Kiedy tylko wszyscy obecni pogrążyli się w głębokim śnie, potrącając ledwie dostrzegalnie kilka pnączy, wyleciałem z jaskini, kierując się w kierunku następnego miejsca, z którego dochodził mnie zapach co prawda śpiącej już, ale wciąż nie mającej snów istoty.
***
Po niecałych dwóch godzinach moja obowiązkowa praca została zakończona, więc wróciłem chwilowo do swej chatki po Sonny'ego, po czym, postanawiając wykorzystać ten krótki czas, jaki pozostał mi do świtu, skierowałem się wraz z nim w kierunku zabudowań ludzi. Za nic nie chciałem bowiem zawieść współtowarzyszy broni, a niecałe dwie noce to niezbyt dużo czasu, aby pozyskać choćby podstawowe informacje o ich systemach obronnych i badawczych. Musiałem, więc jak najlepiej je wykorzystać, toteż całą drogę pokonałem machając skrzydłami tak szybko jakby od tego zależało całe moje życie, co było w pewien sposób prawdą, biorąc pod uwagę, że wreszcie istniała chociaż nikła nadzieja, że uda mi się powrócić na mą rodzinną planetę. Tyle, że najpierw musiałem przeżyć i przede wszystkim zostać przez cały czas niezauważony przez badaczy. W przeciwnym wypadku mógłbym doświadczyć z ich strony wielkich nieprzyjemności.
***
Tak rozmyślając dotarłem do celu, gdzie szepnąłem do motyla:
- Teraz spróbuję wślizgnąć się do środka, a Ciebie zostawię tu na czatach. Dasz mi znać, jeśli ktoś z personelu, by się kręcił w pobliżu.
Ćma w odpowiedzi parę razy zmieniła położenie czułek, co uznałem za zgodę, więc lekko uspokojony oddaliłem się.
<Rohusaya? Wybacz, ale Pani Wena spakowała walizki i pojechała szukać chłodniejszego i zasobniejszego w tlen (duchota) miejsca do życia.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz