregować i poukładać myśli do odpowiednich półek, inaczej rano byłbym całkowitym wrakiem i nawet Awras nie wyciągnąłby mnie z łóżka, mimo użycia siły. Na myśl o moim towarzyszu przyszedł mi na myśl Teptis. Czy wypuścić go na zewnątrz aby także cieszył ślepia mrokiem nocy? Już miałem zmienić się w jego postać, gdy do mojego nosa dotarł obcy zapach dochodzący zza drzew. Zastygłem w bezruchu, po czym stwierdziłem, że muszę w końcu zobaczyć innych więźniów tej wyspy inaczej zgniłbym w samotności. Oczywiście sądziłem, że obcy raczej nie będzie zadowolony z mojego przybycia, ale machnąłem na to ręką. Najwyżej mnie zaatakuje albo zażąda odejścia, co pewnie bym zrobił, jako, że chciałem przeczyścić myśli. Ale będzie na to jeszcze czas. Tak myśląc ruszyłem dalej nie starając się zbytnio ukrywać mojej obecności. Wyszedłem na drogę prowadzącą na plażę, a słabe światło od razu zalało moją sylwetkę. Zbliżyłem się widząc postać nieznajomego, który wyglądał jakby na mnie czekał. Kiedy podszedłem na odległość paru metrów, zmarszczył brwi jakby myślał, że jestem kimś innym i zaczął mi się przyglądać, a ja odpowiedziałem tym samym. Parę chwil staliśmy bez ruchu i w ciszy jedynie wymieniając między sobą spojrzenia. Potem, nadal nieufny chodź tego nie okazywałem, podniosłem rękę dotykając ronda kapelusza, po czym rzekłem:
-Widzę, że nie tylko mnie noc jest przyjacielem. Nazywam się Maverick.
<Shu? Wybacz, że nie wprowadziłam za dużo szczegółów ich spotkania, ale byłoby długo...>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz