poniedziałek, 22 stycznia 2018
Od Jegen CD Akihiro
Leciałam tak już drugą godzinę, rzucając szybkie spojrzenia na roztaczające się pode mną widoki. Powoli już zaczynałam tracić nadzieję, co jak na mnie i tak było dobrze, gdyż z natury znudziłabym się, zanim bym jeszcze porządnie zaczęła. Plan był dobry, naprawdę dobry, szkoda tylko, że taki tajemniczy i niedopracowany. Nawet nie wiedziałam gdzie szukać. Machnęłam skrzydłami z irytacją, wzbijając się wyżej. Ierowi ledwo udało się mnie dogonić, po czym znowu został w tyle. Do moich uszu dotarł tylko jego cichy pisk protestu, ale raczej prędzej to wyczułam poprzez drgania, niż usłyszałam.
Zwolniłam. Teraz szybowałam, lekko machając tylko końcami skrzydeł, aby utrzymać się na obecnym pułapie. Mój plan prawie wyleciał mi z głowy, gdy lekki, chłodny wiatr plątał mi włosy. Nagle tuż pode mną przemknął raróg. Gdy zerknęłam na niego zdziwiona, posłał mi tylko spojrzenie z ukosa, wydał z siebie ostrzegawczy skrzek, jak podczas polowania, po czym zapikował nagle w dół, wyciągając szpony przed siebie. Zaskoczona pomknęłam za nim, nie zdążywszy nawet pomyśleć, co tu się tak właściwie wydarzyło przed chwilą. Raróg spadał przez chwilę z naprawdę dużej wysokości, co zdążyło tylko przemknąć mi przez myśl, po czym ni z tego, ni z owego wyhamował i wyrównał spokojnie lot, nie zwracając na mnie uwagi. Wbiłam w niego zdenerwowane spojrzenie. Niczego nie upolował, był zbyt wysoko, aby choć dostrzec jakieś poruszenie w dole, więc nie miałam pojęcia, czemu niby miało służyć to przedstawienie. Może chciał mi coś - znowu - pokazać? Nie dowiedziałam się jednak, co to w takim razie miało być. Raróg dopiero po chwili zorientował się, że zignorowałam jego działania i spokojnie leciałam dalej. Z widocznym gniewem w błyszczących oczkach wleciał we mnie, szarpiąc pazurkami i dziobem za moją szkarłatną togę. Syknęłam i niecierpliwie machnęłam skrzydłami, co nie tyle w jakikolwiek sposób pomogło, ile zarzuciło mną i o mało nie wpakowałam się w jedno z niezwykle wysokich drzew rosnących na jakimś wzgórzu. Z ledwością je wyminęłam, rozpaczliwie operując wszystkimi piórami, jakie miałam na stanie, otarłam się końcami lotek o korę. Na Iera padł natychmiast rozeźlony wzrok moich czerwonych oczu. O dziwo, raróg zdawał się tego nie zauważać. Wczepiony we mnie uparcie skrzeczał i obracał łebek, jakby pokazując, bym się obejrzała. Jako iż przez jego atak straciłam chwilowo kontrolę nad lotem, nie miałam pojęcia, gdzie w danej chwili jestem, a co dopiero mówić, o cóż też mogło mojemu towarzyszowi chodzić. Rzucając mu zimne jak lód spojrzenie, wylądowałam lekko na wzgórzu, przedtem zataczając kilka kręgów, aby dokładnie zbadać otoczenie. Umknęło mi tylko poruszenie gdzieś wśród drzew...
Gdy tylko moje szpony dotknęły ziemi, Ier oderwał się w końcu od mojej togi i z oburzonym skrzekiem pomknął między drzewa. Machnęłam tylko za nim skrzydłem. Nie rozumiałam kompletnie, jak ja mogłam dogadywać się z tak irytującą istotą zanim trafiłam na tą wyspę i byłam do tego zmuszona. Teraz jednak miałam większy problem niż użeranie się z ptasim towarzyszem, a dokładniej - musiałam znaleźć drogę powrotną do okrytego mgłą lasu, w którym się zadomowiłam. Przez Iera zgubiłam się i nie byłam pewna czy nawet moja doskonała orientacja w terenie pomoże mi się odnaleźć. O planie związanym z mową sokołów omal nie zapomniałam.
Usłyszałam głośny skrzek dochodzący z kępki drzew. Przewróciłam oczami. Cóż znowu?
Okazało się, że powinnam jednak była słuchać sokoła, gdyż moim oczom ukazał się nie kto inny, jak właśnie Ier - tyle że ciągnący za trzymane w dziobie ucho jakiegoś chłopaka. Uniosłam brwi. Był sporo ode mnie niższy, a przy tym szczupły i stosunkowo blady. Patrzył na mnie kwaśno i widać było, że najchętniej uśmiechnąłby się drwiąco, gdyby nie to, że nie mógł opędzić się od sokoła, który co chwilę atakował go szponami lub dziobem. Nic mu poważnego nie robił, może poza ewentualnymi zadrapaniami na ramieniu czy policzku. Zdumiona wpatrywałam się w nich przez chwilę w bezruchu. Po kilku minutach otrząsnęłam się w końcu i wyprostowałam dumnie, opierając skrzydła o biodra. Pióra na mojej głowie nastroszyły się, tworząc rdzawoczerwoną koronę sterczącą ponad ptasią czaszką.
- Kim jesteś? - spytałam chłodno, ale na chłopaku nie zrobiło to wrażenia. Zamiast niego odezwał się jednak Ier, skrzecząc głośno. Stuknął dziobem w czaszkę tamtego, po czym zeskoczył na ziemię, wyciągając szpony i rozkładając szeroko skrzydła. Stamtąd posłał mi urażone spojrzenie i skokami oddalił się niespiesznie, popiskując. Przewróciłam oczami. Wtem przypomniało mi się, że to samo sokół uskuteczniał w powietrzu, czym doprowadził nas tutaj - gdziekolwiek owo "tutaj" by się nie znajdowało. Natychmiast przyszło mi coś do głowy. Zaciskając usta w wąską kreskę, zwróciłam się do chłopaka.
- Śledziłeś nas. - Nie było to pytanie. Z chłodnym spojrzeniem czerwonych oczu wyprostowałam się, nie oczekując odpowiedzi. Ier, uszczęśliwiony, że w końcu mu uwierzyłam, wskoczył na moje ramię i zerknął na obcego z wyższością. Odgoniłam go ruchem skrzydła, nie zważając na oburzone syknięcie ptaka.
- Nie śledziłem. - odparł tymczasem chłopak, uśmiechając się dziwnie. Chyba gorzko, ale nie potrafiłam tego jednoznacznie stwierdzić.
- Ah... Nie? - mruknęłam i uniosłam brew. - Dałabym sobie głowę uciąć, że widziałam... - zerknęłam na Iera, poprawiając czaszkę na swojej głowie. Ptak złapał spojrzenie i znów podskoczył, szponami wyrywając źdźbła trawy. - ...Cień orła za mną, gdy leciałam. - dokończyłam, nareszcie rozumiejąc, co Ier starał mi się cały czas pokazać. Wyprostowałam się z godnością, aby można było stwierdzić, iż jestem wiarygodna. Chłopak tylko prychnął.
- Nie śledziłem cię. - powtórzył. - Ale możliwe, że przez jakiś czas leciałem za tobą w postaci orła... Ale nie śledziłem.
Starałam się nie pokazać, że ogarnia mnie zimna wściekłość. Wzięłam więc tylko głęboki oddech, następnie wypuściłam powietrze powoli. Wygładziłam poszarpaną przez pazurki Iera togę. Udało mi się jakoś opanować. Nowy towarzysz działał mi na nerwy tą swoją nonszalancją.
- Ah tak. - odparłam krótko, mrużąc oczy. Nic sobie z tego nie robił, jedynie z lekkim uśmiechem potaknął. Również i ja kiwnęłam głową. Wolałam nic nie mówić, aby przypadkiem nie wyrwało mi się coś, czego mogłabym żałować. Rozłożyłam skrzydła, chcąc odlecieć, ale ubiegł mnie głos nowo poznanego.
- Jak cię zwą? Jeśli mogę spytać...?
Nie spojrzałam na niego, gdyż pewnie uśmiechał się drwiąco, a na pewno by mnie to wściekło. Po co sobie psuć nerwy? Westchnęłam.
- Pytać nikt ci nie broni, chłopcze, jednak w zamian będziesz mi musiał powiedzieć, dlaczego mnie śledz... Podążałeś za mną. - obrzuciłam go uważnym acz krótkim spojrzeniem, żebym nie zdążyła się zirytować w razie czego. - Moje imię brzmi Jegen, jednak wiem, że wielu nazywa mnie Sokolnikiem - po prostu. Niektórzy zwracają się do mnie per pani Sokolnik.
Kiwnęłam mu głową, przytrzymując dziób mojej kościanej maski. Ier zapiszczał gdzieś z okolic moich stóp, przypominając o sobie.
- Ah, tak, to jest Ier, czyli sokół raróg. Mój... towarzysz. - ledwo zauważalnie się skrzywiłam. Wątpliwa przyjemność, mieć z nim do czynienia.
<Akihiro?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz