piątek, 6 lipca 2018
Od Jegen CD Arietes
Gdy rozdzieliłyśmy się, ruszyłam przed siebie, starając się trzymać blisko ściany, ale nie na tyle, by mój cień rzucany przez światło pochodni zdradzał moją pozycją każdemu potencjalnemu wrogowi w tej gigantycznej komnacie. Oczywiście nie miałam w ogóle pewności, że poza naszą dwójką w ogóle ktoś tu jeszcze się znajduje, ale nie przeszkadzało mi to, aby być ostrożną. Ile to ja się już nasłuchałam, że jestem lekkomyślna i bez najmniejszego pomyślunku wykonuję to, co mi pierwsze wpadnie do głowy... Zbyt dużo razy to słyszałam, a nie chciałam zawalić i tej... misji? Jeśli mogłabym to tak nazwać. Ostrożnie postąpiłam jeszcze kilka kroków, krzywiąc się ostentacyjnie, gdy ptasia czaszka na mojej głowie po raz któryś zahaczyła o nierówny sufit, w niektórych miejscach w komnacie opadający poniżej dwóch metrów, mimo iż w samym jej środku strop znajdował się tak wysoko, że wątłe światło pochodni tam nie sięgało. Poprawiłam szopę rudych włosów i ruszyłam dalej, nie chcąc zostać w tyle. Arietes tylko od czasu do czasu migała mi gdzieś po drugiej stronie komnaty. Nagle poczułam, że moje szpony wbijają się w coś mazistego zdecydowanie równie ohydnego co truchło tamtego stwora, którego kawałek wciąż dzierżyłam w lewej dłoni. Z obrzydzenia wydając z siebie cichy acz zduszony pisk, cofnęłam się. Pochyliłam się nad cieczą, starając się w tym samym czasie zetrzeć ją z siebie, ale była kleista i w tym celu musiałam najpierw złapać się ściany obydwoma skrzydłami i dopiero spróbować wytrzeć szpony o kamień. Zanim mi się to udało, wpadłam na pochodnię, która przekrzywiła się nieco, obsypując ziemię drobinami płonącego popiołu. Aż mnie zamurowało, gdy drobne światełka padły na ziemię.
To nie była tylko ciecz - w którą miałam oczywiście wątpliwą przyjemność wleźć. To było całe truchło stworzenia przypominającego to, z którym ledwie się uporałyśmy z Aretes tam, na górze. No, może nie całe, ponieważ było w dość zaawansowanym stadium rozkładu. Co z drugiej strony było dziwne, ponieważ oprócz kilku nietoperzy w poprzednich korytarzach, nie wiedziałam tu żadnych innych stworzeń. Co to miało zatem znaczyć? Kto zabił to coś? Zmarszczyłam brwi i rozejrzałam się, ale po Arietes nie było nawet śladu. Rzuciłam zatem ostatnie wrogie spojrzenie na stos pokrytych śluzem i dziwną krwią kości, po czym postanowiłam skontaktować się z centaur tak, jak się umawiałyśmy. Skoncentrowałam drgania. Nie zamierzałam przesyłać jej konkretnej wiadomości, bo i tak nie mogłam znaleźć słów na to, co tu znalazłam, więc tylko rozesłałam falę drgań w jej poszukiwaniu, a gdy już dotarła do mnie fala zwrotna, wysłałam drugą - tym razem przeznaczoną do zintegrowania się z jej drganiami, aby wiedziała, że mamy coś do obgadania. Tak jak myślałam natychmiast zrozumiała o co chodzi i niebawem stanęła już obok mnie.
- Właśnie miałam cię zawołać, ale mnie wyprzedziłaś. O co chodzi?
Oh, ona też coś znalazła? No cóż, poczeka chwilę, bo pewna byłam, że nie chodziło o kolejne zwłoki, w przeciwnym razie zaalarmowałaby mnie szybciej.
- Patrz na co prawie wpadłam. - wskazałam na paskudną plątaninę zielonkawych kości. - To chyba drugie takie coś, co my załatwiłyśmy na górze.
- Myślisz, że ktoś zabił to tutaj?
- Nie mam pojęcia. Jeśli tak, to może równie dobrze być gdzieś w pobliżu, a wtedy nie mamy zbytnio czasu, aby się tu rozglądać. Jest dość rozpaćkane, mogło zdechnąć dawno. Dziwne, że nie ma tu żadnych zwierząt... A ty co znalazłaś?
- Ślady, takie same jak u potwora na zewnątrz.
- Śluz?
- I krew. Czarno-zielona struga.
- Może to tego czegoś?
- Nie, było jej o wiele mniej... Wąski i dość krótki ślad, urywał się po kilku metrach.
Zamyśliłam się, nie odpowiadając Arietes. Centaur przestąpiła z nogi na nogę i rozejrzała się, ale czekała cierpliwie, najpewniej samemu także analizując to, co tu znalazłyśmy. Po kilku minutach mój wzrok spotkał się ze wzrokiem Arietes.
- Arietes?
- Tak?
- A nie myślisz może, że... Hm... - zająknęłam się, po raz pierwszy w życiu chyba nie wiedząc co powiedzieć. Jakoś nie za bardzo łączyło mi się to w jedną całość. Arietes najwyraźniej jednak wiedziała, co mam na myśli, nawet pomimo tego, że swoją wypowiedź urwałam w połowie.
- ...że to jest ich gniazdo? - dokończyła za mnie, a ja po krótkim namyśle pokiwałam głową.
- Może powinnyśmy sprawdzić czy w tym pomieszczeniu nie ma przejścia do jakiejś jaskini ponad tą komnatą. Ten śluz mógłby stamtąd wyciekać. Albo jakiś ranny osobnik się tu wczołgał i stąd nagle ten urwany ślad.
- Ale... - Arietes nagle jakby się zmartwiła. Przez chwilę nie reagowała na moje prośby - ta, raczej polecenia - aby mi wyjaśnić, o co chodzi. Dopiero po jakimś czasie uciszyła mnie i wyjaśniła mi, że słyszała głos tego stwora. Mówił o jakimś "panu". Czyli może to nie gniazdo, tylko... Siedlisko tego kogoś, kto tworzył te bestie? Podzieliłam się tym spostrzeżeniem z centaur. Obie zamilkłyśmy, starając się poukładać to w logiczny sposób - a jeśli tak się nie uda, to chociaż prawdopodobny. Nagle część pochodni po drugiej stronie komnaty zamigotało i zgasło, jakby je ktoś zdmuchnął. Również i ogień obok nas zatańczył i stracił nieco zapału, ale utrzymał się jakoś. Arietes dała mi znak, na który obie przypadłyśmy do ziemi, aby nasze wyprostowane sylwetki nie rzucały cieni na środek komnaty. Postanowiłyśmy poczekać w ciszy, aby przekonać się, co tym razem nas tu zastało.
<Arietes?> Wybacz, że tak długo mi to zajęło, jednak miałam kilka spraw do załatwienia. Teraz postaram się częściej wpadać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz