Wodząc wzrokiem za barwnymi sylwetkami, snułem się między ludźmi, od czasu do czasu poprawiając swój długi płaszcz. Zależało mi na anonimowości, przynajmniej na samym początku. Nie mówiąc już o tym, że nie wyglądałem na ten moment zbyt atrakcyjnie. Więc, można uznać, że mój ubiór nie był o tyle nagłą fanaberią, co taktycznie przemyślaną decyzją.
Ktoś zawył, nazywając to śpiewem, ktoś inny próbował zaciągnąć dziewczynę w krzaki. Jakiś duch uporczywie domagał się zwrócenia na siebie uwagi. Nie zrobiłem tego, bo zdawałem sobie sprawę, jak cała sytuacja się zakończy. Dusza padnie przede mną na kolana i zacznie błagać o wskrzeszenie czy przekazanie wiadomości rodzinie. A ja będę mógł jedynie machnąć ręką, odesłać w niebyt i spróbować zapomnieć, że taka osoba kiedykolwiek istniała, walcząc z wyrzutami sumienia. Zabawne. Im dłużej zastanawiam się nad takimi rzeczami, coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, iż bliżsi są mi zmarli niż żywe istoty.
Nagle jednak wśród duchów zapanowało swoiste, niemrawe poruszenie. Pocztą pantoflową dotarło do mnie przez uwiązanego mieszkańca tamtej strony, że ktoś widział kogoś, co spotkał coś mające powiązania z czymś, co twierdzi, że widział demona. Jakimś cudem powstrzymałem się przed prychnięciem. Demon? Tutaj? Na widoku?
Oderwałem spojrzenie od bulgoczącej w kotle potrawy, od której samego widoku dziękowałem w duchu, iż nie muszę jeść tak jak ludzie, a następnie rozejrzałem się ukradkiem, na tyle, na ile kaptur mi pozwalał.
Jak dwie przeciwne strony magnesu coś przyciągnęło mnie w kierunku innej części targu. Uważnie mierząc wzrokiem twarze mijanych osób, szukałem potencjalnego przybysza z piekielnych otchłani.
Ostatecznie, zatrzymałem się przed jakimś niewielkim straganem, właśnie składanym przez ciemnowłosego młodziana. Kilka głębszych wdechów później, dotarło do mnie, że oto on, postrach dusz, koszmar duchów i wszystkiego, czego się da.
Wyglądał niezbyt imponująco. Ot, zwykły chłopak, którego można spotkać na ulicy, w pewnym stopniu zmuszający swoim wyglądem człowieka do pilnowania co cenniejszych rzeczy. Jednym słowem, pospolity złodziejaszek.
Nagle zauważył mnie, wyprostował się, odkładając pakowanie się na później.
— W czym mogę pomóc? — Odezwał się z wymuszonym uśmiechem. Po raz kolejny zmierzyłem go wzrokiem, a następnie wyciągnąłem z kieszeni lśniący kryształ, który dla odpowiedniego rzemieślnika byłby warty fortunę.
— Trudnisz się czarną magią, nieprawdaż? — Żachnąłem się, zdając sobie sprawę, jak głupio to zabrzmiało. Samo spojrzenie na ten, och losie, stragan wystarczyło, aby zrozumieć, że czary młodziana nie mają mieć pozytywnych efektów.
— Cóż ciekawego możesz zaoferować?
< Vladimir? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz