Słysząc jego zapewnienie, musiałam mimowolnie się uśmiechnąć. W końcu, jeśli tylko przyjąć założenie, że nie próbuje mnie oszukać, zyskałam właśnie pierwszego współtowarzysza w planowaniu powstania przeciwko tym okrutnym naukowcom, którzy nas tu umieścili wbrew naszej woli i, od których tak wiele wycierpiałam będąc jeszcze w swojej rodzinnej wiosce. Wciąż jednak nie zdecydowałam się mu w pełni zaufać, więc tę część swoich przygotowań, jaką poczyniłam do tej pory, a dotyczącą przygotowywania wynalazków, które mogłyby nam pomóc je wygrać, postanowiłam przemilczeć w swej odpowiedzi.
-Cieszę się, że mogę liczyć na Twoją pomoc w tej kwestii, a teraz, jeśli pozwolisz, chciałabym zwiedzić okolice w poszukiwaniu miejsca, w którym mogłabym się osiedlić.
-Oczywiście, nie będę Cię więcej zatrzymywać.- to mówiąc, rozłożył swoje wielkie skrzydła i paroma mocnymi ich machnięciami wzbił się w powietrze.
Przez jakiś czas patrzyłam jeszcze jak znika w oddali, po czym zwróciłam się do swego wierzchowca:
-Myślisz, że byłbyś w stanie znaleźć mi jakąś małą, wolną chatkę położoną w miarę blisko morza lub oceanu?
-I to bez najmniejszego problemu.- odrzekł i ruszył lekkim kłusem na północ.
Ja natomiast odpłynęłam w głębokie zamyślenie dotyczące planu buntu.
<Rohusaya? Wybacz, proszę, brak weny.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz